Z najnowszego numeru „Star Wars komiksu” dowiadujemy się, jaki numer wyciął Han Solo imperialnym służbom, co się stało z ciałem Maula przepołowionym w walce z Obi-Wanem, jak się rekrutuje młodych Sithów oraz co robili rycerze Jedi trzy tysiące lat przed filmem Lucasa.
Rdzeń kręgowy Dartha Maula
[„Star Wars Komiks (1/2009)” - recenzja]
Z najnowszego numeru „Star Wars komiksu” dowiadujemy się, jaki numer wyciął Han Solo imperialnym służbom, co się stało z ciałem Maula przepołowionym w walce z Obi-Wanem, jak się rekrutuje młodych Sithów oraz co robili rycerze Jedi trzy tysiące lat przed filmem Lucasa.
‹Star Wars Komiks (1/2009)›
Pierwszy zeszyt w 2009 roku zawiera cztery historyjki (zamiast – jak poprzednio – trzech), przy czym najdłuższa zajmuje równo połowę objętości numeru.
Choć postać Hana Solo na okładce wydaje się zapowiadać jakąś historyjkę o nim (rysunki na okładkach „Star Wars komiksów” są zawsze związane z bohaterem pierwszego komiksu), w „Rutynie” postać naszego ulubionego przemytnika jest raczej drugoplanowa. Głównym bohaterem jest imperialny oficer, dowódca statku patrolującego kosmiczną otchłań. Sfrustrowany mijającymi latami oraz rozdźwiękiem między szarą rzeczywistością a marzeniami o sławie, bardzo stara się udowodnić, że jest pożyteczny, kontrolując niezwykle drobiazgowo statek handlowy, który pilotuje pewien młody Korelianin, a jego pierwszym oficerem jest Wookiee. Wszyscy fani Hana Solo domyślają się, że zapewne w jakiś sposób wystrychnie on Imperium na dudka. Trzeba przyznać, że wymyślony przez niego fortel jest zaiste bardzo pomysłowy.
Komiks utrzymany jest głównie w niebieskozielonej gamie kolorystycznej – ciepłe barwy pojawiają się przy wybuchach oraz w kadrach, gdzie występują Han i Chewie. Rysunki są wykonane prostą kreską, z niewielką ilością szczegółów (wyjątkiem są wizerunki statków). Twarze postaci momentami wydają się nieco karykaturalne, ale za to mają zindywidualizowane rysy, a Han Solo wygląda znacznie lepiej niż Luke w kolejnej opowieści.
Następna historyjka – o wiele mówiącym tytule „Mroczne widma” – rozgrywa się kilka lat po akcji przedstawionej w Starej Trylogii. Luke Skywalker (co ciekawe, ubrany w typowy strój rycerza Jedi, a nie w czarny mundurek, w którym paradował przez cały Epizod VI) przybywa na planetę zamieszkaną przez rasę Zabraków – czerwonoskórych istot z rogami zamiast włosów. Wszyscy widzowie „Mrocznego widma” bez trudu rozpoznają w nich rodaków Dartha Maula, którego widmo ukazuje się Luke’owi już po kilku kadrach. Zadziwiająco materialne widmo, z którym można walczyć jak z fizycznym przeciwnikiem… Rozwiązanie tej zagadki absurdem bije na głowę większość starwarsowych dziwactw i nasuwa podejrzenie, że scenarzysta w istocie zamierzał stworzyć parodię.
Rysunki są dość uproszczone, przy zbliżeniach postaci często pozbawione jakichkolwiek szczegółów tła. Gorzej, że rysownik niemal zupełnie nie radzi sobie z postacią Skywalkera, który w jednych kadrach ma nienaturalnie wydłużoną głowę, a w innych przypomina z twarzy małą dziewczynkę. Sztuczne komputerowe połyski nałożone na jego włosy i ubranie tylko pogarszają sprawę. Natomiast w interesujący sposób grafik rozwiązał pokazanie „ducha”, który wygląda po części jak hologram, a po części jak odbicie w wodzie.
„Uczeń” to sześciostronicowa miniatura z życia Sithów – zakapturzony lord w czarnej szacie załatwia jakiś tajemniczy interes, przy okazji wysadzając budynek (sklep? warsztat?), a następnie zostaje zagadnięty przez Toydarianina proponującego mu kupno niewolnicy. Tu wydarzenia zaczynają się spiętrzać aż do zaskakującego finału. Historyjka jest sprawnie, dynamicznie narysowana, kreską prostą, lecz dobrze oddającą rysy postaci (na pochwałę zasługuje zwłaszcza niemiła twarz mistrza), a kolory podkreślają dramatyzm sytuacji – na przykład sceny przemocy mają czerwonopomarańczowe tło.
Najdłuższa opowieść w tym zeszycie to „Cienie i światło”, rozgrywająca się – jak informuje nas wykres zamieszczony po wewnętrznej stronie okładki – prawie cztery tysiące lat przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci. Historia zdecydowanie różni się od pozostałych w kwestii grafiki – kolor jest kładziony bardzo malarsko, a kontury nie odcinają się tak wyraziście.
Akcja opowieści rozpoczyna się w samym środku walki, sprawiając wrażenie, że czytamy kolejny odcinek dłuższej opowieści. Rycerze Jedi walczą z terentatekami – wielkimi, pazurzastymi potworami (odpornymi na działanie Mocy, jak wyjaśnia Wookieepedia – szkoda, że nie wyjaśnia, czemu nikt do walki nie użył niewielkiego działka, zamiast konfesjonalnie ciąć mieczem…), a dwoje z nich walczy jednocześnie z wzajemnym uczuciem. A właściwie nie walczy – i w tym cały problem. Historia ta jest poruszająca, bardzo dobrze przedstawiona, a bohaterowie pogłębieni psychologicznie, w kategoriach komiksowych oczywiście. Jednak dla czytelnika nieobeznanego z grami komputerowymi osadzonymi w świecie Starej Republiki jedna ze scen będzie całkowicie niezrozumiała, ponieważ przedstawiona w niej wizja odnosi się wprost do wydarzeń z gry. Na szczęście nie ma ona wpływu na przebieg akcji.
Zeszyt 1/2009 jest ogólnie udany – zwłaszcza pod względem graficznym – lecz w przeciwieństwie do poprzednich może zostać niedoceniony przez tych fanów, którzy wolą czytać komiksy nawiązujące do wydarzeń filmowych.