Wydana w zeszłym roku „Wyspa Skye” zdaniem wielu osób przypomina jedną z najsłynniejszych gier: „Carcassonne”. To dobra reklama, ale w rzeczywistości podobieństw jest niewiele, a różnic znacznie więcej.
Królestwo za kafelek
[Andreas Pelikan, Alexander Pfister „Wyspa Skye” - recenzja]
Wydana w zeszłym roku „Wyspa Skye” zdaniem wielu osób przypomina jedną z najsłynniejszych gier: „Carcassonne”. To dobra reklama, ale w rzeczywistości podobieństw jest niewiele, a różnic znacznie więcej.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Andreas Pelikan, Alexander Pfister
‹Wyspa Skye›
W „Wyspie Skye” faktycznie naszym zadaniem jest budowanie z losowanych z woreczka kafelków swojego królestwa. Esencję rozgrywki stanowi jednak handel kafelkami: wyznaczanie za nie cen, kupowanie tych wartościowych od innych graczy oraz ciągłe ocenianie, co jest przydatne nam, a co pozostałym.
Przed rozpoczęciem gry losujemy cztery spośród szesnastu żetonów punktacji, które będą określać, za co dostaniemy punkty po każdej z rund. Możliwości jest wiele, punkty mogą przynieść np. odpowiednio ułożone kafelki lub też różne rzeczy znajdujące się na nich (owce, statki, zamknięte obszary i inne). Co ciekawe w każdej rundzie będzie liczyć się inny zestaw żetonów.
Rozgrywka wygląda następująco: każdy z graczy losuje trzy kafelki i układa je przed swoją zasłonką. Następnie (już za zasłonką) ustala ceny dla dwóch kafelków, a trzeci oznacza „toporkiem” do odrzucenia. Potem zasłonki wędrują na bok. Kafelki z „toporkiem” wracają do woreczka, a pozostałe stają się towarem. Po kolei gracze kupują po jednym od kogoś innego, płacąc wyznaczoną cenę i rozbudowując swoje królestwo. Jeśli na nasze kafle nie znajdzie się nabywca, tracimy za nie pieniądze, ale za to możemy je również dołożyć do naszych włości. Na koniec rundy liczymy punkty i zabawa zaczyna się od nowa. Przed rozpoczęciem każdej rundy dostajemy pieniądze: za swój zamek, beczki whisky połączone z nim drogą oraz na dalszym etapie gry za każdego z graczy wyprzedzających nas na torze punktacji. Ten handicap sprawia, że szanse są zdecydowanie bardziej wyrównane.
Dokładanie kafelków jest elementem najbardziej przypominającym „Carcassonne” – znajdują się na nich trzy rodzaje terenu: trawa, góry i woda. Zasada mówi, że poszczególne rodzaje muszą do siebie przylegać, ale nie ma obowiązku kontynuowania dróg. Poza tym w naszym królestwie mogą się znaleźć zwierzęta (bydło i owce), statki, przynoszące zysk beczki z whisky oraz trzy typy budynków. Rozbudowa królestwa przypomina budowę planety w
„Małym księciu” – tu również musimy zwracać uwagę na mnóstwo szczegółów, aby wypracować jak najlepszy wynik, nie musimy jednak obawiać się efektów negatywnych (może szkoda?).
Zasady „Wyspy Skye” należą do bardzo przejrzystych i łatwych do zapamiętania. Jeśli grę odłożymy na półkę i wrócimy do niej po roku, nie powinniśmy mieć kłopotów z rozgrywką nawet bez sięgania do instrukcji. Nie rzuca na kolana warstwa ilustracyjna, ale wszystkie elementy są czytelne i to najważniejsze. Poszczególne rozgrywki mocno się od siebie różnią, dzięki użyciu tylko czterech z szesnastu żetonów punktowania, a to zapewnia długą żywotność gry (tym bardziej że już ukazał się pierwszy minidodatek, a na kolejne pewnie nie będziemy długo czekać).

foto J. Jaciubek
Gra wymaga od nas podejmowania wielu niełatwych decyzji. Który kafelek odrzucić? Jak wycenić pozostałe dwa? Wysoka cena może odstraszyć pozostałych graczy, a niska nie da nam zarobić. Może jednak warto dać wysoką, gdy bardzo nam zależy na jakimś elemencie? Który kafelek kupić od innych graczy? Ile monet możemy poświęcić? Ryzykować czy iść po najmniejszej linii oporu? Jakie kafelki przydadzą się pozostałym? Odpowiadając sobie na te wszystkie pytania, należy jeszcze monitorować punktujące żetony, aby być pewnym, że to, co kupujemy przyniesie nam dochód – jak nie teraz, to w kolejnych rundach. Trzeba też zachować balans między walką o własne cele a rzucaniem kłód pod nogi rywalom.
„Wyspa Skye” zdecydowanie różni się od „Carcassonne”, ale dzięki pewnym podobieństwom (dokładanie kafelków), a także nieco wyższemu poziomowi trudności może zapewnić wiele fascynujących godzin dobrej zabawy. Jest stosunkowo krótka – nawet przy pięciu osobach rozgrywka powinna się zamknąć w godzinie. Wymaga główkowania i zwracania uwagi na kilka elementów – musimy uważnie śledzić poczynania pozostałych, aby wiedzieć, co zamierzają i które kafelki mogą im się przydać. Mnogość wyboru żetonów punktowania i kafelków sprawiają, że długo nie powinna znużyć. Mechanizm ratowania graczy zostających w tyle nie pozwala na osiągnięcie gigantycznej przewagi jednej osobie, dzięki czemu rozgrywka nabiera bardziej familijnego niż krwiożerczego charakteru. Bez wątpienia „Wyspa Skye” jest jednym z najciekawszych tytułów dla średnio zaawansowanych graczy, jaki w ostatnim czasie ukazał się na rynku.
