Gra „Port Royal” to jedna z najprzyjemniejszych karcianek, w jakie grałem. Nie spodziewałem się po niej niczego specjalnego, tymczasem przekonała mnie do siebie mechaniką z elementem ryzyka, familijnym nastrojem, bardzo prostymi zasadami i dużym dynamizmem.
Budowa portu dla ryzykantów
[Alexander Pfister „Port Royal” - recenzja]
Gra „Port Royal” to jedna z najprzyjemniejszych karcianek, w jakie grałem. Nie spodziewałem się po niej niczego specjalnego, tymczasem przekonała mnie do siebie mechaniką z elementem ryzyka, familijnym nastrojem, bardzo prostymi zasadami i dużym dynamizmem.
Dziękujemy wydawnictwu Bard za udostępnienie egzeplarza gry na potrzeby recenzji.
Alexander Pfister
‹Port Royal›
Naszym zadaniem w „Port Royal” jest, jak sama nazwa wskazuje, rozsądne budowanie portu i werbowanie do załogi różnych postaci, aby zdobywać punkty. Kto zdobędzie ich dwanaście, ten wygrywa. Ogromną zaletą gry jest praktycznie zerowy czas potrzebny na przygotowanie rozgrywki. Wystarczy, że potasujemy całą talię i zaczynamy.
Karty pełnią tu rolę dwojaką – na awersach mamy rysunki symbolizujące ich rodzaj, wartość punktową i koszt, natomiast na rewersach znajdują się złote monety, stanowiące walutę. Nie ma tu osobnych znaczników pieniędzy, co okazuje się rozwiązaniem niezwykle wygodnym – w zależności od potrzeb dana karta pełni różne funkcje. Na początku każdy otrzymuje po trzy monety stanowiące jego portfel początkowy, który będzie można powiększać lub upłynniać w trakcie rozgrywki. Karty pełniące rolę waluty trzymamy osobno przed sobą, ale gdy je wydamy, wędrują one na stos kart użytych i po jego przetasowaniu znów mogą pełnić jedną bądź drugą funkcję.
Na awersach znajdziemy natomiast statki w pięciu kolorach i postaci. Te pierwsze przynoszą nam zysk, za drugie musimy płacić, werbując do swojej załogi, ale w zamian otrzymujemy określone korzyści. Postaci pozwalają nam na wypełnienie lepiej punktowanych kart ekspedycji, zdobywanie monet, ciągnięcie dodatkowych kart, zmniejszenie kosztu werbunku, odparcie statku itd.
W swojej turze gracz ciągnie po jednej karty ze stosu budując symboliczny port. Spasować może w każdej chwili, przechodząc do drugiej fazy – nie ma tu żadnych ograniczeń. Jeśli jednak odkryje drugi statek w tym samym kolorze – tura natychmiast się kończy, wszystkie karty odkładamy na stos odrzuconych, a gracz zostaje bez żadnych korzyści. Gdy natomiast w odpowiednim momencie spasuje, ma możliwość skorzystania z wyłożonych przez siebie na stół kart – najczęściej tylko z jednej, w rzadkich przypadkach z większej ich liczby. Jeśli zdecyduje się na statek – otrzymuje ze stosu określoną liczbę monet, za werbowaną postać musi zapłacić. Potem pozostałe osoby mają możliwość, o ile są zainteresowane, dobrać karty z portu, płacąc jednak zawsze graczowi aktywnemu po jednej monecie za ten przywilej. Następnie tura kończy się i port buduje kolejny zawodnik.
Zdecydowanie najciekawszym pomysłem twórców, elementem przesądzającym o jakości rozgrywki jest właśnie sposób budowania portu i ryzyko z nim związane. Z początku prawie każdy je podejmuje, przez co bywa, że tura kończy się niezwykle szybko. Później okazuje się, że czasem lepiej iść do celu małymi kroczkami i skorzystać z tego, co już udało nam się odkryć na stole, niż czekać na jedną upragnioną kartę.
Droga do zwycięstwa jest zawsze ta sama, ale za każdym razem może ona wyglądać inaczej, w zależności od tego, na jakie postaci będziemy się decydować. Możemy zainwestować w żeglarzy i piratów, którzy pozwolą nam walczyć z niechcianymi w porcie okrętami. Możemy spróbować werbować wyłącznie handlarzy przynoszących dodatkowy pieniądz za karty statków. W kolejnych rozgrywkach nasza załoga będzie wyglądać nieco inaczej, a jako że gra jest dynamiczna i raczej krótka, tylko część kart będzie się powtarzać.
Narzekać na „Port Royal” będą ci, którzy lubią kombinować, malkontent może nawet stwierdzić, że rozgrywka przypomina klasyczną karcianą wojnę, choć to moim zdaniem zarzut zdecydowanie przesadzony. Prawdą jednak jest, że zwycięstwo w grze zależy w równej mierze od przyjętej strategii, jak i od szczęścia, co wcale nie przeszkadza w czerpaniu z niej radości. Nie mamy jednak wpływu na to, jakie karty znajdą się w porcie, z tego powodu nasze działania muszą być dopasowywane do sytuacji na stole, a nie na odwrót. Możemy jedynie liczyć na to, że podejmując ryzyko rozbudowywania portu w końcu trafimy na upragnioną postać bądź statek. Dla osób grających z dziećmi ta prostota rozgrywki i krótki jej czas mogą jednak okazać się największą zaletą – „Port Royal” można nawet nazwać grą familijną.
Zaletą „Port Royal” jest to, że sprawdza się bardzo dobrze tak w gronie dwuosobowym (lepiej wtedy zwiększyć limit punktów potrzebnych do wygranej nawet do dwudziestu), jak i w pięcioosobowym. W partii nie ma przestojów, a wszyscy gracze zaangażowani są również w tury swych oponentów, ponieważ mają możliwość korzystania z wyłożonych przez nich kart. Element ryzyka dodaje rozgrywce smaczku i przynosi wiele śmiechu, gdy po raz kolejny budowa portu się nie udaje. Dzięki temu, że przygotowanie do gry zajmuje dosłownie chwilę, a wytłumaczenie zasad najwyżej pięć minut, w „Port Royal” mogą zagrać i początkujący, i starzy wyjadacze – jedni i drudzy będą mieli równe szanse i sporo uciechy.
