Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 3

« 1 27 28 29 30 »

Alan Akab

Więzień układu – część 3

– To się okaże, za miesiąc lub dwa…
Rodzice zamilkli. Zwykle pomagało, gdy się pojawiał, o ile kłótnia nie zajmowała ich tak bardzo, że przestawali zwracać na to uwagę. Teraz oni byli zmieszani, a on… Idąc do domu, nie zwracał uwagi na sztywno trzymaną rękę. Nie krył, że lekko utyka. Teraz, pod doświadczonym spojrzeniem matki, musiał się lepiej kontrolować. Jak Arto.
Ros nie było w domu. Gdy byli młodsi, w takich chwilach zamykali się w pokoju, nasłuchując. Teraz, gdy zaczęła rosnąć, sama brała w nich udział. Skoro teraz nie siedziała z nimi, znaczyło to, że wyszła, pewnie z tym swoim nowym chłopakiem od ochrony.
– Kłopoty w pracy? – spytał, siadając przy stole.
– Widzisz? – matka wskazała na niego. – Nawet on dobrze wie, o co chodzi.
– Chcę dla nich jak najlepiej. Nie chcę, aby przechodzili przez to, co my. Czy wolność, prawdziwa wolność, to aż tak wiele?
Iwen nie rozumiał, o co dokładnie chodzi z tą wolnością, ale wiedział, co ona oznacza teraz, dla niego. Że ojciec mógłby pracować dłużej niż miesiąc, rok czy dwa w jednym miejscu. Że może mógłbym mieć przyjaciół, takich prawdziwych, jak w pierwszej szkole, choć pewnie nie miałbym ich tutaj. I że inni przestaliby go bić.
Matka nie odpowiedziała. Wyjęła talerz, nałożyła syntetyczną porcję ziemniaków i kawałek taniego mięsa.
– Kiedy się przeprowadzamy? – spytał.
– A kto ci powiedział, że się przeprowadzamy? – odparł zmieszany ojciec.
– Zawsze tak jest… – teraz Iwen był zdziwiony. Czyżby się pomylił? – Najpierw kłopoty, potem… potem się kłócicie, a w końcu mówisz, że trzeba się pakować, bo tutaj już cię nie chcą…
– Iw, tak mi przykro… – matka pogładziła go po głowie. – Wiem, że nie powinniśmy tyle jeździć, że powinieneś mieć przyjaciół i…
– W porządku, mamo, przyzwyczaiłem się. Jeśli znowu gdzieś się przeniesiemy… może z powrotem na Ziemię? – spytał z nadzieją. – Stacja jest taka… dziwna – niebezpieczna, pomyślał, lecz nie powiedział tego na głos.
Matka spojrzała szybko na ojca. Ten pokręcił głową.
– Przepraszam cię za to, ale są rzeczy… Dla niektórych ludzi na tej planecie są jeszcze rzeczy ważniejsze niż praca. Lecz tym razem nigdzie się nie wybieramy. Tu nie jest tak źle. Główny inżynier stoczni, Wilan, to dobry człowiek i przyzwoity zarządca. Myślę, że nas rozumie.
Iwen poczuł się rozczarowany. Przed oczami pojawiła się twarz starszaka. Więcej bólu.
– Źle ci tutaj? – spytała matka. – Masz kłopoty w szkole? Bijesz się z kolegami?
Nie tym razem. Tym razem sam obrywał i nie mógł się poskarżyć, jak ci, których sam bił.
– Chciałbym wrócić na Ziemię – odpowiedział niechętnie. – Stacja mi się nie podoba.
– Nie możemy tam wrócić. To już nie zależy od nas.
– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – z powagą zapewnił go ojciec. – Naprawdę wiem jak ci ciężko, naprawdę – podkreślił. – Rozumiem to. Ale musisz wytrzymać, jak my wszyscy.
Zawsze tak mówił, lecz ta szkoła była zupełnie inna. Nie wiedział, jak mu było z nią źle.
– No… trudno. Tak tylko myślałem – odpowiedział. – Ale, jeśli zostajemy, to po co ta kłótnia?
Matka odwróciła się, ukradkiem przecierając oczy dłonią. Nie rozumiał, dlaczego takie rozmowy zawsze doprowadzają ją do łez, ale było mu żal, że tym razem winne było jego pytanie. Chciałem tylko powiedzieć to, co myślę, usprawiedliwił się, spuszczając głowę. Przepraszam. Nigdy nie pytał, dlaczego wtedy płacze, bo i tak by nic nie zrozumiał. Może Ros ma rację i jestem głupi?
Poczuł nagłe, silne pragnienie by nie przejmować się niczym ni grupą, straszakiem, ni Arto i wszystko opowiedzieć, lecz coś wciąż go blokowało. Strach. Był słaby, ale był. Potrzebował impulsu. Gdyby spytali go teraz, czy dzieje się coś złego, nawet tak po prostu, nie spodziewając się potwierdzenia, zacząłby mówić o wszystkim, nawet wbrew sobie. Lecz poza krótkimi chwilami, gdy coś zbroił rodzice, zajęci ważnymi dla siebie sprawami, nie zwracali na niego uwagi, ani teraz, ani wcześniej.
– To nie kłótnia – wyjaśniła matka. – Dorośli muszą się czasem posprzeczać, aby dojść do kompromisu.
Kompromis. To słowo Iwen znał aż za dobrze. Padało dość często, by je rozumiał.
– Kompromis, wszędzie kompromis – odparł ojciec. – Przestań to tak nazywać. Nie jesteśmy w wiadomościach.
– Inni pracownicy mogą iść na kompromis, lecz nie ty? – matka siadła z rezygnacją.
– Nie mogę, bo to idzie za daleko. Rous, społeczeństwo jest elastyczne niczym balon. Podatne na te kompromisy. Można je nimi ściskać i wyginać. Rząd mówi ludziom, że zmienia się kształt, lecz ukrywa, że zmieniła się też objętość. Swoboda. Wolność – wycelował wskazujący palec w matkę. – Nie da się ściskać bez końca. Jak myślisz, ile jeszcze zniesie Układ, nim wszystko rozerwie się od środka? Nie chcę tu być, gdy tak się stanie. Nie chcę, by były tu nasze dzieci. Nie chcę, byś ty tu była.
Iwen poczuł się tak jak mógł czuć się Arto, lub którykolwiek z nich. Mieli wiele wspólnego, więcej, niż sądził jeszcze dziś rano. Mieli opiekunów, nazywali ich rodzicami, lecz tak naprawdę byli samotni ze swoimi problemami, czyli z tym, do czego najbardziej potrzebowali ich pomocy. Nawet gdy słuchali, dorośli nie rozumieli ich problemów. Działali zamiast pomyśleć, zamiast choć raz spojrzeć na sytuację oczami dzieci – oczami tych, którzy muszą wrócić po tym jak oni zaczną „pomagać”. Jeśli nic nie rozumieli, jak mogli w czymkolwiek pomóc? Wchodzili, ustawiając wszystko i wszystkich, karząc winnych i pocieszając skrzywdzonych, a potem wychodzili, ciesząc się, że sprawa została załatwiona, że mogą o tym zapomnieć i wrócić do swoich bardziej ważnych spraw. Lecz sprawa nigdy nie była załatwiona. Nie była na Ziemi, tym bardziej nie byłaby tutaj. Pewnych spraw nie dało się tak rozwiązać. Pewnych spraw nie trzeba było rozwiązywać. Rozwiązałyby się same, jak wiele z tych szkolnych spraw na dole. Rodzice nie mogli zrozumieć, że wszystko, czego w takich chwilach potrzebował, to zrozumienia, wsparcia, że nie chce by tam poszli i zrobili porządek. To nigdy nie działało. Chciał znów uwierzyć w siebie, zebrać siły i samemu wszystko poukładać. Tylko…
Wbił wzrok w talerz, by ukryć smutek. Niepotrzebnie. Choć był przyczyną zmiany tematu, rodzice już przestali zwracać na niego uwagę. Jeszcze tylko ojciec czasem rzucał w jego stronę ukradkowe spojrzenia, lecz i on nic nie dostrzegał, ani dziś, ani przed tygodniem.
– Od ponad stu lat rząd nie wprowadził nowych praw ani zakazów… – zaczęła matka. Mówiła, jakby próbowała coś obronić.
– Poza zakazem studiowania dla kolonistów, tak? Rzekomo nie starcza miejsc dla studentów z Układu. Kompromis, Rous, kompromis, jeden z wielu, zręcznie ukryty i zamaskowany, pomiędzy nami a kolonistami, by utrzymać obecny stan rzeczy. Rząd ustala nowe prawa, by potem wycofać się z ich części, pozostawiając to, co jest naprawdę ważne, a ludzie się cieszą, jak głupki.
– Głupki? Nawet jeśli… Czy uważasz, że dla zwykłych ludzi coś to zmienia?
– Nic, co byśmy widzieli, to prawda. Jakaś stabilizacja istnieje, ale… W pewnym momencie ściskania nie czujesz już, że ciśnienie rośnie, nie czujesz, że jest ci ciaśniej. Nawet rząd może tego nie dostrzegać. Otacza się strażą i luksusem, lecz jest w tym balonie, w samym środku.
– Ja też byłam w środku, pamiętasz?
– I coś zauważyłaś? Nie obchodziła cię polityka, nie interesowało cię, co myśli i wyprawia twój ojciec. Teraz… Nie wiem już czy to dobrze, czy źle.
Ojciec westchnął. Wziął widelec, podłubał nim w talerzu, ale zaraz odłożył. Milczenie trwało tylko chwilę.
– My nie uczymy się na własnych błędach – powiedział nagle. – Już nie. Gdy stawia się wielką tamę, największe katastrofy mają miejsce, gdy ona pęka. Gdy pęknie ta tama… zaleje cały znany wszechświat. Obawiam się, by marzenia miliardów o wolności, marzenia tłumione przez ślepców z rządu, nie zniszczyły naszej cywilizacji.
Iwen nic z tego nie rozumiał. Był kiedyś na wielkiej tamie, pomiędzy Azją a Ameryką, zbudowanej jeszcze w czasach kolonizacji Marsa – ogromna zapora, stworzona dawno temu w nieudanej próbie ochrony lodów północy przed szybkim topnieniem. Android – przewodnik wyjaśnił, że próbowano ratować coś, co nazywano Golfsztromem i co sprawiało, że Europa była kiedyś ciepła. Ale jak to się miało do rozmowy rodziców?
Sprawy dorosłych, uznał. Przynajmniej przestali się kłócić i zaczęli dyskutować.
– Zawsze widzisz sprawy z najgorszej strony. Rząd nie jest ślepy. Gdy coś pójdzie nie tak, sam znajdzie się na celowniku. Oni wierzą, że robią dobrze.
« 1 27 28 29 30 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.