„The Curse of Monkey Island” jest trzecią częścią gier przygodowych opowiadających o losach Guybrusha Threepwooda, jego ukochanej Elaine oraz prześladującego ich zombie-pirata LeChucka. I choć fabuła opierająca się na ratowaniu ukochanej z rąk złoczyńcy (i jego złowrogiej klątwy) może wydawać się naciągana, w tej kreskówkowej konwencji zabawa jest naprawdę przednia.
„The Curse of Monkey Island” jest trzecią częścią gier przygodowych opowiadających o losach Guybrusha Threepwooda, jego ukochanej Elaine oraz prześladującego ich zombie-pirata LeChucka. I choć fabuła opierająca się na ratowaniu ukochanej z rąk złoczyńcy (i jego złowrogiej klątwy) może wydawać się naciągana, w tej kreskówkowej konwencji zabawa jest naprawdę przednia.
Guybrush Threepwood, główny bohater gry, którego poczynaniami przyjdzie nam kierować, wpadł w nie lada kłopoty. Po trudach dwóch poprzednich części gry i pozbyciu się złego LeChucka (przynajmniej na chwilę), oświadczył się swojej ukochanej. Pech chciał, że w skutek klątwy rzuconej na pierścionek zaręczynowy Elaine zamieniła się w złoty posąg. Guybrush musi znaleźć sposób na odwrócenie klątwy. Oczywiście w międzyczasie czeka go mnóstwo dobrej zabawy, w tym zbieranie pirackiej załogi, znajdywanie okrętu, pojedynki na obelgi i wiele innych smaczków, które czynią z „Curse of Monkey Island” niezapomnianą roz(g)rywkę.
Choć jest to leciwa przygodówka z gatunku point and click, ani trochę nie widać po niej trzynastu lat, które upłynęły od premiery. Trzecia część serii była ostatnią wykorzystującą kreskówkową grafikę (kolejne były robione w 3d) i pierwszą posiadającą mówione kwestie dialogowe. Jeśli dołożyć do tego nieliczne, ale niezwykle barwne przerywniki filmowe (ach te chmury!) otrzymamy grę, która nie może się zestarzeć.
Jednak nie grafika i wygląd w przygodówkach są najważniejsze. Liczą się zagadki. Tych w produkcie LucasArts nie brakuje. Dużym plusem jest możliwość wyboru na samym początku jednego z dwóch trybów trudności rozgrywki. I, wierzcie lub nie, zaawansowany stopień trudności potrafi dać w kość. Ilość przedmiotów możliwych do wykorzystania oraz zagadek wzrasta bardzo wyraźnie. Niestety, jednym z nielicznych minusów gry to, że pewne elementy występują w obu trybach, przez co nawet rozgrywając łatwiejszy wariant kończymy z ekwipunkiem pełnym bezużytecznych bibelotów.
Nie zmienia to faktu, że z odpowiednim poczuciem humoru jesteśmy w stanie poradzić sobie z większością zagadek zawartych w grze. Niektóre są całkiem oczywiste (pirat, którego chcemy wyzwać na pojedynek, domaga się odpowiedniej obrazy), inne nieco mniej, a niektóre zupełnie abstrakcyjne (chociażby końcowa scena w parku rozgrywki, kiedy musimy przywrócić Guybrusha do dorosłej postaci). Rzadko kiedy zdarzają się sytuacje, w których można się zaciąć na dłużej. Nie bez znaczenia jest tutaj możliwość jednoczesnego rozwiązywania kilku wątków fabularnych. Na pierwszej wyspie musimy skompletować załogę, znaleźć mapę i statek – zaś powiązania między nimi są na tyle luźne, że kiedy zabraknie pomysłów na rozwiązanie jakiejś zagadki, można śmiało przenieść się do innego miejsca i kombinować tam nad czymś zupełnie innym.
Zadbano o bohaterów, z którymi możemy toczyć długie, często prześmiewcze dyskusje. Czy to nasza grupa piratów, Latający Walijczyk, grabarz uwielbiający horrory, czy, last but not least, fenomenalny Murray, gadająca czaszka pojawiająca się praktycznie na każdej wyspie, którą odwiedzamy – wszyscy mają w sobie jakiś komediowy akcent, który potrafi przednio ubawić. Murray i jego plany objęcia władzy nad światem, siania strachu pośród śmiertelników czy po prostu zemszczenia się na samym Guybrushu prowadzą do rozmaitych i prześmiesznych dialogów (na samym początku, gdy Murray ląduje na wysokiej tyczce wśród bagien twierdząc, że dostał się tam dzięki sile woli czy w scenie pod koniec gry, gdy w pirackim parku rozrywki jako nagrodę wybieramy kotwicę zamiast samego Murraya) jest chyba najśmieszniejszym przykładem.
Na naszej drodze do odzyskania Elaine wylądujemy w brzuchu węża, na bagnach, statku pełnym małp, w hotelu dotkniętym kryzysem czy w upiornym parku rozrywki. Lokacje są barwne i różnorodne, wypełnione ciekawymi przedmiotami i dekoracjami. Wszystko w rytmie przyjemnej muzyki. Jeżeli szukacie dobrej, klasycznej przygodówki ze sporą ilością humoru i komicznych gagów, „The Curse of Monkey Island” jest grą, po którą warto sięgnąć. Tym bardziej że nie ustępuje w niczym kolejnym częściom, pod wieloma względami przewyższając je.
No dobrze, powiem to. How appropriate, you fight like a cow! :D