Odpowiednie dać rzeczy słowoDręczące pytanie o mangę.
Dzień dobry. Dziś postaram znaleźć się odpowiedź na dręczące społeczeństwo pytanie: „co to jest manga?” Jak uczy historia, zdarzało się iż niezbyt przemyślana definicja, kończyła się kontrą pod postacią oskubanego kurczaka z dołączoną karteczką „ecce homo”. Należy zatem zadbać, by definicja była spójna i (w miarę) jednoznaczna. Jedyna definicja, która nie budzi wątpliwości, wsparta jest autorytetem słownika polsko-japońskiego. Otóż „manga” oznacza w języku japońskim „komiks” (a także „film animowany”, choć takie użycie jest raczej archaizmem – dziś spotkamy się ze słowem „anime”). Każdy komiks. Oczywiście słowo „manga” używane jest przez Polaka czy Amerykanina w innym znaczeniu, niż przez Japończyka. Zatem ta definicja nie przynosi odpowiedzi na dręczące nas pytanie – przynosi natomiast inne pytanie. Dlaczego Polak w ogóle miałby używać japońskiego słowa, skoro ma całkiem dobrze zadomowiony w rodzimym języku"komiks"? Oczywiście z tych samych przyczyn, dla których mówi się „target” zamiast „odbiorca docelowy”. Tak jest wygodniej. Potrzeby używania osobnego pojęcia na określenie komiksu japońskiego tłumaczyć chyba nie trzeba – odrębność fandomu mangowego jest faktem (przyczyny takiego stanu rzeczy to temat na inną opowieść). Zatem „manga” oznaczać będzie po prostu „komiks japoński”. I już. Pozostaje jeszcze definicja końjakijestkażdywidzinoidalna. Używana zazwyczaj przez ludzi kompletnie nieobeznanych z tematem, którzy konia owego widzieli krótko, na obrazku i przez zabrudzoną szybę. Służy ona do tego, żeby fan mangi starł sobie zęby. Od zgrzytania. Czyli można uznać ją za odpowiednik sakramentalnego pytania zadawanego przedstawicielowi fandomu fantastycznego: „Czy widział(a) pan(i) latające spodki?”. Trudno to zresztą nazwać defincją, gdyż przy tym podejściu omawiane słowo zaczyna przypominać worek – każdy ową mityczną „mangę” widzi inaczej. Dzieją się wtedy różne zabawne rzeczy. Oto „mangowymi” stają się nagle okładki książek z wydawnictwa „Runa”, bo są na nich elfy i wróżki – a takie właśnie wyobrażenie „mangi” miała pewna uczestniczka spotkania z „Runą” na tegorocznym Polconie. Dla innych warunkiem wystarczającym „mangi” jest goła baba – w niesławnej nowofantastycznej „mangowej” galerii kadry z zachodniego komiksu przedstawiające erotyczne igraszki kobiety i człowieka-jaszczura podpisane zostały „manga po amerykańsku”. Tu wpadamy zresztą w pułapkę stereotypu, który jest zupełnie nieprawdziwy. Każdy przecież wie, że tak naprawdę gołą babę najłatwiej znaleźć w głównonurtowym francuskim komiksie sensacyjnym. Powodów, dla których prasa nie rozpisuje się o francuskich zboczonych komiksach, szukać należałoby wśród spiskowych teorii dziejów. Oczywiście nie można pominąć nieśmiertelnych „dużych oczu”. Większość tytułów, która podbiła zachodnie rynki, faktycznie charakteryzowała się ta cechą, przez co mylnie wzięta została za wyznacznik „mangowego stylu”. Tymczasem trudno mówić o „mangowym stylu”, gdyż praktycznie coś takiego nie istnieje. Owszem, wspólne cechy znaleźć można w obrębie niektórych tytułów kierowanych do konkretnego czytelnika (np. chłopców), ale nie można tego w żadnym wypadku ekstrapolować na całość japońskiego komiksu. Co więcej, styl wielu produkcji jest trudny do odróżnienia od stylu kojarzonego np. z komiksem amerykańskim, przez co laik nie sklasyfikowałby ich jako mangę. Nie wspominając już o fakcie, że ostatnio „duże oczy” spotkać można także w produkcjach spoza Japonii. Ani siarką, ani żelazem nie wypalę, w tej wojnie memów nie wskóram nic przemocą. Jedynie apel do zdrowego rozsądku i otwartego umysłu pozwoli przekonać was, moich ponadprzeciętnie inteligentnych czytelników, do używania jedynie słusznej definicji „manga to komiks japoński”. Za co z góry serdecznie dziękuję i żegnam staropolskim (sayo) nara. 1 listopada 2002 |
Każdy smok ma swój słaby punkt ukryty pod którąś z łusek. Tak było ze Smaugiem z „Hobbita”, tak było też ze smokiem z przygód Jonki, Jonka i Kleksa. A że w przypadku tego drugiego chodziło o wentyl do pompki? Na tym polegał urok komiksów Szarloty Pawel.
więcej »Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.
więcej »W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Dlaczego robisz mi to, Polsko
— Michał R. Wiśniewski
W domach z betonu nie ma wolnej miłości
— Michał R. Wiśniewski
Superheros patrzy na człowieka, widzi robaka, ale po chwili przygląda się uważniej
— Michał R. Wiśniewski
Powieść środka
— Michał R. Wiśniewski
Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o wilkołakach
— Michał R. Wiśniewski
Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski
Trzej mistrzowie
— Michał R. Wiśniewski
Długi film o umieraniu
— Michał R. Wiśniewski
Matrix w majtkach horror show
— Michał R. Wiśniewski