Jak podaje wikipedia, w „Samotnika” gra się już od ponad trzystu lat. Próby jej urozmaicenia (przez amerykańską firmę ThinkFun), w postaci wydanego przez Egmont „Hop! Hop!”, nie można jednak uznać za udaną.
Mała Esensja: Jak się zniechęcić
[„Hop! Hop!” - recenzja]
Jak podaje wikipedia, w „Samotnika” gra się już od ponad trzystu lat. Próby jej urozmaicenia (przez amerykańską firmę ThinkFun), w postaci wydanego przez Egmont „Hop! Hop!”, nie można jednak uznać za udaną.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
W ładnie wydanym, niezbyt dużym (choć i tak niepotrzebnie „nadmuchanym” w stosunku do zawartości) pudełku, w plastikowej wytłoczce, spoczywa niebiesko-zielone
1) pudełko. Tu pierwsza zagadka: jak je otworzyć? Oczywiście, odpowiedź widnieje na opakowaniu, ale w końcu na instrukcje zerka się w ostateczności… Z górnej powierzchni niebieskiej skrzyneczki wystaje 13 zielonych cypelków: to liście nenufarów, na których mogą przysiadać małe, jasnozielone żabki (odstają, by nasadzane nań pionki nie przesuwały się po planszy). Wysuwamy szufladkę i oglądamy żabki. Ładne, sympatyczne, nawet ta czerwona… Zaraz, jaka czerwona? I po co?
Ano właśnie. Urozmaiceniem w stosunku do „Samotnika” jest to, że w każdym z 40 załączonych zadań (o wzrastającym stopniu trudności) to właśnie czerwona żabka ma pozostać na planszy. Żadna inna.
Ok, co to dla nas. Wyciągamy ze stosu kartonik z zadaniem (nie z tych najprostszych, te przecież są dla naszych dzieci, my tylko testujemy…), rozstawiamy kilka żabek na liściach. Hop, hop, myk, myk… Ej, moment. Właśnie „zatopiłem” czerwonego płaza. A przecież miał pozostać. Hm… No, trudno, wróćmy ruch. A może dwa? Ale jak właściwie wyglądała plansza dwa skoki temu? A trzy? Któż by spamiętał! Och… Spoglądamy na kartonik i rozkładamy żabki od początku. Skaczemy nieco inaczej, ale znów coś nie wychodzi. Wrócić? Nie da się. Znów od początku.
Po kilku rozłożeniach (od początku) jednego zadania (no, w końcu udało się go rozwiązać!) zerkamy na pozostałe 39 z mieszanymi uczuciami. Przecież nie wybieraliśmy z tych najtrudniejszych, gdzie żab cały chór…
Nic to, gra jest przeznaczona już dla ośmiolatków, oddajmy ją więc wreszcie w ręce uczennicy szkoły podstawowej. Zachwyt pudełkiem. Zachwyt żabkami. Konsternacja na widok przykładowego zadania. Szybka decyzja, rozłożenie pionków zgodne z rysunkiem na kartoniku, kilka ruchów i… Tato, udało się! Taaak? A gdzie czerwona żabka?
Dodam tylko, że dziecko także szybko zniechęciło się do mozolnego rozkładania żabek za każdą porażką, w dodatku nie do końca rozumiejąc, dlaczego w sytuacji, gdy na planszy pozostała jedna żabka („no i co, że zielona?”), zadanie nie zostało rozwiązane prawidłowo. Rozwiązane to rozwiązane!
Podsumowując, w sytuacji, gdy rozkładanie żabek wedle rysunku zajmuje czasem tyle samo czasu, co późniejsza próba rozwiązania zadania, cała rozgrywka przypomina zabawę klockami z kilkulatkiem: ty budujesz mozolnie zamek czy wieżę, a ono jednym machnięciem ręki… Moje dzieci więc także machnęły ręką na „Hop! Hop!”, a właściwie na jej sedno, na zadania z kartoników. Bo samymi żabkami nadal lubią się bawić.
1) Zestawienie dość nieciekawe kolorystycznie, zwłaszcza gdy oba kolory są ciemne.