Nieznane zakątki galaktyki wciąż czekają na odkrycie. Wciel się w rekruta z Galaktycznej Akademii Wojskowej i postaraj się przetrwać misję w jednym kawałku. Niezapomniane przeżycia czekają w grze „Space Alert”.
Łatwy cel
[Vlaada Chvátil „Space Alert” - recenzja]
Nieznane zakątki galaktyki wciąż czekają na odkrycie. Wciel się w rekruta z Galaktycznej Akademii Wojskowej i postaraj się przetrwać misję w jednym kawałku. Niezapomniane przeżycia czekają w grze „Space Alert”.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel za udostępnienie gry na potrzeby recenzji.
Vlaada Chvátil
‹Space Alert›
Rozwój technologiczny postępuje w zastraszającym tempie. Maszyny same badają nowe przestrzenie i zbierają cenne informacje. Ludziom pozostaje już tylko dbać o oto, by szczęśliwie wróciły do domu. A nie będzie to łatwe. Tytuł ten reklamowany jest jako zespołowa gra o przetrwaniu i zwrot ten dość wiernie oddaje to, czego można się po nim spodziewać.
Jednego nie można powiedzieć o grach, za które bierze się Vlaada Chvatil: że brak im klimatu. Tutaj naprawdę czuć, że lecimy statkiem, na którym ciągle się coś dzieje. Przedstawiającą go planszę podzielono na sześć sektorów, po których poruszać się będą ochotnicy. Nic nie jest na niej narysowane przypadkowo, nawet okablowanie ma tu istotne znaczenie. Na pokładzie znajduje się cała masa urządzeń, o które trzeba zadbać – działa laserowe, osłony, grawiwindy, reaktory czy myśliwce przechwytujące. Rozłożenie i przygotowanie wszystkiego może zająć podobną ilość czasu, co sama rozgrywka, bo ta jest intensywna, lecz krótka. Jeśli komuś mało, może ją przedłużyć przeprowadzając od razu całą kampanię. Misje nagrane są na płycie CD i przed ich rozpoczęciem należy wybrać jeden z utworów dostępnych w katalogu. Jeśli ktoś z jakiegoś powodu nie może lub nie ma ochoty z niej korzystać, zawsze można jedną z osób uczynić tzw. chronometrażystą, który ze stoperem w ręku odczyta w odpowiednich miejscach tekst scenariusza. Komendy, które usłyszą grający będą dotyczyć wykrycia obecności wroga, zagrożenia w którymś z sektorów, odebrania strumienia zaszyfrowanych informacji czy transferu danych. Trzeba potrafić na nie umiejętnie zareagować.
Pierwsza faza gry to runda planowania. To właśnie podczas niej wykorzystywana jest ścieżka dźwiękowa. Uczestnicy otrzymują pewną pulę kart, które będą się starali jak najkorzystniej rozłożyć na swoich planszach akcji. Możliwości to ruch w górę/dół i na boki, atak oddziałem droidów bojowych oraz uruchamianie przycisków A/B/C w poszczególnych kabinach. Dzięki tym ostatnim gracze strzelają z dział, przesyłają energię, tankują reaktor oraz robią wiele innych przydatnych rzeczy. Druga część zabawy to runda działania, w której to wdrażamy w życie to, co wcześniej udało się przygotować. Stawiamy wtedy czoło zarówno zagrożeniom wewnętrznym (jak usterki statku i panoszący się po nim intruzi), jak i zewnętrznym (do tych należą przeważnie nadlatujący przeciwnicy). Każdy sektor może otrzymać maksymalnie sześć obrażeń, jeśli choć jeden zostanie zniszczony, misja kończy się niepowodzeniem. W przeciwnym wypadku gracze mogą podliczyć punkty uzyskane za uporanie się z poszczególnymi przeciwnościami, a swój wynik upamiętnić w specjalnym dzienniku gwiezdnym.
Obcowanie ze „Space Alert” to prawdziwa przygoda. Jest szybko, emocjonująco i wesoło, szczególnie gdy coś pójdzie nie tak. Naprawdę trudno jest ze wszystkim zdążyć i wszystko przewidzieć. Świetnie zredagowana została instrukcja, pełno w niej humorystycznych wtrętów, choć trzeba przyznać, że jest nieco przydługa. Do tej pozycji najlepiej znaleźć sobie stałe towarzystwo i przejść po kolei przez loty próbne, misje symulowane, dochodząc w końcu do tych zaawansowanych, „Space Alert” ma bowiem kilka stopni wtajemniczenia. Dobrze sprawuje się przy czterech-pięciu graczach, przy ich mniejszej liczbie należy się posiłkować dodatkowymi androidami. Wariant solo potraktujmy raczej jako ciekawostkę. Dzięki innym ścieżkom dźwiękowym i różnorodnym kartom zagrożeń każda misje są niepowtarzalne, powinno to przysporzyć wielu godzin godziwej rozrywki.