Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 11 12 13 14 15 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10

– Ty kopalniaku! Ty i to twoje ziemskie wychowanie! Nie rozumiesz, że ta wojna toczy się o ciebie? Nie będziesz mi rozkazywał jak ją wygrać!
– Liczysz się tylko ty, tak? – Iwen znieruchomiał. Z determinacją spojrzał mu prosto w oczy. – Więc zrób mi to, co chciałeś zrobić jemu! Wtedy Anhelo na pewno ci wybaczy. Wojna się skończy! Może nawet zostaniecie przyjaciółmi, mordercami! – krzyknął.
Arto poczuł trzęsącą nim złość. Niemal uderzył go w twarz, byle go uciszyć, byleby się zamknął. Za kogo go brał? Myślał, że chce się go pozbyć, by ratować własną skórę? Puścił go i wstał. Karros i jego towarzysze uciekli. Arto był autentycznie wściekły.
– Dlaczego tu jesteś? – jego twarz wykrzywiła się w nieopanowanym gniewie. Stanął przed Iwenem, wywrzaskując na niego tak wiele złości, ile był w stanie. – Po co, na próżnię, pchałeś się na tę szczurzą stację? Skoro było wam tak dobrze, trzeba było zostać na dole!
Machnął ręką, wskazując na podłogę. Iwen odskoczył, przewracając się. Na jego twarzy czaił się strach – strach przed nim.
Stał tak dłuższą chwilę. Arto starał się ochłonąć. Iwenowi wróciła odwaga. Wstał.
– Myślisz, że było nam tam dobrze? – krzyknął. – To twoi rodzice mają impulsy, nie moi! Nie wiesz jak to jest!
– Nienawidzę cię! – Arto wysyczał mu prosto w twarz. Bezsilnie zacisnął trzęsące się pięści. Nie potrafił go zbić, choć Iwen pozwolił uciec zdrajcy, który sto razy zasłużył na śmierć.
Iwen zamrugał. Jego oczy zaszkliły się od wilgoci. Zacisnął zęby.
– Kłamiesz – powiedział dziwnie spokojnie, choć głos mu drżał. – Poza twoimi rodzicami jestem jedyną ludzką istotą, na jakiej ci zależy.
Długo stali, patrząc na siebie. Nigdy nie czuli do siebie tyle nienawiści.
– Wiem jak jest tutaj! To mój świat, moja Ziemia! Mam dość twoich zasad, rozumiesz? – wybuchnął. Mówił jak Żimmy, wiedział o tym, a jednak mówił dalej. – Co mnie one obchodzą? Co obchodzą innych? Nie będę za nie umierał! Tu jest inaczej! Nie mów mi co mam robić, a czego nie! Jesteś głupi, kopalniak!
– Ale nie jestem mordercą. Ani ty.
Te słowa go uspokoiły. Nie był mordercą. Nie był taki jak Anhelo.
– Ten młodszak chronił swoją grupę. Robił to, co ty… – oczy Iwena wyschły, lecz wciąż wyglądał dziwnie.
– Wiem co ja też! – odwarknął. – Ja nikogo nie wydałem na śmierć, by nas ochronić!
– A tych dwóch starszaków?
Miał rację. Nieważne czy ich lubił czy nie, Iwen miał rację. Zginęli przez niego.
– Ten karaluch na to zasłużył! – powiedział. Gniew zniknął. Przez chwilę wyobraził sobie, że to Anhelo leżał wtedy pod nim, bezradny i zdany na jego łaskę. Czy gdyby naprawdę to był Anhelo, Iwen też by się na niego rzucił? Zawahał się. Kogo naprawdę chciał dziś zapuszkować, Karrosa czy Anhela? Zachowywał się zupełnie jak Mira!
Zauważył, że Iwen znowu patrzył ze strachem, lecz nie na niego. Odwrócił się. Do środka wszedł Żimmy, wlokąc ze sobą panicznie wyrywającego się Karrosa.
– Widziałem jak ucieka – wyjaśnił jak gdyby nigdy nic. – Pomyślałem, że jeszcze z nim nie skończyłeś.
Czy skończył? Nie był pewien. Kątem oka spojrzał na Iwena.
– Mówiłem, że załatwię to sam!
– To także moja sprawa – pchnął malca w jego stronę. Arto pochwycił go nim spróbował uciec. – Nie pozwolę, by szczyl tak mały, że gdyby się wyprostował to może dałby radę pocałować mnie w jaja, wykorzystywał i zdradzał moją grupę – oświadczył głośno. – Za to nikt nie będzie mnie ścigał. Gdybym to tak zostawił, inni zaczęliby się z nas śmiać.
Słowa były inne, lecz myśl bardzo podobna do tego, co Anhelo wmawiał innym kapitanom. Arto spojrzał na skamieniałego Iwena, potem na Karrosa. Młodszak był blady. Trząsł się cały, jego spodnie były wilgotne i cuchnące moczem. Poczuł obrzydzenie do tego tchórza. Skoro odważył się zrobić co zrobił, powinien liczyć się z konsekwencjami i stawić im czoło.
Z całej siły rzucił go o ścianę i uniósł w górę, aż stopy zawisły nad podłogą.
– Od teraz twoje życie należy do mnie, karaluchu! – powiedział chłodno, patrząc w rozbiegane ze strachu oczy. – Masz informować mnie o wszystkim co robi Anhelo i nie obchodzi mnie jak się tego dowiesz. Jeśli do jutra nie usłyszę niczego, będziesz trupem. Jeśli zginę wcześniej, dopadnie cię Żimmy albo Zem, a on jest Żółtoskórym. I piśnij słowo o czymkolwiek, to jutro znajdą cię w Ostatniej Przystani, razem z twoimi szczurzymi kumplami! – syknął.
Puścił go. Karros upadł na podłogę; podniósł się szybko i rzucił do ucieczki. Nie wytrzymał. Arto odprowadził go wzrokiem. Nawet teraz chciał jego śmierci. Nie wiedział czemu go puścił. Karros i tak niczego się nie dowie. Żimmy miał rację. Gdyby go wtedy zlali, może by się czegoś nauczył. Tolerując bezczelność Arto sprowokował go do zdrady.
– Żim, każ Lienowi rozwalić ich system – powiedział.
– Już to zrobiłem – Żimmy wyszczerzył się w uśmiechu, po czym wyszedł.
Zostali sami.
Arto wciąż drżał, choć nie wiedział dlaczego. Patrząc na Iwena pomyślał o Włóczni i zachowaniu Zema podczas rozmowy przed domem. Siła, którą czuł przez chwilę także miała swoją cenę, jak wszystko inne. Poddając się jej coś by stracił. Może to dobrze, że jesteś tu razem ze mną, pomyślał. Pożałowałbym tego, co chciałem zrobić, nie wiem jak, lecz bym pożałował. Jutro mógłbym wyglądać jak oni. Lecz słowa podziękowania, czy choćby przeprosin, nawet nie przyszły mu do głowy. Nigdy nie przepraszał, chyba że dorosłych, lecz to zawsze były tylko słowa.
Jaki wybór miał Karros? Wiedział, że Anhelo to morderca i wierzył, że Arto też chce go zabić. Po tym jak postraszył go Zemem, będzie się bać własnego cienia. Miał szczerą nadzieję, że młodszak sam się przez to zabije, oszczędzając innym kłopotu, a jeśli zabraknie mu odwagi także do tego, wystarczy tylko słowo do właściwych uszu, by wyręczył go Anhelo.
Dwojaki noszące zbroję, bezczelność na promenadzie, zdrada… jak mógł być tak ślepy, by nie dostrzec zmian? On i Karros byli do siebie podobni, lecz dziś dostrzegł między nimi ogromną różnicę. Zasady. Dael dobrze go nauczył. Dzięki niemu zrozumiał, że zasady się opłacają. Karros ich nie miał; działał w miarę jak zmieniała się sytuacja, zawsze tylko dla siebie i swojej grupy. Zapewne zostanie kapitanem, jeśli przeżyje, lecz nigdy nie zdobędzie sojuszników. Być może nigdy nie zrozumie, do czego mogliby mu służyć.
Poczuł się tak jak gdyby ktoś wystrzelił jego puszkę. Niemal ucieszył się, że gdy tacy jak on zaczną swoje rządy, jego tu już nie będzie. To nie będzie szkoła, jaką znał dzisiaj.
• • •
Wymknęli się ze szkoły, by kolejną przerwę spędzić wśród dorosłych. Kiedyś skrzętnie ich unikał, dziś uciekał w cień dawnych wrogów, by choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie. Wciąż był ponury, lecz zmusił się, by wybaczyć Iwenowi, na tyle, by podzielić się zabranymi z domu kanapkami. Iwen wciąż nie nauczył się brać z domu gotowego jedzenia, zamiast impulsów, więc dziś wziął go więcej. Robił to także dla siebie – bał się co pomyśli Rous, gdy Iwen nagle zacznie zabierać jedzenie z domu lub, co gorsza, zacznie je wykradać.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Usiedli na długiej ławie, ustawionej wzdłuż korytarza rekreacyjnego, tuż przy placu zabaw. Grupa dzieci, zbyt małych, by iść do szkoły, bawiła się żelmasą. Odrywały gaście masy, formowały, zlepiały i zestalały pałeczkami energetycznymi w jakąś dużą konstrukcję. Arto z zainteresowaniem obserwował ich zabawę. Próbował sobie przypomnieć jak to było, gdy był w ich wieku i sam tu przychodził. Też się kiedyś bawiłem, pomyślał. Też budowałem żelowe statki i budynki. Lecz potem przestałem. Musiałem trenować.
– Niezłe! – oświadczył Iwen po pierwszym kęsie. – Dawno takich nie jadłem.
Zachowywał się jakby nic specjalnego się nie stało. Arto mógł mu tego jedynie pozazdrościć. Tak słabo się znali, tak mocno on sam tkwi w szkole i tak bardzo Iwen był zależy od jego umiejętności – a jednak zdołał go powstrzymać.
– Sztuczny dżem – zauważył niedbale. – Nie to, co prawdziwy.
Pożałował tych słów. Wyglądało na to, że się chwali, jednak Iwen nie zwrócił na to uwagi.
– Nie jadłem go całe lata. Ostatnio gdy byłem u dziadka, tego od mamy. On jest bogaty. Niedawno został senatorem, ale to tajemnica. Nawet rodzice nie wiedzą, że wiem.
– Akurat! – Arto się skrzywił. Nie krył, że nie wierzy w tę historyjkę, lecz Iwen zdał się być przyzwyczajony do takiej reakcji. – I jak się niby nazywa ten senator?
– Nie mogę powiedzieć, ale to prawda – Iwen odpowiedział z pełnymi ustami, nawet na niego nie patrząc. – Ciebie bym nie nabierał. Tylko nikomu o tym nie mów.
Wzruszył ramionami. Kogo to obchodziło, komu niby miałby mówić? Iwen nie wyglądał na kogoś, kto by się nadawał na zakładnika. Co innego Arto.
« 1 11 12 13 14 15 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.