Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 4

« 1 14 15 16 17 18 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 4

Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
„Nie to wszystko przysięgam niczego nie zdradzę nikomu”
„Oby nie jestem mordercą ochłoń trochę potem się z tobą skontaktuję nieprędko ale czekaj”
Zem się rozłączył.
Będę czekać.
Spojrzał na Rejkerta i Liena. Obaj ledwie wytrzymywali na swoich miejscach. Czekali na wyjaśnienia.
„Zapomnijcie o wszystkim” – napisał do obu – „to poważna sprawa”
„Na próżnię masz pojęcie co to znaczy poważna sprawa” – Rejkert naprawdę się bał. Wiedział o robakach, więc bał się podwójnie – „wyjście w przestrzeń bez skafandra byłoby mniej poważne te pliki to czysta śmierć w co ty nas wciągasz”
„To moja sprawa będziecie bezpieczni jak długo będziecie się trzymać z daleka”
Ich strach pogłębił jego własny. Zrozumiał, że jajcogłowi wcale nie byli tacy bezbronni jak myślał. Mieli władzę nad czymś równie cennym jak siła, towar czy impulsy – nad informacją.
„Co się właściwie stało” – Lien był bardziej konkretny. To się działo w jego świecie, świecie komputerów i musiał wiedzieć dlaczego – „wiem co widziałem o co chodzi”
„Od dzisiaj pracujemy dla gwiezdnej flary ale na razie to tajemnica” – rozłączył się.
Wyłączył się ze wszystkich rozmów o zwykłym priorytecie. Chciał zostać sam. Chciał pomyśleć, lecz nim się zorientował, już otwierał otrzymane pliki. To było silniejsze od niego. Zawierały wszystko – szczegółowe opisy modeli pluskiew, poprawek wprowadzanych do każdej kolejnej generacji, ich struktura, charakterystyka, oprogramowanie, opis protokołów transmisji łączności, jej szyfrowania i zdalnego przeprogramowywania pluskwy przez system nadzorczy. Niewiele rozumiał, zwłaszcza na początku. Użyte terminy były mu obce, lecz dostrzegł pewne zależności – te, o których wiedział lub się domyślał, oraz inne, o których nie miał pojęcia. Jego poszukiwania się skończyły. Dotarł do źródła zawierającego całą potrzebną mu wiedzę, by pojąć jak beznadziejnie naiwny był jego plan ucieczki. Będzie go musiał zmienić, może nawet zacząć od nowa, lecz część dotycząca pluskwy pozostała aktualna, teraz nawet bardziej niż rano. Od tej próby miało wiele zależeć.
Pewne rzeczy się nie zmieniły. Doki były dla niego jedyną drogą na zewnątrz. Jeśli nie zdoła przejść tędy, nie zdoła przejść nigdzie. Pozostaną mu tylko dwa inne wyjścia, te z koszmarów. Żadne z nich nie wchodziło w rachubę.
• • •
Choć wystraszony, ostatnie zajęcia spędził na przeglądaniu plików. Próbował zmusić się, by je zostawić, lecz nie był w stanie oderwać od nich oczu. Data widniejąca na sygnaturze wskazywała, że pobrano je ponad trzy lata temu, prosto z głównej bazy danych. Od tego czasu nie były aktualizowane. Już samo pobieżne przejrzenie opisów zupełnie go skołowało. Swój eksperyment przełożył na jutro. Próba dotarcia na miejsce, w takim stanie, mogłaby się skończyć tragicznie.
Wrócił do domu, podenerwowany i zniecierpliwiony, jakby siedział na plazmie. Cokolwiek by nie robił, o czym by nie myślał, czym by się nie próbował zająć, jego umysł wciąż krążył wokół pozostawionych w szkole plików. Karta pamięci, którą zwykł nosić przy sobie, nie miała dość pojemności, a Arto bał się, że próba częściowego ich przeniesienia zostanie odczytana jako kopiowanie i archiwum się skasuje. Mógł je pobrać przez sieć stacji, lecz podczas transferu ktoś lub coś mogłoby wykryć czym są. Kosa posiadała automatyczne programy do odnajdywania wykradzionych plików, przed nimi nawet zabezpieczenia Zema mogły okazać się niewystarczające. Sieć szkolna była w pełni dostępna dla systemu.

Zaciemnienie zamieniło się w koszmar bezsennego oczekiwania na moment, w którym usunie zagrożenie. Na drugie rozjaśnienie, niewyspany, natychmiast po wejściu do systemu przeniósł plik na nową kartę. Wszystko odbyło się dokładnie tak jak napisał Zem. Pierwotna kopia pliku została usunięta razem z wszelkimi śladami jego istnienia, rejestrami przeprowadzonego transferu i jego źródłem – każda operacja była daleko poza umiejętnościami Rejkerta. Zem zabezpieczył się najlepiej jak potrafił, a najlepszym zabezpieczeniem było zabezpieczenie Arto przed wpadką.
Nie pamiętał, by jakiekolwiek rozjaśnienie dłużyło mu się tak bardzo jak dzisiaj. Nigdy wcześniej ochota, by opuścić zajęcia nie była tak silna, a jednak czekał, choć nie zwracał uwagi na to, co się działo. Nieświadomie wyłączył się ze wszystkiego; rozmowy na kanale grupy przestały istnieć, choć otwarte okienko widniało niemal dokładnie naprzeciwko jego oczu. Inni jak zawsze taktownie niczego nie dostrzegali. Gdyby na środku klasy pojawił się Podziemiowiec z bombą, pewnie nawet by go nie zauważył. Choć ich nie przeglądał, jego myśli krążyły wyłącznie wokół plików i planu, który zamierzał zrealizować.

Wypełniona danymi karta towarzyszyła mu w drodze do skrytki, po pluskwę, a potem przez kanał, prosto do doku pasażerskiego. Mały kawałek plastiku zdawał się ważyć więcej niż jeszcze dziś rano, gdy zabierał go z domu. Ciążył mu niczym zbroja u Nowego. Co było bardziej ryzykowne – posiadanie takich danych przy sobie, czy wchodzenie tam, gdzie szedł? Ilekroć nad tym myślał, dochodził do wniosku, że jednak to pierwsze. Mimo to nie zawrócił do domu. Musiał wykonać ten eksperyment już dzisiaj. Instynkt kusił go, by włączyć zagłuszacz automatów, lecz rozsądna część jego osobowości ostrzegała, że to może zaalarmować system. Zastosował więc najlepszą metodę ukrywania napięcia – zachowywał się tak jak zwykle.
Chłodny, zwiększający czujność dreszcz emocji towarzyszył mu przez całą drogę. Wszelkie obawy znikły bez śladu gdy tylko zaczął działać. Ile czasu na działanie pozostawi mu system? Czy pluskwa z magazynu jest wystarczająco podobna do jego własnej, by to sprawdzić? Spojrzał przez kratę na cumujący przy śluzie gwiazdolot. O tej porze załoga siedziała na wachcie, albo włóczyła się po stacji. Po doku nie kręcił się nikt poza obsługą i strażnikami. Skalista powierzchnia widocznego za szybą giganta przyciągała jego wzrok. Z tego miejsca jego największe marzenie – być po tamtej stronie – wydawało się łatwe do osiągnięcia. Kolonialne gwiazdoloty były poza kontrolą Kosy czy Protektorów. Były własnością prywatną i jako takie chroniła je karta kolonialna, nadrzędna wobec jakiegokolwiek systemu planetarnego, w tym i Układu. Na zewnątrz jego władza była ograniczona przepisami, których koloniści drobiazgowo przestrzegali. Jej złamanie, jak słyszał, groziłoby gigantycznym buntem.
Arto zawsze był gotowy do działania. Znał każdy metr kanału plazmy i szybu wentylacyjnego, ustawienie każdego obiektu przy śluzie pasażerskiej, nawet imiona i nazwiska strażników, którzy byli w jej pobliżu. Znał schematy, według których drążono korytarze, uczył się jak odszukiwać te właściwe, by trafić tam gdzie chciał. Wierzył, że załoga przyjęłaby go na pokład. Wierzył, że każdy człowiek z zewnątrz byłby skłonny pomóc uciekinierowi. Tylko koloniści pilotowali gwiazdoloty. Nikt, kto założył rodzinę, nie chciał zostać pilotem. Astronauci byli ludźmi samotnymi, a samotny człowiek z Układu marzył tylko o tym, by go opuścić i nigdy nie wracać.
Gdyby śluza została już zatrzaśnięta, gdyby centrala lotów dowiedziała się o jego ucieczce już po odczepieniu statku, miałby dość czasu, by się ukryć. Ze schematów ojca wiedział, że są miejsca na statku, w które nikt by nie zaglądał, jak sekcja reaktora – przestrzeń pomiędzy nim a jego zewnętrzną osłoną, podobna do miejsca, gdzie ukrył pluskwę, tylko sto razy groźniejsza. Gdy włączano reaktor, zalewało ją zabójcze promieniowanie, lecz póki statek nie zaczynał się rozpędzać, nie wszystkie reaktory były włączone. Zezwolenie na uruchomienie emitera uzyskiwało się dopiero po przejściu przez orbitę Jowisza – nazywano ją orbitą ciągu głównego. Póki Kosa nie przeszukałaby statku, takiego zezwolenia by nie dostali, lecz karta nakazywała zwolnić zatrzymany statek najpóźniej po upływie dwóch ziemskich dób, niezależnie od podejrzeń, jeśli przez ten czas nie znaleziono niczego, co uzasadniałoby aresztowanie. Gdyby w tym czasie nie zdołali go znaleźć, Centrala musiałaby im zezwolić na opuszczenie układu. Co z tego, że wiedzieliby, że tam jest. Jeden dzieciak nie był wart rewolucji. Z ukrycia wyszedłby po odejściu Kosy, lecz pokazałby się załodze dopiero, gdy rozpoczęłaby przyspieszanie. Sam nie przeżyłby przeciążenia, musiałby się ujawnić, lecz gdy emiter działałby na pełnej mocy, nie chciałoby się im zawracać. O wszystkim zadecydowałby kapitan statku. Gdyby poświęcił kilka dodatkowych miesięcy na zatrzymanie się i powrót, Arto byłby skończony, lecz wierzył, że żaden kolonista nie podjąłby takiej decyzji. Nie po tym, jak opowiedziałby im swoją historię. Na pokładzie zawsze były zapasowe komory inercyjne, a załoga miałaby dość współczucia – cokolwiek oznaczało to zasłyszane kiedyś słowo. Rozumiał je na tyle, by wierzyć, że przez nie załoga by go nie oddała.
« 1 14 15 16 17 18 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.