Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 4

« 1 15 16 17 18 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 4

Jego sympatia dla kolonistów była w szkole czymś dziwnym. Dla uczniów koloniści byli tymi złymi dorosłymi. W wiadomościach stale rozpowiadali jak to sprzeciwiają się zwierzchnictwu Układu, buntują się i walczą z Flotą – to wystarczyło, by stali się czymś gorszym. Lecz nie dla niego. Nienawidził Floty, rządzących nią polityków i admirałów; koloniści – ich wrogowie – byli mu naturalnymi sprzymierzeńcami.

By zrealizować swój plan, najpierw musiał przejść przez dok. Dostać się doń nie było trudno, gorzej z wydostaniem się po drugiej stronie. Wydawałoby się, że wszystko, co musiał zrobić, to wyskoczyć z ukrycia, gdy statek przygotowywał się do odlotu i wbiec na jego pokład tuż przed uszczelnieniem śluzy. Niestety, między Arto tkwiącym w szybie a Arto przebiegającym przez zamykającą się śluzę znajdował się dryfujący przez kosmos martwy Arto, albo Arto w akademii.
Wejście do doku z pluskwą w ramieniu uaktywniało automatyczne systemy ochrony, zatrzaskujące wszystkie przejścia. Znalazłby się w więzieniu bez wyjścia. Bez pluskwy skończyłby jeszcze gorzej. Dziś bardziej niż kiedykolwiek dziękował swojej przezorności za to, że nigdy nie próbował jej wydłubać. Od dawna podejrzewał istnienie tu dodatkowego systemu, wykrywającego temperaturę ciała, zmiany powietrza wskutek oddychania, ruch, niemal niesłyszalne dźwięki poruszania się – wszystko, co można było wymyślić. Dzieci były wyjątkiem, więc sygnał identyfikacyjny pluskiew blokował ich działanie, lecz dorosły bez uprawnień do przebywania wewnątrz śluzy miał mniej szczęścia. System awaryjny odpalał ładunki na krawędzi pierścienia, odrzucając go na zewnątrz, wraz ze statkiem. Załodze nic nie groziło, śluza każdego pojazdu zamykała się automatycznie pod wpływem gwałtownego spadku ciśnienia. Lecz śluza doków nie miała chronić uciekinierów, tylko ich niszczyć. Inne wyjścia zamykały się automatycznie, zaś pechowy zbieg wylatywał w kosmos. Kosa nie ukrywała, że próba ucieczki kończy się śmiercią. To zmniejszało liczbę ryzykantów.
System blokowały osobiste nadajniki, informujące automatykę o posiadaniu zezwolenia na wejście do doku. Miał go każdy kolonista oraz strażnicy śluz. Jego zdobycie leżało jednak daleko poza możliwościami Arto. Urządzenia tego typu, przypominające zwykłe identyfikatory dorosłych, były wypchane zaawansowanymi systemami sprawdzania czy znajdują się w posiadaniu prawowitego właściciela. Już łatwiej by mu było sfałszować identyfikator do wyłudzania impulsów – a nawet to było trudniejsze od wydobycia z siebie własnej pluskwy. Fałszywa karta zezwolenia działała tu podobnie jak dziecięcy lokalizator – tylko dlatego, że Kosiarze zawsze chcieli wiedzieć gdzie przyszły więzień zdobył zastrzeżone urządzenie.
Co by Arto nie wymyślił, na koniec system potraktowałby go albo jako dziecko, chwytając lecz pozwalając żyć, albo zabiłby go jako dorosłego. Pluskwa z magazynu podsunęła mu inne rozwiązanie. Mógłby mieć i nie mieć pluskwy, mógłby przeżyć i pozostawić śluzę otwartą – o ile zdobyty lokalizator był wystarczająco podobny do jego własnego. Wciąż nie wiedział jak mógłby to zrobić, ale najważniejsze, że miał szansę, o której dawno myślał, że ją stracił.
Czy jeśli załoga będzie w doku, statek pozostanie na miejscu? Ich nadajniki zezwalały im wejść, lecz alarm automatycznie je unieważniał. Co się wtedy stanie? Czy ich nadajniki zablokują śluzę? A jeśli któryś będzie w kanale pomiędzy śluzami, lub stanie w drzwiach jednej z nich? Zwykłe drzwi miały zabezpieczenia, nie zamykały się gdy stał w nich człowiek. Czy te także? A może też podlegają czujnikom? Miał tyle rzeczy do sprawdzenia, że szybko zapomniał o wcześniejszych porażkach. Wierzył, że dokumenty podpowiedzą mu jak skierować jeden układ czujników przeciwko drugiemu, sprawić, by zgłupiały, nie zabijając przy tym nikogo. Tak czy inaczej, będzie miał tylko jedną szansę.
Wydobył z kieszeni pluskwę. Tuż przed wyprawą zdjął z niej kilka warstw folii i pomalował całość na jaskrawy, czerwony kolor. Ostrożnie podpełzł do kratki, mijając ukrytą na dnie szybu wysuwaną płytę, służącą do odcięcia doku od systemu wentylacyjnego. Rzadko to robił. Bał się, że nieostrożny ruch wywoła alarm i płyta przetnie go na pół. Ostatnio wiele ryzykował. Wierzył, iż warto.
Spojrzał w dół, starając się kryć swoje lewe ramię, by nie znalazło się na jednej linii z którymś z pary czujników. Rozejrzał się – nikogo nie było. Wsunął wrzecionko z pluskwą w złożone dłonie i kilkanaście razy potarł nimi o siebie. Wyjął grubą słomkę, wsunął do niej wrzecionko i wetknął jej drugi koniec między otwory w kracie szybu. Dmuchnął. Wrzecionko upadło na środku pomieszczenia. Czerwień folii była doskonale widoczna na jasnoszarej podłodze doku, nawet niezbyt bystry dorosły od razu je zauważy.
Cofnął się za przesłonę szybu. Rozłożył nogi i ramiona, starając się uczepić czegokolwiek, na wypadek gdyby się mylił. Ryzykował, że uciekające powietrze wyssie go na zewnątrz, ryzykował że zostanie złapany, lecz nadzieja była wszystkim co mu pozostało.
Zadrżał, słysząc głosy zbliżających się ludzi. Dwóch czy trzech astronautów, nie widział ich dobrze, przeszło przez dok i weszło na pokład statku. Niczego nie zauważyli.
Mijały minuty, dziesiątki minut. Nic się nie działo. Arto zaczął się niepokoić. Nie miał wiele czasu. W końcu rodzice zaczną go szukać, wywołają jego pluskwę, a wtedy system zauważy gdzie jest. Z rosnącą niecierpliwością podpełznął do kraty. Wrzecionko wciąż leżało tam, gdzie upadło. Z rezygnacją zawrócił i na powrót przylgnął do powierzchni szybu. Dał sobie jeszcze dwadzieścia pięć minut. Do tego czasu kanał ostygnie. Następne okno będzie dopiero za godzinę. Nie mógł tyle czekać.
Niecałe dziesięć minut później coś zaczęło się dziać. Ktoś z obsługi odprowadzał kogoś na statek. Rozmawiali. Uniósł się lekko na rękach, by dostrzec więcej. Dorosły w ubraniu kolonisty podziękował i wszedł na statek. Poczuł rozczarowanie, lecz na krótko. Strażnik rozejrzał się z przyzwyczajenia. Arto niecierpliwie przysunął się do kraty. Czy zauważy?
Zauważył. Podszedł bliżej.
Zaczął go błagać w myśli, by rozwinął folię. Zobacz co to jest, zaklinał, przecież tym się zajmujesz, sprawdzaniem wszystkiego. Prawie wyszeptał swoją prośbę. Jakby słysząc ją w swoim umyśle, strażnik pochylił się, leniwie sięgając po znaleziony drobiazg. Zaczął powoli odwijać folię. Arto cofnął się.
Strażnik nie rozwinął jej do końca.
Wszystko stało się jednocześnie. Nim przegroda szybu z hukiem odcięła go od doku, przed oczami Arto mignęła zatrzaskująca się śluza. Kilka centymetrów bliżej i niechybnie straciłby głowę. Ułamek drgnięcia powieki wystarczył. W panice rzucił się do tyłu. Strach trząsł całym jego ciałem. Nigdy nie przebył tak szybko drogi dzielącej go od kraty doku do kanału plazmy. Przez całą drogę towarzyszyła mu rozpacz. Jak mógłby pokonać takie zabezpieczenia? Jak mógł choćby o tym myśleć? Nie miał żadnych szans. Płyta zamykała się zbyt szybko, nie zdążyłby się nawet wyczołgać na zewnątrz. Nawet jeśli obecność astronautów rzeczywiście zablokowałaby śluzę, on nie zdołałby tam dotrzeć.
To był koniec jego planów. Zostanie tu na zawsze.
• • •
Przejrzenie dokumentów projektu gwiazdolotu i porównanie go ze starą wersją zajęło Wilanowi trochę czasu. Buris miał rację. Plany zostały zmienione. Takie rzeczy zdarzały się często, choć nie zawsze na taką skalę. Wchodziły nowe technologie, czasem już po zatwierdzeniu projektu, wtedy usprawniano go na bieżąco, w stoczni. Lecz kto i po co kazał wzmocnić osłony? Taka zmiana, bez równoległych poprawek w układzie sztucznego ciążenia, była zupełnie bez sensu! Projekt zmieniono stosunkowo niedawno, między dniem, gdy po raz ostatni sprawdzał przebieg prac, a dniem dzisiejszym – czyli w ciągu ostatniego miesiąca. Przestał być na bieżąco, dał się pochłonąć swojemu projektowi, zaniedbując obowiązki, a przecież takie zmiany wpływały na powodzenie jego zamysłów.
Kiedy dokładnie wprowadzono poprawkę? Plik otwierało dziennie kilka osób, by zapisać w nim dokonane postępy. Wykorzystywał tę lukę by wprowadzać do projektu te ze swoich zmian, których nie sposób było ukryć. System nie zapamiętywał kto i kiedy wprowadził jakie informacje. Mógł to zrobić którykolwiek z inżynierów z zespołu, a nawet przełożeni. To zdało mu się najbardziej prawdopodobne. Patrząc na konsekwencje, musiał to być jakiś bezmyślny, biurokratyczny wybryk.
Biurokratycznym wybrykiem nie była na pewno kolejna wykryta modyfikacja, równie korzystna dla jego zamiarów. Drobna przeróbka napędu usprawniła działanie emitera, podwyższając średnią oczekiwaną moc wiązki. Dzięki niej gwiazdolot mógł osiągnąć prędkość większą niż zamierzona w pierwotnym projekcie. Do rekordu wciąż mu było daleko, długodystansowe regatowce biły go o kilka dziesiątych procent C, niemniej zmiana była uzasadniona. Budowali zwiadowcę, a te z założenia powinny być szybkie.
• • •
Mijała druga godzina ponadplanowej pracy. Inni pracownicy przyzwyczaili się, że gdy oni wracali do domu, Wilan zostawał po godzinach. O tej porze stocznia należała do techników i ich maszyn. Przygotowywali podzespoły i komponenty do jutrzejszej pracy. Robili to także podczas rozjaśnienia, lecz obecność ponad stu ludzi, przelewających ciecze, programujących erpensy i przenoszących wszystko z kąta w kąt tylko powiększała panujący chaos. Obie funkcje rozdzielano od siebie jak tylko się dało, a potem pozwalano automatom robić swoje. Gdy oni opuszczali kadłub, wchodziły doń roboty.
« 1 15 16 17 18 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.