Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Grzegorz Rosiński

Grzegorz Rosiński
Grzegorz Rosiński
ImięGrzegorz
NazwiskoRosiński

Nieuleczalna choroba

Esensja.pl
Esensja.pl
Grzegorz Rosiński
1 2 3 »
Narracja literacka jest oczywista, a narrację obrazkową albo się ma w sobie, albo nie. Miałem trochę do czynienia ze szkołami komiksu i wiem, że bardzo ciężko jest nauczyć się opowiadania za pomocą obrazków.

Grzegorz Rosiński

Nieuleczalna choroba

Narracja literacka jest oczywista, a narrację obrazkową albo się ma w sobie, albo nie. Miałem trochę do czynienia ze szkołami komiksu i wiem, że bardzo ciężko jest nauczyć się opowiadania za pomocą obrazków.

Grzegorz Rosiński

Grzegorz Rosiński
Grzegorz Rosiński
ImięGrzegorz
NazwiskoRosiński
Esensja: Od jak dawna jest Pan rysownikiem komiksów? Kiedy zaczęła się ta przygoda?
Grzegorz Rosiński: Od zawsze.
Esensja: Od zawsze, czyli od dziecka?
GR: Nie wiem. To tak, jakby próbować sobie przypomnieć moment urodzin. Nie pamiętam, kiedy przyszedłem na świat, ale to mniej więcej równolegle się odbywało. Rysowałem od zawsze. A komiksy zacząłem rysować wtedy, kiedy zobaczyłem, co to są komiksy.
Esensja: A jaki pierwszy komiks Pan zobaczył?
GR: Hmm… Było kilka takich elementów. Nie wiem jak chronologicznie je ustawić. Na przykład, kiedyś jakaś strona z magazynu Valliant – mieszkałem wtedy jeszcze we Wrocławiu. Później była historia z tą słynną wystawą „Oto Ameryka” w Arsenale w latach pięćdziesiątych, w czasach twardego reżimu. Wystawa, żeby pokazać jak to brzydko w Ameryce, jak Murzynów biją, jaką mają obrzydliwą kulturę itd… W katalogu wystawy były fragmenty komiksów, m.in. fragment pokazywał „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego. Ten obrazek na mnie tak zadziałał: cudowne połączenie rysunku i tekstu. Od tego czasu zacząłem opowiadać swoje historyjki.
Stąd to się chyba wzięło, ale początki trudno ustalić. Widocznie tak mi było pisane i tak miało być.
Grzegorz Rosiński na konwencie w Łodzi 2001 (foto: sabat)
Grzegorz Rosiński na konwencie w Łodzi 2001 (foto: sabat)
Esensja: Kiedyś powiedział Pan, że na studiach miał problemy ze swoją fascynacją komiksem. Wykładowcy próbowali wykorzenić w Panu ciągoty do rysowania komiksu.
GR: To było normalne. Jak się chodziło do szkoły artystycznej, komiksy to było odciąganie od szkoły. W liceum plastycznym, do którego zresztą chodziłem z Bogusiem Polchem, uważali komiks za coś strasznego. Boguś po pierwszej klasie się załamał i nie mógł kontynuować nauki, a ja twardo uczyłem się i stałem się konceptualnym artystą nowoczesnym (???), a po cichu sobie rysowałem komiksy.
Esensja: Na początku chyba był Żbik dla wydawnictwa „Sport i Turystyka”. Czy to był właśnie ten próg bycia profesjonalnym autorem komiksu? Robienie komiksów na zlecenie?
GR: Kapitan Żbik z 68 roku? Wtedy jeszcze nie lubiłem komiksu – działał ten nacisk, to pranie mózgu. Wtedy byłem grafikiem, ilustratorem. Robiłem ilustracje do całej masy książek, okładki na płyty, plakaty. Dużo podręczników szkolnych. I tak się złożyło, że kiedyś kolega mówi: „Słuchaj, słyszałem, że Sport i Turystyka chce komiksy wydawać”.
Poszedłem do tego wydawnictwa, a tam pan redaktor mówi: „Pan Rosiński? Przecież my pana wszędzie szukamy. Potrzebujemy grafika”. I się zaczęło.
Przy pierwszym zeszycie – „Diadem Tamary” – byłem przerażony. Okazało się, że nie umiem rysować. Miałem świetne wyczucie przestrzeni, formy. Byłem grafikiem, bardzo nowoczesnym i związanym z tendencjami, jakie wtedy panowały w grafice.
Zacząłem się męczyć i mozolnie uczyć rysować od nowa. Ogromnie dużo zawdzięczam tej mojej edukacji artystycznej i bardzo mi ona teraz pomaga. Także z dużym sentymentem to wspominam.
Jednak gdyby nie „Sport i Turystyka”, to najprawdopodobniej nigdy bym komiksów nie rysował zawodowo. No, a później to już wiadomo, jak mi wróciła ta dziecięca choroba, okazała się nieuleczalna.
Okładka wydawnictwa
Okładka wydawnictwa
Esensja: Można chyba uznać, że pierwszym ważnym krokiem w stronę Pana komiksowego rozwoju, zwłaszcza zagranicznego, było rysowanie serii według Danikena. Zarzucił ją Pan po kilku planszach. Dlaczego?
GR: To wyszło po historii z komiksem „Legendy Polskie”, które robiliśmy dla polonii amerykańskiej. Nie chciała uczyć się polskiego, więc zrobiliśmy komiks dwujęzyczny. Pomysł zadziałał rewelacyjnie.
Mam dużą satysfakcję, że może przyczyniłem się choć trochę do upadku systemu radzieckiego, ponieważ po raz pierwszy w Związku Radzieckim ukazał się wtedy prawdziwy komiks. To były właśnie „Polskie Legendy” po polsku i rosyjsku. Podobno to się rozeszło błyskawicznie – był wielki boom na te komiksy. I wtedy może Rosjanie zobaczyli pierwszy raz jak komiks wygląda.
W tym samym czasie zaczęły się kontakty z zachodem. Niemieckie wydawnictwo zwróciło się do nas z prośbą o narysowanie Danikena. Pojechaliśmy z Arnoldem Mostowiczem do Monachium. Przygotowałem dużo plansz, które tam przedstawiłem. Pokazałem kosmitów jak te postacie z Wyspy Wielkanocnej, tylko bardziej uczłowieczone, bardziej żywe. Tak ich sobie wyobrażałem.
Niemcy chcieli jednak bardziej ludzkie. Zorientowałem się, że oni mi coraz bardziej przewalają ten komiks – chcą mi zrobić z tego jakieś marvele, jakichś supermanów, te kobitki takie… Nie tak to sobie wyobrażałem.
Jak coś robię, to robię tak, jak to sobie wyobrażam – nie tak, jak sobie to wyobraża wydawca. Jeśli miałbym to robić na zlecenie wydawcy, to bym zmienił wydawcę. Robię tak konsekwentnie już od wielu lat.
Miałem wtedy już także pierwszą propozycję z Belgii. Pojechałem do Brukseli, a Niemcy przedstawili mi wynegocjowany kontrakt, bo w końcu zrobiłem tak jak oni chcieli, ale zachowując jednak coś ze swoich pomysłów. Ale byłem z tego niezadowolony.
W Brukseli mi naobiecywali mnóstwo rzeczy, m.in. redaktor naczelny znanego pisma, już nieistniejącego. Odpisałem Niemcom, że niestety nie mogę dla nich pracować, bo Belgowie proponują mi lepsze warunki. Powiedziałem im jednak, że znam znakomitego rysownika – to był Boguś Polch właśnie. Przekazałem mu wszystkie moje plansze i on pracując na tym materiale kontynuował historię.
Potem okazało się, że ten facet z Belgii zniknął, zdefraudował kasę wydawnictwa i zaszył się w Kanadzie. Do tej pory mu tego nie mogą zapomnieć. A Niemcy strasznie chcieli mnie nakłonić do tego do współpracy, ale uznałem, że to przegrana sprawa, a nie mam w zwyczaju się wycofywać i często zmieniać zdania.
Wciąż mam te plansze, których nikt nigdy nie widział i jest to spora ciekawostka, i może kiedyś je opublikuję…
Okładka wydawnictwa
Okładka wydawnictwa
Esensja: Zanim narysował Pan Thorgala, były jeszcze inne komiksy, rysowane za granicą oczywiście, z których w Polsce znany jest „Yans” i „Fantastyczna podróż”. Co jeszcze Pan narysował, zanim zajął się Thorgalem?
GR: Tam bardzo ciężko było wejść na ten rynek. Nikt mnie nie znał. Miałem jednego przyjaciela – belgijskiego wydawcę, z którym zaprzyjaźniłem się jeszcze w Warszawie – on mi porobił tam pierwsze kontakty. Wtedy nikt mi nie ufał, nikt mi nie wierzył, nikt nie chciał ze mną gadać. Przecież ja wtedy byłem dla nich jak z innej planety. Zza muru berlińskiego, komunista, na pewno szpieg KGB – to było takie stereotypowe myślenie zupełnie jak z Jamesa Bonda.
Mam do tej pory listy z Lombardu, Dargaud, Castermana – odpowiedzi negatywne, że nie chcą ze mną współpracować.
Tak się czepiałem czego mogłem – zrobiłem jeden dowcip do Tin Tina, potem do Spirou. Nie wiedziałem, kim ja tam jestem, mieszkałem cały czas w Warszawie, oni mi przysyłali scenariusze. Drukowali mnie w Tin Tin, który był legendarną wkładką do Spirou, byłem tam w znakomitym towarzystwie – Moebius, Franquin, Bilal. To było pisemko rozrywkowe. Tam mnie zaakceptowali i przyjęli jak brata. Cała ta grupa potraktowała mnie jak kolegę. I to było wspaniałe. Zrobiłem tam parę krótkich dowcipnych historyjek z Krzysiem Jaroszyńskim, kilka własnych.
Nie wiedziałem, czy jestem rysownikiem humorystycznym, czy realistycznym. Mi było wszystko jedno, bylebym mógł robić komisy. Nigdy nie chciałem się ukierunkowywać, nigdy nie byłem na przykład malarzem jednego kwadratu, nie szukałem idealnej czerni czy bieli, jak niektórzy przez całe życie. Chciałem, żeby każda następna rzecz była inna. Najważniejsze dla mnie, żebym ja to nie był ja.
To może paradoks, ale nie interesowała mnie moja osoba, ważne było to, co robię. Fascynowało mnie to, co było nowe, coś, czego jeszcze nie robiłem. Jeśli coś już zrobiłem, to mnie to już dalej nie interesowało, szukałem czegoś innego. Stąd moje różne style, zawsze chciałem się dopasować do tematu. Nawet jak rysowałem książki – każda wymaga innego podejścia, jest nie tylko dla innego czytelnika, ale została napisana też przez innego autora i trzeba się wczuć w jego osobowość.
Okładki wydawnictw
Okładki wydawnictw
Esensja: Każda książka ma swój własny klimat…
GR: Naturalnie i trzeba szukać właściwych środków, aby przekaz był jak najbardziej skuteczny.
W Spirou bardzo mnie chcieli, mówili: „Słuchaj, ty jesteś świetnym rysownikiem humorystycznym, a nam właśnie takich potrzeba”. Była też inna firma, która szła bardziej w kierunku realistycznym. Jednego dnia rano poszedłem do Spirou i oni mówią „Świetnie, bardzo dobrze”, i żebym się u nich drukował. Tego samego dnia popołudniu byłem u Lombarda i powiedzieli to samo, tyle, że w drugą stronę – że jestem świetnym realistycznym rysownikiem i chcą, żebym dla nich pracował.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »
Jordi Bayarri<br/>Fot. Irene Marsilla, lasprovincias.es

Staram się, żeby to nie były suche, biograficzne fakty
Jordi Bayarri

7 VIII 2023

O pracy nad serią „Najwybitniejsi naukowcy” z Jordim Bayarrim rozmawia Marcin Osuch.

więcej »

Postanowiłem „brać czas”
Zbigniew Kasprzak

29 I 2023

Rozmowa o komiksach i nie tylko, przeprowadzona przez Marcina Osucha i Konrada Wągrowskiego ze Zbigniewem Kasprzakiem. Spotkanie z artystą odbyło się na jesieni zeszłego roku dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Tegoż autora

Dzień bez obrazka to dzień stracony
— Grzegorz Rosiński

Ekskluzywnie i w kolorze
— Grzegorz Rosiński, Błażej Kozłowski, Michał ‘Goldmoon’ Kwaśniewski, Marcin Lorek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.