Lucka sprawa #2Dwa lata temu ktoś obliczył, że w Polsce wychodzi jeden komiks dziennie. Dzisiaj, jak sądzę, liczba ta poszła znacznie w górę.
Dominik SzcześniakLucka sprawa #2Dwa lata temu ktoś obliczył, że w Polsce wychodzi jeden komiks dziennie. Dzisiaj, jak sądzę, liczba ta poszła znacznie w górę. Wraz z nią pojawił się równie prężny ogrom krytyków, recenzentów, działaczy itp. Papierowych, kserowanych, medialnych, internetowych... Wszelkiej możliwej maści dosłownie! Cóż, zalał nas deszcz, więc i grzyby powstać musiały. Nowocześni recenzenci (piszę "nowocześni", bo spłodził ich XXI wiek) grzeszą na każdym komiksowym kroku. A największym z ich grzechów głównych jest nadużywanie jednego słowa. Słowa, które już i tak samo w sobie jest wystarczającym nadużyciem. Jest nim "pseudoartyzm" (plus pochodzące od niego lub doń nawiązujące: "pseudobuntownicy", "artystyczne pierduły", "poziom zinowy" etc.). Poruszyło mnie troszeczkę to bezstresowe używanie popularnego przedrostka, w dodatku w połączeniu ze słowem "artyzm". Nie wnikając w istnienie na naszym rynku komiksu artystycznego, którego ów pseudoartyzm miałby być nieudolną imitacją, zastanowiło mnie, jakie jest zastosowanie tego określenia w praktyce. I sądząc z kontekstów, w jakich "pseudoartyzm" zazwyczaj się pojawiał, owo zastosowanie ograniczało się do zinów i magazynów, które (na tle szeroko dostępnych obecnie komiksów rozrywkowych) stanowią spuściznę ery "przedboomowej". I to spuściznę w całej jej okazałości - w postaci czarno białej, często eksperymentalnej krótkiej formy, w wielu przypadkach bardzo osobistej, zindywidualizowanej... Kilkanaście lat temu, kiedy komiks w Polsce miał się jeszcze niemrawo, takie właśnie komiksy dominowały w zinach, magazynach. Wciągające bardziej formą niż treścią; tworzone z myślą o szufladzie lub o publikacji w niskonakładowym pisemku; czasem robione na poziomie, czasem nie; czasem zrozumiałe, w większości przypadków jednak trudne do pojęcia. A skoro trudne do pojęcia to - przyjmując optykę teoretyków "pseudoartzmu" - pseudoartystyczne. Tyle że jakie wyznaczniki charakteryzują ów tajemniczy "pseudoartyzm"? Czy można tak powiedzieć np. o tym, czego nie rozumiemy? Co nam się nie podoba? A może o tym, co wydaje się dla nas banalne? Nieliczne ziny, które wówczas trwały w takiej formule, nie wyszły z niej do dzisiaj. Po to w końcu są zinami, by stanowiły jakąś alternatywę wobec suchej oficjeli, by propagowały komiks (lub też "krótką formę" - jak zwał, tak zwał) nieco bardziej osobisty od tego, co dostępne na rynku. Jak widać, bardziej osobisty = pseudoartystyczny. Lecz czy nie jest to nadużycie? Czy wszelacy recenzenci nie przesadzają, kiedy psioczą na komiks zinowy, osobisty oraz - co ważne - przeznaczony do wąskiego grona odbiorców, którym taki rodzaj lektury najwyraźniej odpowiada? Czy nie rżną z siebie głupa, kiedy tak zupełnie nieostrożnie i bezmyślnie łączą "pseudo" z "artyzmem" w przypadku utworów zupełnie zindywidualizowanych? Mogę zrozumieć, że są tacy, którzy po prostu tego typu komiksu nie lubią, lecz nie potrafię pojąć, skąd u nich pomysł, by go gnoić? Jeśli zaś chodzi o "pseudoartyzm" w magazynach, to sprawa jest prostsza. Otóż, oficjalnie wychodzące czasopisma, wyzbyte tych indywidualnych zapędów zinowych, prezentując komiksy krótkie, czarno - białe, estetyką nawiązujące do zinów, mogą uprawiać co najwyżej "pseudorozrywkę". Bo są przedsięwzięciami na szeroką skalę, nastawionymi na pozytywny wydźwięk wśród czytelni. A aplauz wśród publiki zapewnić może jedynie publikacja komiksów prostych, lekkich, rozrywkowych... Na artyzm nie ma tam zwykle miejsca, więc i o "pseudoartyzmie" mowy być nie może... W grę wchodzi jedynie ta nieszczęsna "pseudorozrywka", którą w natłoku słowotwórczych dziwactw sam właśnie stworzyłem... I - na Odyna! - być może tędy droga! Mamy demokrację, mamy wolność słowa, więc ciągnijmy dalej temat komiksowego słowotwórstwa! Stwórzmy własną nowomowę! Oczekujmy "kontrartyzmu" i spodziewajmy się "alternatywnej rozrywki"! Nie bądźmy zaściankowi i ukujmy pojęcia "pseudorozrywkowej subalternatywy", "alterformatu A4" oraz "kontralbumu"! A nade wszystko uleczmy chorobę "komercją artystyczną"! "Amatorską rewolucją"! Do dzieła, o prężny ogromie krytyków, recenzentów, działaczy itp. Papierowych, kserowanych, medialnych, internetowych! Zalał nas deszcz i ściany komiksowej Polski grzyb zżera powoli. 1 września 2003 |
Każdy smok ma swój słaby punkt ukryty pod którąś z łusek. Tak było ze Smaugiem z „Hobbita”, tak było też ze smokiem z przygód Jonki, Jonka i Kleksa. A że w przypadku tego drugiego chodziło o wentyl do pompki? Na tym polegał urok komiksów Szarloty Pawel.
więcej »Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.
więcej »W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Lucka sprawa #5
— Dominik Szcześniak
Lucka sprawa #4
— Dominik Szcześniak
Lucka sprawa #3
— Dominik Szcześniak
Lucka sprawa #1
— Dominik Szcześniak