Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

« 1 4 5 6 7 8 19 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

Marek z rzadka wychodził ze swojej komnaty, ograniczając swe wyprawy głównie do odwiedzania kibelka. Omijanie centralnej części zamku, a przede wszystkim okolic bliskich sali tronowej przynosiło nadspodziewanie dobre rezultaty – przez całe tygodnie udawało mu się uniknąć spotkania z Królową Matką. Jedynymi ludźmi, jakich widywał była dwójka przynoszących mu posiłki i sprzątających komnatę służących, ci jednak słysząc pytania o aktualną sytuację w królestwie momentalnie bledli i nie potrafili wykrztusić ani słowa, więc władca zaczął po jakimś czasie odczuwać głód wieści ze świata.
Wreszcie ciekawość przezwyciężyła paraliżujący go strach i król Marek zdecydował się wyjść z ukrycia. Pewnego dnia, po solidnym drinku dla dodania sobie odwagi, przemknął cichcem korytarzami, by zaczaić się na jakąś poinformowaną osobę, czyli zasięgnąć języka. Udało się. Po paru minutach ukryty w półmroku za załomem muru ujrzał starego marszałka dworu, śpiesznie bieżącego głównym hallem z wywalonym ozorem. Walnął go solidnie w głowę drewnianą pałką owiniętą w szmatę, znaczy z tłumikiem i nieprzytomnego powlókł korytarzem do swej komnatki.
Zaryglowawszy liczne zamki pancernych drzwi troskliwie usadził marszałka w fotelu, przyłożył mu zimny kompres do czoła, zagrzał w srebrnym kubku wino z cynamonem. Wspaniały zapach rozchodzący się po pokoju szybko ocucił wiernego sługę. Grzane wino i szczere przeprosiny udobruchały staruszka, który od razu przypiął się do naczynia z trunkiem. Na prośbę króla zaczął relacjonować wydarzenia z ostatnich tygodni.
Jak Marek słusznie się domyślał, Izolda już jakiś czas temu z hukiem wyleciała z zamku. Jej służąca, Brangien zwana Nieustępliwą, nader dzielnie stawała w obronie swej pani, choć nie zdzierżyła Żelaznej Dziwie. Eleonora doceniła jednak odwagę, wierność i poświęcenie Brangien mianując ją dowódcą królewskich wojsk. Nowa pani generał bez zbędnego marudzenia poddała gwardzistów morderczemu treningowi, tak że już po tygodniu żołnierze przestali narzekać, że chłopi ich biją, a po dwóch sami zapuszczali się na dalekie rajdy po wioskach, walili opornych kmiotów po mordach, przywracając u nich właściwy stosunek do feudalnej rzeczywistości.
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Treningi rychło przydały się do rozwiązania innej palącej sprawy. Baronowie, którzy wcześniej niemal doprowadzili do detronizacji Marka, teraz nie mogli pogodzić się z faktem, że na tronie zasiadła osoba kompletnie bimbająca na wszelkie powinności seniora wobec lenników. Nie dość, że królowa nie chciała dać się ograbiać i wykorzystywać, to jeszcze zażądała spłaty zaległych podatków wraz z karnymi odsetkami, zwrotu zagrabionej ziemi, uwolnienia porwanych chłopów oraz przybycia na klęczkach na zamek i złożenia nowego hołdu lennego. Baronowie wyprowadzeni z równowagi tymi bezczelnymi żądaniami zebrali swe wojska i pomaszerowali na królewski zamek, by raz na zawsze wybić z głowy obecnej władczyni marzenia o władzy absolutnej i zmusić do podpisania dokumentu o nazwie Magnissima Charta Libertatum, mającego zapewnić im i ich potomkom pełną swobodę działania na wieki wieków. Eleonora, mająca przed oczami widmo ciągnącej się latami wojny podjazdowej, szarpania się z baronami i powolnego zdobywania ich dobrze umocnionych zamków, ucieszyła się niezmiernie z możliwości bezpośredniej konfrontacji. Dała Brangien wolną rękę, postawiła tylko jeden warunek – baronowie nie mogą zginąć w bitwie, mają zostać pojmani żywcem. Uradowana Brangien z wyszczerzonymi zębami poprowadziła swe wojska na przeciwnika; rozochocona gwardia ruszyła do ataku przeraźliwie wyjąc na pohybel wrogom i już po czterech godzinach od rozpoczęcia starcia baronowie w pętach pędzeni byli na zamek przed oblicze królowej. Ta przyjęła hołd lenny od zalewających się rzewnymi łzami arystokratów, potem kazała oćwiczyć ich batem, by dobrze zapamiętali lekcję i wypędziła ich z zamku całkiem nago z wetkniętymi w tyłki egzemplarzami Magnissima Charta Libertatum. Tak to zakończyła się pierwsza w historii próba wywalczenia przywilejów szlacheckich.
Staruszek zakończył opowiadanie. Faktycznie wypadłem z obiegu – pomyślał Marek – Zbyt wiele zdarzyło się od przybycia mamy do mojego królestwa. No właśnie, w tym problem – chyba już nie mojego. Mam okropne wrażenie, że przestałem tu pasować.
Próbował namówić marszałka, by wspólnie czmychnęli z zamku, ten jednak okropnie zbladł i stanowczo odmówił, przerażony możliwą reakcją Eleonory, jeśliby ucieczka wyszła na jaw. Królowa bardzo dba o swoich poddanych i byłaby niepocieszona, gdyby ktoś próbował zagubić się gdzieś w obcych krajach bez jej wiedzy i pozwolenia – powiedział Markowi. Ofiarował mu jednak kartę kodową otwierającą większość drzwi na zamku, włącznie z małą, tajemną furtką na tyłach budowli, o której mało kto wiedział. Ostrzegł też, że Eleonora po udanej rozprawie z baronami zaczyna dopytywać się o syna, najwyraźniej chcąc i jemu zacząć udzielać lekcji życia w absolutuum dominium, więc na próbę ucieczki nie ma zbyt wiele czasu. Życząc mu powodzenia i ocierając ukradkiem łzę wzruszenia pożegnał swego monarchę i pospiesznie opuścił komnatkę, zastanawiając się pewnie, czy królowa zauważyła już jego przedłużającą się nieobecność. A jeżeli tak, to co mu zrobi.
Marek natychmiast spakował najpotrzebniejsze rzeczy, między innymi ciepłą, zimową odzież i grube koce, przydatne, gdyby przyszło mu kryć się po lasach przed pogonią, zrobił z wszystkiego niezgrabny tobół, wyciągnął z ukrycia chowane na taką okazję dwa dobrze wypchane mieszki ze złotem i czekał wieczora. Był zdecydowany czmychać jak najszybciej, zanim powrócą matczyne uczucia. Co tam królestwo, władza i zaszczyty – myślał – Życie, zdrowie i nie zszargane nerwy ważniejsze.
Kiedy zapadła ciemna noc, owinięty dla niepoznaki w stare łachmany ostrożnie przekradł się ku furtce w zamkowym murze; jak słusznie przewidywał marszałek, nie była pilnowana. Karta kodowa zadziałała, długo nie używana furta otworzyła się przeraźliwie skrzypiąc, co prawie doprowadziło Marka do zawału. Szczęśliwie nikt jednak nie usłyszał tego dźwięku, więc chyłkiem wymknął się na zewnątrz. Ubrany w żebracze, śmierdzące szmaty, bez majątku pozwalającego na godne życie, bez konia – ale nareszcie wolny. Wykonał jeszcze obraźliwy gest w kierunku rozświetlonych okien komnat Eleonory i powoli poczłapał w mrok.

Wypędzona Izolda faktycznie była w ciąży, choć z sobie tylko znanych powodów skrzętnie to ukrywała przez cały czas pobytu na zamku. Sama zresztą też niewiele o tym myślała, pochłonięta ciągłymi zabawami. I nagle wszystko się rypło. Eleonora dała jej godzinę na spakowanie manatków, nie pomogły wrzaski, nie pomogła heroiczna obrona srogiej Brangien. Wielka brama zatrzasnęła się za nią, a ona stała przed murami, mając kompletny mętlik w głowie. Wściekła na cały świat, zupełnie nie wiedziała, co począć. Wracać do ojca nie ma po co, nie ruszy nawet palcem w obronie córki mimo wszystkich szczytnych deklaracji, bo przecież milsza własna dupa w całości. Nowa królowa to nieporównanie większy problem niż Marek i tata na pewno nie poważy się z nią zadrzeć, raczej tak jak ona wypędzi Izoldę na zbity pysk, by nie pamiętać o problemie i nie rozdrażniać Eleonory, która sama łakomie patrzyła na okoliczne włości, szykując się do pomnożenia stanu posiadania.
Dobrze wiedziała, czyje dziecko nosi w łonie; na oko wyglądało to na piąty miesiąc, co zgadzało się z jej obliczeniami w kalendarzyku; ojcem mógł być jedynie Tristan. Nie mogła więc liczyć na odzyskanie władzy przez Marka i ponowne zajęcie miejsca obok niego. Prawda zbyt szybko wyszłaby na jaw, a na tolerancję Marka wobec bachora z nieprawego łoża nie mogła liczyć.
Nie miała więc żadnego wyjścia. Stanie pod bramą i wykrzykiwanie najgorszych przekleństw nie przyniosło rezultatu, tylko to, że w pewnym momencie na blankach pojawiła się Eleonora i wrzasnęła, żeby stąd zaraz zjeżdżała, bo poszczuje ją psami. Poczłapała do najbliższej gospody, kazała podać wino i zaczęła intensywnie myśleć. Kiedy trochę się uspokoiła, przyszedł jej do głowy dobry plan. O losach Tristana i jego miejscu pobytu nie wiedziała nic, ale miała jeszcze trochę czasu przed rozwiązaniem, by go zlokalizować. Po porodzie albo podrzuci mu dziecko i ucieknie, albo każe płacić mu takie alimenty, że do końca życia będzie harował w pocie czoła przeklinając, że pewnej nocy zamiast baraszkować z Izoldą nie znalazł sobie jakiejś owcy.
Biżuteria, kamienie szlachetne i trochę złotych dukatów, które przezornie ukryła zaraz po przybyciu Eleonory na zamek, wystarczały na noclegi i posiłki w lichych gospodach. Rosnący brzuch nie przeszkadzał tak bardzo, nie był zresztą tak wielki, jakie widywała u innych kobiet. Może to przez odziedziczoną po linii żeńskiej budowę ciała – myślała. Niby kłóciło się to ze zdrowym rozsądkiem, ale matka, wysoka i szczupła jak ona, ponoć też aż do rozwiązania miała prawie niewidoczny bebzol, inaczej niż ojciec, który bez zachodzenia w ciążę wyglądał jak stugalonowa baryła. Póki mogła, nie zrezygnowała z podróżowania konno, na łagodnej, śnieżnobiałej klaczy, która kosztowała ją kilka sporych brylancików. Chciała koniecznie zdążyć dowiedzieć się czegoś o Tristanie, objeżdżała więc bliższą i dalszą okolicę pytając o niego; kiedy przyjdzie właściwy czas, przesiądzie się na wóz.
W pewnej karczmie mimochodem podsłuchała rozmowę dwóch podróżników, z której dowiedziała się, że pewien książę imieniem Ryszard zbiera mężnych rycerzy na wielką wyprawę przeciwko siłom zła i ciemności, co w wolnym tłumaczeniu oznaczało zapewne, że jakiś niedorobiony paniczyk werbuje bandę zbirów, by solidnie dokopać uprzykrzonemu sąsiadowi. Tristan jak ulał pasuje do takiego przedsięwzięcia – pomyślała – Założę się o królestwo, że znajdę go u boku tego Ryszarda.
« 1 4 5 6 7 8 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.