Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 3

« 1 26 27 28 29 30 »

Alan Akab

Więzień układu – część 3

– Arto, naprawdę dobrze zapłacił! – Żimmy gwałtownie wyciągnął przed siebie dłoń z podkurczonymi palcami, jakby chwytał latającą zdobycz. Gdyby Arto nie odsunął głowy, trafiłby go palcem prosto w oko, lecz Żimmy nawet tego nie zauważył, tak podniecała go wizja zdobywania łatwych impulsów. – Na następnej przerwie oddam połowę do naszej kasy, wtedy zobaczysz, że było warto. Starczy na wiele podatków! To czysty i pewny interes…
– Czysty? – Arto oburzył się na to, co powiedział i jak powiedział. Zdziwiło go to. Chciał wierzyć, że beształ Żimmiego tylko za nieostrożność, lecz gwałtowna, choć stłumiona reakcja zaskoczyła nawet jego. – Nie pomyślałeś, że taka Przystań jest obserwowana?
– Nie ta. Nie jestem głupi! – zaperzył się Żimmy. Ściągnął brwi. – Beksiarnia była czysta, dawno nikt tam się nie zabił. Nie ryzykowałbym bez potrzeby!
– Czyżby? Żim, taki skaner może być niebezpieczny! Nie pomyślałeś, że powinieneś mnie najpierw zapytać?
Patrzył uważnie na Żimmiego, czekając na reakcję, szukając czegokolwiek. Poczucia winy, przeprosin – nie wiedział czego. Żimmy tylko wzruszył ramionami. Arto dalej patrzył.
– No dobra, może masz rację – przyznał w końcu z wyraźnym wahaniem. Odsunął się krok do tyłu, ramiona mu opadły.
– Zajmij się Nowym – rozkazał Arto. Był zły, ale co się stało, to się nie odstanie. Pozostało wierzyć, że Przystań naprawdę była czysta. – Tym razem na poważnie.
Żimmy posłusznie kiwnął głową i odszedł. Arto miał nadzieję, że nagana zrobiła swoje.
Rozejrzał się za Nowym. Stał razem z innymi, niedaleko, unikając patrzenia w ich stronę. Rozmowa z nim byłaby bez sensu.
Zauważył, że Bebre mu się przygląda. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Bebre skinął głową w bok. Odeszli kawałek, pozostawiając grupę w zasięgu wzroku.
– Nie chciałem pisać na kanale – zaczął niepewnie Bebre. Całym ciałem pokazywał, że nie chce o tym mówić, ale mówił.– Ale… Zapytałeś o Nowego i myślę… Obiecałem, że nie powiem, ale… nie wiem…
– Powiedz mi o tym – powiedział łagodnie. – Tylko mi. Nowy ma poważne kłopoty. To ważniejsze niż obietnica. Nie pomożesz mu, jeśli będziesz milczał.
– Wiem, ale… – Bebre, zawstydzony, unikał jego wzroku. – To… może nic takiego. Kilka rozjaśnień temu Nowy mówił, że był duszony. Nie wiem przez kogo, ale chyba się przestraszył. Wiesz, jest Nowy i w ogóle… Myślałem, że to tylko zwykłe grożenie, ale…
Arto czuł, że Bebre nie mówi wszystkiego, ale to mu wystarczyło.
– Nie wiem, co się dzieje – przyznał – ale dobrze zrobiłeś. Pilnuj go, to wystarczy.
Bebre kiwnął głową. Arto postanowił uprzedzić Grejgiego by nie ćwiczył dzisiaj z Nowym, nawet gdyby o to błagał. Zbyt potrzebował odpoczynku, nawet jeśli go nie chciał.
• • •
Nie po raz pierwszy wracał do domu tak późno. Nie aż tak by rodzice zaczęli się niepokoić, lecz dość, by to zauważyli. Był obolały; do głodu dołączyło zmęczenie. Szczęśliwie, treningu dziś nie było, za sprawą tajemniczych przygotowań do „naprawdę poważnej akcji” w jakimś magazynie. Nie żałował, że nie chcą wziąć go ze sobą. Jeśli wysypisko nie było dla nich dość poważne… wolał nie wiedzieć co będą wyprawiać tym razem. Nie czuł się gotowy na kolejne takie przeżycie. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie tak sprawny jak jego towarzysze.
Liczył, że Ros nie będzie w domu. Nie miał ochoty na kolejną cichą kłótnię. Wiedział, że jej nie uniknie, lecz chciał wpierw trochę odpocząć. Ona niczego nie rozumie, powtarzał sobie. Sam muszę sobie poradzić, inaczej nie będą mnie szanować. Nie będę się więcej krył za plecami innych. To niczego nie zmieni. Po tym, co zrobiłem, już o mnie nie zapomni.
Wciąż drżał, gdy o tym myślał. Wierzył, że gdyby się wygadał, tamten by go zabił. Zapuszkował, jak mówili w szkole. Atakując go, popełnił błąd. Czuł, że drogo za to zapłaci.

Już od progu usłyszał kłótnię rodziców. Trochę się zdziwił. O tej godzinie ojciec powinien być jeszcze pracy, lecz kłótnie i jego wcześniejsze powroty od zawsze były ze sobą ściśle związane. Wiedział, jak to się zwykle kończy i nawet się ucieszył, że tym razem stało się to tak szybko, ledwie trzy tygodnie, choć dla niego było to niczym wieczność. Miał nadzieję, że drugi raz nie trafi do takiego miejsca. Może nawet wrócą na dół.
Rodzice siedzieli w pokoju-kuchni, głośno rozmawiając. Przynajmniej tym razem nie krzyczeli. Zapach jedzenia jeszcze bardziej rozbudził w nim głód. Cicho zamknął drzwi i zajrzał do kuchni, samemu na razie pozostając niewidocznym.
– …i tylko dlatego bo masz moralność! – wypominała matka. Pogłos słabo wyposażonego, nie do końca urządzonego pokoju podkreślał jej gniew. – Zwiedziliśmy całą Ziemię, a teraz zaczynamy podziwiać uroki kosmosu. Przez ciebie jesteśmy bezdomni!
Matka była już naprawdę zła, choć jeszcze nie wściekła. Ojciec jak zwykle czuł się winny. Siedział zgarbiony, jakby ktoś nagle położył mu na ramionach całą stację. Oboje siedzieli nad pełnymi talerzami. Jedzenie stygło, nietknięte.
– Ja tak nie mogę – odpowiedział ojciec. – Nie zmienię przeszłości. Nie potrafię tak jak inni.
– Nie potrafisz? – matka stała się ironiczna. – Kawał z ciebie fachowca w poszukiwanej dziedzinie, lecz potrafisz jedynie zbierać negatywne opinie wszędzie, gdzie się zjawisz.
To była prawda. Ojciec znał się na rzeczy, ale przełożeni rzadko kiedy mogli się z nim dogadać. Słyszał czasem jak ojciec rozmawiał z nimi przez konsole. Znów się przestraszył, jak wiele razy przedtem w takich sytuacjach. Bał się, choć nie wiedział czego. Stał więc i słuchał, próbując wymyślić co mógłby zrobić, co powiedzieć by to zakończyć.
– Czy naprawdę tak dużo chcę dla siebie i dla dzieci? – ojciec rozrzucił ramiona. – Żeby były wolne, mówiły, co chcą i mogły pójść, gdzie chcą? Kiedyś nie było w tym nic złego. Mam swoje zasady. Chyba tylko one trzymają mnie jakoś w kupie. Myślisz, że jak sam nie będę ich szanował, to one je zrozumieją?
– Na pewno je zrozumieją, kiedy przyjdzie nam głodować za łaskawie rzucane rządowe racje. O tak, wtedy na pewno zrozumieją jedną zasadę. Że muszą zrobić wszystko, nawet całować szefa po tyłku, aby tylko utrzymać pracę! Jesteś niby taki mądry, lecz dla nich… Jesteś surowy, wiesz o tym? Gdy upadną, popychasz je do przodu, każesz zacisnąć zęby, wstać, iść i być silnym zamiast pomóc! One chcą ojca, nie nauczyciela! Tych mają w szkołach, tak wielu, że na pewno wiedzą już wszystko o życiu, co wiedzieć powinny! Ros jakoś to znosi, ale Iwen jest na to za mały!
Ojciec westchnął.
– Tak było na dole, na kosmos, ale nie tutaj! Wiem jak im tu ciężko, wiem jak tobie ciężko, ale zawsze, zawsze, mu pomagam, ile razy poprosi. Muszą wiedzieć, że na tym świecie nikt im nie pomoże. Nawet rodzina. Tylko my, ale my nie będziemy przy nich na wieki. Chcę, by do tego czasu same poznały, kiedy naprawdę potrzebują pomocy, a kiedy poradzą sobie same. Tego powinien uczyć ojciec. Szkoda, że mój mnie tego nie uczył…
– Ale nauczył zasad, tak? Nigdy nie przyszło ci do głowy, że warto odłożyć te zasady na bok, dla dzieci? Czy odrobina wygody w życiu to dla nich zbyt wiele? Twój ojciec był nieudacznikiem i nędzarzem. Miał zły wpływ…
– A twój? Wielki pan i władca, trzymający własną córkę na krótkiej smyczy. Studiowałaś tylko po to, by miał zaufaną, prywatną opiekę na starość. Nie dla tego wyszłaś za syna nieudacznika, bo miałaś tego dość?
– Gdybyśmy tam zostali, dzieci nie musiałyby teraz znosić tego wszystkiego…
– A ja nie mógłbym znieść hipokryzji! To życie za magiczną barierą dobrobytu… Nawet dzieci nie czuły się tam dobrze.
– Przynajmniej miały wszystko…
– …oprócz swobody! Lecz tobie się nie skarżyły, bo według ciebie dziadek był zawsze dobry! Złota klatka, tak na to kiedyś mówiono. Nawet Iwen… Był za mały, by to zrozumieć, lecz już w dniu przyjazdu pytał, kiedy wyjeżdżamy.
– Za to twoje przeprowadzki sprawiły, że zdziczał! Szczęśliwy? Gdyby od początku się tam wychowywały zamiast u twoich rodziców, przyzwyczaiłyby się…
– Więc teraz niewiedza jest cnotą? Zresztą, o czym tu mówimy? Nawet oni nie mogli poradzić na moją niełaskę i twoje bezrobocie.
Sytuacja zmierzała w stronę prawdziwej kłótni, skoro rodzice wyciągali dziadków na wierzch. Gdy rozmawiali o rzeczach, których nie rozumiał, zwykle chodziło o to samo i kończyło się tak samo. Strach minął, zastąpiony chłodną determinacją by coś zrobić, cokolwiek. Niewiele myśląc wszedł do kuchni.
– Nie jestem przeciwna twoim zasadom – usłyszał jeszcze. Matka nieco się uspokoiła, ale tylko trochę. – Podziwiałam cię za to wcześniej, podziwiam i teraz. Ale mamy dzieci… Co będzie z nimi, gdy znowu stracisz pracę? Nie mamy na to czasu. Zostaniemy tu na dobre.
« 1 26 27 28 29 30 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.