Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 9 10 11 12 13 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10


Niemal siłą zaciągnął kolonistę do jednego z ekranowanych pomieszczeń. Wtedy wybuchnął. Nie kryjąc złości opowiedział o wszystkim czego się dowiedział.
– O tym zapomniałeś mi powiedzieć, tak? – wyrzucał gorące słowa niczym działo plazmę. – Czy moi pracownicy, choć nie uciekają, muszą wiedzieć więcej ode mnie? Na przestrzeń, gdybym wiedział, że tak wdepnąłem…
– Miałem was straszyć? – Zefred przerwał mu gwałtownie. – Głupi nie jesteś, dość byś odgadł. Nic by się nie zmieniło, jedynie zacząłbyś popełniać błędy.
– Bałeś się, że się wycofam i mój syn nie zostanie waszym łącznikiem? Od kiedy to planowaliście?
– Chcesz znać prawdę? To jest nas dwóch. Jestem tylko pionkiem, najwyżej figurą w rozgrywce przekraczającej nasze wyobrażenia. Nie kłamałem. Lerszen przekazał pewne ważne informacje na zewnątrz, lecz nie zrobiłby tego sam. Wśród najwyżej postawionych kręgów waszej władzy znajdują się ludzie, którzy czują się zagrożeni istniejącym stanem rzeczy. To banda cyników i hipokrytów, równie bezwzględnych jak Protektorzy, jeśli nie bardziej, lecz teraz my i oni mamy wspólne cele…
– A gdy je osiągną postarają się was usunąć. Nie myślałeś o tym? Może to wszystko pułapka, może chcą zdjąć tego teścia Lerszena…
– Zdjąć go? On jest im przydatny tam gdzie jest, jako pośrednik. Ci na górze od kilku lat toczą walkę o to, co zrobić z Absolomem. Obie strony mają inne zdanie co do środków, lecz obie chcą, by kolonia ugięła się i powróciła pod rządy Układu. Pod presją siły lub szantażu, to nie ma znaczenia. Staraliśmy się rozgrywać sytuację między nimi, lecz teraz admirałowie Floty chcą szybkiego uderzenia na kolonię i zrównania jej z ziemią. To jasne jak gwiazdy, że dla kolonistów każde rozwiązanie będzie lepsze niż to.
– Nawet rozwiązanie rządowe?
– Wyciągnięcie Lerszena wytrąci broń z ręki zwolennikom zbrojnego konfliktu. To da nam czas, dla was, na stworzenie naszej obrony. Nie ma już nic więcej ponad to, żadnego kolejnego dna, innych wyższych racji. Za każdym razem chodzi o Absolom, tylko… tylko poziom skomplikowania sprawy jest inny. Wierzymy, że rozwiązanie tej sprawy pozwoli rozwiązać obecny kryzys. Pozwoli, za parę wieków, na otwarcie Układu i swobodną wymianę towarów i technologii. Czujesz się szczęśliwszy, bezpieczniejszy, gdy już wiesz?
Poziom skomplikowania? Przynajmniej wiedział o co naprawdę chodzi. Dokładniej, wiedział to, co Zefred twierdził, że wie. Subtelna różnica…
– Wiesz co? Nie jesteście lepsi od rządu. Nie ma między wami żadnej różnicy.
– Nie możemy być. Gdybyśmy byli, musielibyśmy przegrać. Nie okłamuję cię, jedynie czasem nie mówię wszystkiego. To różnica…
– Dla mnie bez znaczenia. Jeszcze jedno niedomówienie i nasza umowa będzie nieważna!
Wszystko jedno co oferował im Zefred, w pewne rzeczy nie zamierzał się mieszać. W rzeczy, za które Protektorzy ścigaliby go aż na samą krawędź Galaktyki.
– Widzę, że mi nie wierzysz – kolonista sięgnął do kieszeni. Wilan poczuł dziwne spięcie. – Zachowałem to jako kartę ostatniej szansy, taki as w rękawie na twoje wątpliwości. Obawiałem się, że zaczniesz się zastanawiać ile naprawdę wiemy, ale czuję, że to jedyna szansa, by choć w części odzyskać twoje zaufanie.
Wyciągnął rękę. Na wysuniętej w stronę Wilana dłoni spoczywał holograficzny ręczny mikroprojektor, wielkości połowy kciuka.
– To do ciebie – powiedział kolonista. – Od twoich znajomych. To… dowód zaufania, jakim cię darzą. Jakim my cię darzymy.
Wilan skamieniał. Powolnym, sztywnym ruchem sięgnął po urządzenie. Których znajomych miał na myśli? Bał się tego, co może zobaczyć.
– To przyszło do nas kilka dni temu – Zefred zachęcił go ruchem dłoni. – Możesz obejrzeć to w domu, ile razy zechcesz, lecz chciałbym być przy pierwszym razie.
Wilan uruchomił projektor. Powietrze zajaśniało. Nad jego dłonią pojawiła się projekcja z życzeniami. Wideokartka, poznał ją od razu – zielona stolica Arakin, panorama z pobliskiej góry. Nadali ją ci sami znajomi z, którymi umawiał się na odebranie ze statku! Poznał to po ich osobistym kodzie identyfikacyjnym. Szybko podzielił go przez różnicę między dniem i miesiącem wysłania, widniejącym na spodzie obrazu. Kolonista nie kłamał, projekcja została przesłana kilka dni temu. Na oko wynik się zgadzał. Jeśli projekcja była podrobiona, to zrobiono to bardzo, naprawdę bardzo dobrze – i z pomocą jego znajomych. Nieważne dlaczego mu pomogli, pomyślał, czy chcieli mi pomóc, czy współpracowali z Zefredem. Jeśli kolonista wiedział także o nich… mógł wiedzieć tyle samo, co Buris, a może i więcej.
– Mogę się z nimi połączyć, by to potwierdzić – powiedział lekko drżącym głosem.
– Jeśli to cię przekona, ryzyko będzie tego warte – jakże delikatne, subtelne przypomnienie konsekwencji najmniejszego błędu. Kolonista był mistrzem podtekstów. Nie mogę ci tego zabronić, mówił, lecz to jest niebezpieczne. Pośpieszna próba skomunikowania się z kolonią może skończyć się wykryciem autora, a na przygotowanie bezpiecznej transmisji nie mieli już czasu. Albo mu zaufa, albo narazi na niebezpieczeństwo. Wybór był jego.
Miał rację, na kosmos, niestety miał rację! Niech to próżnia pochłonie, musiał mu wierzyć na słowo i na tę projekcję. Nie wątpił, że dziś wieczorem spędzi wiele godzin, gapiąc się w ten obraz – i myśląc. Kartka, sama w sobie, nie była groźna. Protektorzy dowiedzieliby się z niej tylko tyle, że znał ich z czasów studiów. Takie kontakty nie były wtedy rzadkością. Gorzej, że mogliby zacząć grzebać w transmisjach pozaukładowych, szukając zaadresowanych do nich przekazów. Złamanie kodów było zawsze tylko kwestią czasu.
– Odkryliśmy, że przez ostatni rok często się komunikowaliście – dodał kolonista. – To nasze sposoby, Układ nie ma z tym nic wspólnego. Twoi znajomi zgodzili się pomóc, lecz nie zdradzili treści waszych sekretnych przekazów. Załadowałem wiadomość do miejscowego projektora. Modele kolonialne są duże, trudniej je ukryć.
Wilan poczuł ulgę. Nie wątpił, iż Zefred specjalnie tak to rozegrał, pozwalając, by myślał o najgorszym zanim go uspokoi. Zgrabnie budował to swoje zaufanie. Jeśli już nie ono, będzie go powstrzymywać sama obawa przed jego umiejętnościami manipulacji – i to też była zapewne część manipulacji. Wzmianka o znajomych z Arakin była jak ostrzeżenie – w razie potrzeby zacznę to drążyć.
Na chwilę zapadła cisza.
– Za słabo nad sobą panujesz – powiedział kolonista.
– Pewnie dlatego, że nie jestem spóźniającym się agentem! – znowu wybuchnął.
– Miałem powody – kolonista wyjął karty pamięci. – Dziś w nocy Lerszen będzie miał wiele pracy. Udało mi się rozpracować kolejny element układanki.
– Jeśli to coś pilnego, Arto może zaraz…
– Nie! Nie możesz wychodzić z pracy w środku dnia, wywołać syna ze szkoły i wracać jak gdyby nigdy nic. Ktoś może zauważyć, że wychodzisz zaraz po rozmowie ze mną. Rób jak mówię, wtedy nawet jak wpadnę wy będziecie mieć czas, by zatrzeć ślady, a może nawet uciec.
– Rozumiem.
– Tak, zrozumienie jest łatwe, lecz nie masz instynktu, by pamiętać o takich drobiazgach.
Miał rację, choć nie do końca. Wilan nigdy nie musiał się bawić w podchody z komputerem i ochroną stacji. Nie miał doświadczenia i intuicji Zefreda, nie potrzebował się uczyć jak oszukiwać system i jego perceptory. Posiadał inne umiejętności; zawdzięczał im bilet na pokład statku kolonisty, lecz teraz nie były one wiele warte. Jeśli chciał stąd uciec, musiał na nim polegać.
Oparł dłonie na włazie, lecz nim wyszedł, odwrócił się do Zefreda.
– Byłoby mi o wiele łatwiej gdybym wiedział co kombinujesz. Zwłaszcza po dzisiejszym.
– A mi będzie łatwiej, gdy będę wiedział, że żaden z was nie zdradzi całej operacji. Ucieczka z takiego miejsca to długotrwałe pociąganie za włókna, szukanie ich i zbieranie w jednym miejscu, wyszukiwanie i umiejętne wykorzystywanie ludzkich słabości. To gra o ludzkie umysły. Elektronika idzie dopiero na samym końcu, lecz to przy niej najłatwiej o wpadkę. Kosa dobrze o tym wie. Już odkryła kilka moich modyfikacji, lecz nie wie kto i po co mógł je zrobić. Chcę być daleko stąd, gdy się dowie.
• • •
Od rozjaśnienia powrotu do szkoły uciekali już stale. Arto obiecał sobie, że nie będzie więcej dawał Iwenowi nadziei, lecz czasami nie potrafił dotrzymać słowa, nawet samemu sobie. Uwierzył, że im bardziej mu na kimś zależy, tym łatwiej sprawić, by dzięki oszustwu czuł się bezpieczny. Dzięki tej myśli czuł się usprawiedliwiony przed rodzicami.
« 1 9 10 11 12 13 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.