Są różne gry rodzinne, ale pierwszy raz mamy okazję grać rybakami łowiącymi ryby w Bałtyku. Temat bliski każdemu Polakowi, a w dodatku szata graficzna również wyróżnia tę grę spośród tłumu innych. Zarzuć sieci w „Mare Balticum”.
Gdzie jest Nemo: Bałtycka Przygoda
[Filip Miłuński „Mare Balticum” - recenzja]
Są różne gry rodzinne, ale pierwszy raz mamy okazję grać rybakami łowiącymi ryby w Bałtyku. Temat bliski każdemu Polakowi, a w dodatku szata graficzna również wyróżnia tę grę spośród tłumu innych. Zarzuć sieci w „Mare Balticum”.
Dziękujemy wydawnictwu Gry Leonardo za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Filip Miłuński
‹Mare Balticum›
Filip Miłuński po raz po raz szósty wydał swoją grę (wliczając dodatek), po raz drugi tytuł jest po łacinie (poprzednia pozycja to „Magnum Sal”) i kolejny raz mamy fioletowe pionki – znak rozpoznawczy autora. Pozostaje jeszcze pytanie, czy „Mare Balticum” jest równie grywalna i porywająca co jej poprzedniczka?
Polowanie na plastelinowe dorsze
Grafika w „Mare Balticum” jest dość nietuzinkowa, gdyż są to zdjęcia plastelinowych miniatur ryb, kutrów czy mapy wykonanej z tej materii. To niezwykłe jak na grę i bardzo interesujące. Dodatkowo tematyka połowów ryb wydaje się intrygująca i nietypowa.
W grze każdy gracz otrzymuje flotę kutrów (tym mniejszą, im więcej graczy bierze udział w grze) oraz plansze z ładowniami i magazynami, a także zestaw żetonów przedsiębiorstw. Poza tym do rozgrywki będą potrzebne ryby w czterech gatunkach (po 12 w każdym), bursztyny, kontrakty i żetony popytu.
Grać można w dwóch wariantach, opiszę jednak ten przeznaczony dla bardziej zaawansowanych graczy. Po pierwsze losujemy z worka z rybami i bursztynami po jednym żetonie i układamy je na każdym jasnoniebieskim polu, a na ciemnoniebieskich symbolizujących głębiny morskie – po dwa. Teraz każdy z graczy ma do wykonania trzy akcje. Może to być wystawienie/przesunięcie statku w taki sposób, by cała flotylla na planszy sąsiadowała ze sobą. Poza tym mamy prawo wybrać połów (zabrać żeton ryby z pola, na którym stoi kuter i umieścić go w ładowni) lub wyładunek w porcie – o ile jest tam żeton popytu na daną rybę. Jeśli nie ma tam jeszcze żadnego znacznika, można dołożyć jeden spoza planszy, czasami się zdarza, że na ryby jest mniejszy popyt i wyładowujemy dany gatunek ze stratą (o jeden żeton mniej). Od teraz będzie można tu sprzedawać tylko ryby określonego rodzaju. Sprzedane filety przenosi się do magazynów. Pozostaje jeszcze zawiązanie kontraktów, czyli wybranie dowolnego zadania do wypełnienia (np. złowienie dwóch ryb i dwóch bursztynów), co daje siedem punktów zwycięstwa na koniec gry. Akcje można dowolnie łączyć ze sobą. Gdy gracz wykonał swoje akcje, uzupełnia się puste pola na planszy (czyli takie, na których nie ma ani kutrów, ani ryb). Jeśli wylosowana zostaje tarcza zegarowa, gracze muszą wyłożyć zakryte przed sobą żetony przedsiębiorstw. One decydują o punktacji, pokazując ile punktów dane gatunki będą warte pod koniec gry (kolejno 3, 2, 1 i 0 punktów). Istnieje również znacznik podatku, który zmusza gracza do zapłaty dwóch żetonów z ładowni. Gra się kończy, gdy zostanie wylosowany szósty znacznik czasu. Gracze mają od teraz jeszcze rundę, by dopłynąć do portu i wyładować pozostałe ryby. Teraz następuje podliczanie punktów z ryb (według wskazania żetonów), bursztynów (po jednym punkcie) i kontraktów (o ile zostały spełnione). Tradycyjnie – wygrywa osoba z największą liczbą punktów. W wariancie podstawowym na początku gry losowane są żetony popytu do portów, poza tym nie ma kontraktów, a ryby zawsze sprzedawane są bezstratnie.
Powiedzmy to sobie szczerze – „Mare Balticum” jest grą nie do końca dopracowaną. Przy większej liczbie graczy pola są za małe, plansza jest średnio zaplanowana (czasami są wątpliwości co do sąsiadowania pól), do tego dochodzi strasznie przeszkadzająca losowość. Nie jestem przeciwnikiem gier losowych, jednak to, że losowy przebieg gry zmusza gracza do gnania przez całą planszę za ławicą może być irytujące. Planowanie jakichkolwiek ruchów jest dość trudne. Nie jestem też pewien odbiorcy – wyjadaczy gra nudzi, ale graczy rodzinnych również nie wciąga na dłuższą metę. Co gorsza czasami zmienia się w monotonne przestawianie statków, ponieważ akurat gatunki ryb, które zbieraliśmy nie wychodzą, tak samo jak bursztyny, albo znajdują się na drugim końcu planszy. Jednak to nie jest tak, że grę skreśliłem od początku. Co dziwne po pierwszych dwóch rozgrywkach chętnie siadłem do następnej, licząc, że jednak losowość wynika z mojej nieznajomości tytułu. Dlatego myślę, że gra może się niektórym podobać i warto ją wypróbować, by się przekonać, czy wsiąkniemy w nią po magicznym progu kilku gier.
Tylko, że wcześniej byli "Mali Powstańcy" czyli nie druga, a trzecia gra :)