Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 11 12 13 14 15 17 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

– Cholera, nie zachowujmy się jak kurczaki, którym ktoś podprowadził mamę na rosół! – krzyknął Tristan – Ryszard odszedł, dobrze, Merlina i Graala już nie ma, dobrze! Znajdziemy sobie inny cel. Zawsze będzie pełno roboty dla twardych gości z dobrymi mieczami.
– Ale nie ma już Drużyny! – dobitnie stwierdził Henryk – Ryszard był naszym wodzem, to on nas stworzył. Wielu spośród rycerzy nie pozbiera się tak szybko, potrzeba im już teraz nowego przywódcy i jasno określonego celu, a tych już nie będzie.
– No to ktoś musi wreszcie rozpocząć opuszczanie Drużyny – Tristan podniósł się z ziemi i wrzasnął na całe gardło: Ludzie, koniec z naszą cholerną grupą! Trzeba stąd szybko wybywać, zanim ogołocimy tych wspaniałych Indian ze wszystkiego! Kto pierwszy na ochotnika?
– My! – krzyknął natychmiast przywódca szlachetnych zbójców, Emerald – Czas już wracać do Lasu Sherwood. Jutro z samego rana ja i moja banda opuścimy wioskę.
– Ja z wami! – przyłączył się Mały John.
– My również zjeżdżamy – warknął paskudnie wykrzywiony Atylla – Coś tu za spokojnie jak na nasze huńskie charaktery. Pociągniemy na północ, trochę sobie połupimy.
– I dobrze! Liczę na to, że inni pójdą w ślady dzielnego Emeralda i Hunów! To na razie tyle.
Henryk uważnie przyglądał się Tristanowi.
– Coś mi przyszło do głowy – powiedział – Może ty zbierzesz Drużynę do kupy i poprowadzisz nas do walki? Jakby nie było, w pewnej chwili byłeś mocnym kandydatem do przywództwa.
– Ja? – Tristan wybuchnął gromkim śmiechem – Nie żartuj, Henryku. Przy moim charakterze nie najlepszy byłby ze mnie wódz i zapewne niedługo pełniłbym tę funkcję.
Nie powiedział mu jednak o tym, co przekazali mu druidzi przed cudownym wyleczeniem. Ich słowa ciążyły nad nim zbyt mocno.

Rankiem pożegnali się z Emeraldem i jego zbójcami. Godfryd gorąco zachęcał swego dawnego giermka, aby przyłączył się do Siedmiu Braci Li, kiedy już znudzi mu się odmrażanie tyłka w leśnych ostępach i użeranie się z niesforną bandą. Obiecał, że wymyśli mu jakieś fajne imię. Elmeryk na przykład. Albo Patryk. Emerald powiedział, że się zastanowi, choć w głębi ducha wiedział, że nie zdecyduje się na powrót do rycerskiego rzemiosła. Zbroje nadal wyglądały na niewygodne, jego zielone ubranko wręcz przeciwnie. Higiena własnych jajec to rzecz podstawowa, więc przykro mi, Godfrydzie – myślał.
Uścisnęli się, uronili łzę wzruszenia, towarzysze pomachali im na pożegnanie. Indianie, widząc wyjeżdżające dobre trzy tuziny wojaków, dyskretnie odetchnęli z ulgą. Ich słowa o lesie, który zapewniał im żywność w każdych ilościach nie były chyba do końca prawdziwe. Tristan zauważył ich reakcję i obiecał sobie, że osobiście dopilnuje, by ta banda obżartuchów jak najszybciej wyniosła się z wioski. Przechodząc pomiędzy ogniskami, przy których rycerze spożywali śniadanie zauważył brak niektórych twarzy. Paręnaście osób musiało wymknąć się cichcem w nocy.

Przy chacie spotkał Achillesa, który odciągnął go na bok. Tristan, którego znajomość klasycznej koine była całkiem niezła, od początku nie miał problemów z porozumieniem się z antycznym bohaterem.
– Tristanie, przyjacielu ślepca O’Merry’ego, którego spotkał los podobny do mojego, ty najlepiej mnie zrozumiesz – powiedział Achilles – Wasz władca, Ryszard, pozwolił mi być waszym towarzyszem przez jakiś czas, jednak teraz on odszedł, a ja nie wiem, co robić. Iść z wami? Na zewnątrz tego lasu szaleje paskudna zima, a jak wiesz, nie jestem miłośnikiem mrozu. Chcę wracać do domu, do słonecznej Grecji, ale zupełnie nie wiem jak! Myślałem, że Ryszard mi pomoże, ale zanim zdążyłem z nim porozmawiać, odszedł. Jak sądzisz, Tristanie, czy ten indiański mędrzec mógłby i dla mnie sporządzić magiczny eliksir, który wysłałby mnie w drogę?
Tristanowi zebrało się na żarty.
– Eliksir? – ze śmiertelną powagą na twarzy pokręcił głową – Wierzysz w te bzdury? To nie magiczny eliksir przeniósł Ryszarda, lecz jego pragnienie. Te błyski i huki były, jak zwykle, pozłotką dla ciemnych prostaczków, których od czasu do czasu trzeba czymś zaskoczyć i zadziwić, by nie próbowali myśleć o podnoszeniu głowy przeciw legalnej władzy. Chcesz wracać? Pomyśl po prostu o domu. Myśl o tym, że chcesz tam być.
– I to wystarczy?
– Jasne, obiecuję. Żegnaj, nieustraszony Achillesie. Aha, gdybyś jakimś cudem spotkał O’Merry’ego, pozdrów go i uściskaj serdecznie. Kiedy znudzi mu się starożytność, niech wraca tutaj. Będę na niego czekał.
– Dobrze, Tristanie. Żegnaj, sławny bohaterze z wielką lufą. Opowiem o tobie naszym poetom, na pewno zechcą ułożyć o tobie pieśń.

Tristan spoglądał za odchodzącym Achillesem. Chyba też sobie pójdę gdzieś dobrze się schować, bo nie wiadomo, co ten narwaniec zrobi, jeśli przeniesienie się nie uda. A na pewno się nie uda, przecież nie wierzę w bajki. Szkoda, mógłby skłonić ślepca do powrotu.
Grek przystanął pomiędzy drzewami, nalał wina z bukłaka, opróżnił kielich bez rozcieńczania trunku, jak jakiś barbarzyńca, strzepnął krople na ziemię. Stał przez chwilę nieruchomo, skoncentrował się, aż żyły wystąpiły mu na skroni. Już po chwili nasz bohater ujrzał znajomy błysk i Achilles zniknął.
Cholera, jestem mędrcem!

Tristan wrócił do ogniska, przy którym siedzieli byli członkowie Rady Ryszarda, smętnie smażąc kiełbaski na długich patykach. Obok leżały ziemniaki przygotowane do pieczenia w popiele.
– Achilles wrócił do siebie – oznajmił Tristan towarzyszom – Powiedziałem mu, że do powrotu wystarczy tylko mocno tego chcieć, by go podtrzymać na duchu, i wyobraźcie sobie – ten naiwny głupek uwierzył, skoncentrował się i bęc! – zniknął. Nie wierzyłem własnym oczom.
– Spontaniczne przeniesienie? – zainteresował się profesor, zapłakujący się od czasu zniknięcia Ryszarda – To bardzo ciekawe.
Napiął chuderlawe mięśnie, poczerwieniał na twarzy, pewnie była to jego wersja psychicznego koncentrowania się. I po chwili też zniknął, po prostu bezgłośnie rozpłynął się w powietrzu.
– Diabli! Nie sądziłem, że to takie łatwe – odezwał się Henryk.
Łyknęli sobie porządnie, by otrząsnąć się ze zdumienia.
– My też będziemy się powoli zbierać – po dłuższej chwili powiedział Konrad, trzymający na kolanach Wandę – Czas już wrócić na kontynent, tu dzieje się stanowczo za dużo. Znajdziemy sobie jakiś zaciszny kąt, uwijemy bezpieczne gniazdko, zaszyjemy się do chwili, kiedy trzeba będzie wystąpić w przypisanych nam przez historię rolach.
– Kiedy to będzie, Wando? – zainteresował się Roland.
– Dziesiąty czy jedenasty wiek. Nie pamiętam dokładnie.
– Długo, cholera. Mnie zostało niecałe trzysta lat.
– Kiedy ruszacie? – spytał Henryk.
– Jutro przed świtem – odpowiedział Konrad – Zanim wszyscy wstaną. Nie cierpię pożegnań.
– No to dziś wieczorem damy sobie w tytę – oznajmił Lancelot – Ale tak, że jutro będziecie czołgać się na czworakach, błagając bogów o litość.
– I my, Lancelocie – rzekł Henryk – My też ruszamy jutro rano, nie zapominaj. Jesteście zdecydowani?
Wszyscy zgodnie potwierdzili.

Kac po popijawie rzeczywiście był potworny. We łbie łupało, nogi drżały, nie chciały nieść po ziemi, człowiek zastanawiał się, po cholerę żuł w nocy starą, śmierdzącą onucę, której smak tak wyraźnie czuł w gębie.
Wanda i Konrad opuścili już wioskę, odeszli przed świtem, jak zapowiadali. Tristan w duchu życzył im szczęścia. Będzie im bardzo potrzebne. Szóste stulecie w Europie Środkowej to niezbyt bezpieczne czasy. Pogonił swych towarzyszy, aby szybciej się pakowali, bo skutki potężnego przepicia wyraźnie spowalniały ich ruchy.
Wspólnie zdecydowali, że nie będzie pożegnań z pozostałymi członkami Drużyny, jakichś oficjalnych mów. Nawet jako była Rada Ryszarda nie czuli takiej potrzeby. Po co nam to? – skwitował Henryk – Wszystko się rozlazło po jego odejściu, nikomu już nie zależy.

Gotowi do drogi, poszli jednak do starszyzny wioski, by podziękować za serdeczną gościnę. Wódz i mędrcy jak zwykle byczyli się na werandzie okazałej chaty, schronieni przed palącym słońcem. Na widok nadchodzących rycerzy powstali.
– Mała Drużyna wyrusza w dalszą wędrówkę – powiedział wódz.
– Tak, można nas i tak nazwać – odrzekł Henryk.
Rozejrzał się po swych towarzyszach. Tristan, Roland, Lancelot, Indianie, Marek, Bracia Li, Tuck i paru innych, łącznie dwadzieścia osób. Faktycznie niewielka ta nowa Drużyna. I kompletnie zagubiona.
W krótkich słowach wyraził w imieniu wszystkich rycerzy wdzięczność za wspaniałe przyjęcie i udzieloną pomoc. Życzył Indianom, aby katastrofy zewnętrznego świata omijały ich małą wioskę, by życie zawsze było tu tak spokojne i pełne harmonii.
« 1 11 12 13 14 15 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.