Nieuleczalna chorobaGrzegorz Rosiński
Grzegorz RosińskiNieuleczalna chorobaJeszcze mieszkałem w Warszawie i tylko wyjeżdżałem za granicę, a wtedy było bardzo ciężko – zdobyć paszport i zapożyczyć się u znajomych, żeby mieć za co dojechać… I nie było wtedy mojej żony przy mnie, bo ona by mi od razu powiedziała, bo ona zawsze mi mówi, na co ja mam ochotę: czy na winogronko, czy na cukiereczka, bo ja nie wiem (śmiech). Dlatego jestem ilustratorem, bo jeśli ktoś mi mówi „narysuj drzewo” to nie ma problemu – rysuję drzewo, ale jeśli ktoś mówi „narysuj drzewo albo konia”, to ja nie narysuję nic. Jak mam tekst, to mam wyczucie, w którym miejscu co trzeba zrobić i z tym nie ma problemu. Ale wtedy miałem straszny problem: albo, albo. No i w końcu chyba pomyślałem, że „realistyczny” będzie chyba lepszy, zwłaszcza, że jakoś wtedy poznałem Van Hamme`a… On też był wtedy trochę na rozdrożu. Był dyrektorem finansowym Philipsa, człowiek, który miał parę dyplomów, zjechał cały świat, był młody i rzucił wszystko, i postanowił pisać scenariusze do komiksów, książki oraz scenariusze filmowe. Dziś jest uważany za najlepszego scenarzystę europejskiego. Esensja: To był chyba dla Pana punkt zwrotny… GR: Nie, kiedy ja podjąłem decyzję, żeby tam zostać, to pewnie bym zaistniał. Nie robiłbym może Thorgala tylko coś innego, ale akurat miałem szczęście trafić na Van Hamme`a, który pozwolił mi spokojnie pracować, zająć się wyłącznie rysunkiem. Nie miałem żadnych problemów jeśli chodzi o tekst, bo wiedziałem, że Van Hamme jest znakomity. GR: Przypadek, jak zawsze. Siedzieliśmy sobie przy stole podczas kolacji u przyjaciół i ktoś powiedział, że ma kolegę, który właśnie rzucił pracę, ponieważ jest artystą i chce pisać scenariusze. No to zaraz łaps za telefon, umówiliśmy się następnego dnia. Zrobiłem dwie plansze do albumu, którego nie widziałem, a który był już zrobiony przez młodego rysownika, który zmarł nagle i zatrzymał serię. Ja zrobiłem te plansze po mojemu. Zostały gdzieś potem opublikowane, jako ciekawostka – plansze Logana i moje do tego samego scenariusza. Tak się właściwie zaczęło. Jean był pierwszym, który mi zaufał na serio. I powiedział: „Dobrze, zrobimy historyjkę, ja Ci wymyślę taką krótką na 30 stron, do gazety”. I to był właśnie pierwszy odcinek Thorgala. Pierwszy album składał się właśnie z dwóch historyjek, pierwsza 30 a druga 16 stron. Album wyszedł dopiero cztery lata później, w 1980 roku. Ale wtedy już były cztery narysowane albumy, które były w gazecie. Wtedy, co mnie bardzo zdumiało, dostałem tę nagrodę, o której piszą w każdej mojej biografii – nagrodę Saint Michelle. Dziś ta nagroda niewiele mówi, ale wtedy była dla mnie bardzo ważna, bo jeszcze siedziałem w Polsce i nie miałem zamiaru wyjeżdżać na zachód. To była ogromna niespodzianka, że dostałem nagrodę za najlepszy rysunek realistyczny, za historię jeszcze nie wydaną w albumie. To było za drugi tom Thorgala. Myślałem wtedy: „Rany boskie, coś tam niedobrze na tym zachodzie, jak mi dają nagrodę”, ale była to ogromna satysfakcja. Później były o wiele ważniejsze nagrody. Natomiast tę się tak w Polsce podkreśla, bo może to Święty Michał… Nie wiem. Esensja: Powiedział Pan kiedyś, że będzie rysował Thorgala, dopóki starczy Panu sił. Jak to jest rysować jedną serię? Chyba niewielu zdaję sobie sprawę z tego, ile trzeba mieć cierpliwości. GR: Oczywiście. Trzeba mieć szacunek dla odbiorcy, trzeba wiedzieć, dla kogo się pracuje, że pracuje się dla kogoś, a nie dla własnej przyjemności. Własna przyjemność jest o tyle większa, o ile się tę przyjemność daje komuś. Ja tak traktuję te sprawy i zawsze je tak traktowałem. Na przykład na zachodzie pytają mnie, dlaczego ja często powtarzam słowo „responsibility"- czyli odpowiedzialność. Nie wiem dlaczego, to samo jakoś wychodzi. Dla mnie jest bardzo ważna odpowiedzialność za słowo, które się dało. Nie traktuję się jako niewolnika sukcesu. Tak sobie mówię czasami żartem, że jestem niewolnikiem sukcesu, ale ja nie sądzę, żebym miał prawo jako jedyny decydować o tym, czy te miliony moich czytelników pozbawiać tej przyjemności, jeśli dla mnie jest to też w końcu pewna przyjemność. Bo ja bym to robił i tak, tylko bym robił jakoś inaczej może, chciałbym jakąś przygodę przeżyć. Ale jeszcze bardzo ważne jest to, że mam Van Hamme`a tutaj, który jest tak pewnym elementem tej naszej współpracy, że nie ma tutaj żadnych problemów moralnych ani innych. Wiem, że to jest dobre, że to jest materiał warty zilustrowania i robię to z całym przekonaniem. Nie nudzi mnie to, ponieważ każda historia jest inna, w pewnym sensie. Jest to jednak straszne dla Van Hamme`a, dlatego, że ostatnio mówi się coraz częściej, że to już nie to samo, że mu brak inspiracji, brak pomysłów. Mój Boże, pisarz, który napisał trzydzieści książek i dużo więcej albumów, a każdy z nich można traktować jako odrębną książkę! Tam rytm jest zmieniany, atmosfera jest zmieniana. Tam są książki inspirowane mitologią – Orfeusz i Eurydyka – jest western, Łucznicy, bardzo romantyczne, jest thriller – Alinoe. Są różne gatunki. Postanowiliśmy, że każdy z tych albumów (poza czterema – to był błąd – w których Thorgala wysłaliśmy na fruwających łodziach do Ameryki Południowej) da się czytać z powodzeniem jako zamkniętą całość. I teraz mój Boże… Ludzie potrafią trzepać książki, seriale, takie jak na przykład Models – nie wiem, czy w Polsce jest to znane – gdzie w ogóle nie musi być ani żadnych inspiracji, ani pomysłu. Po prostu zasuwa i kradnie czas ludziom. Widzowie tam siedzą i gapią się na to, i nikt autorom nie zarzuci, że ten odcinek był słabszy, a ten był lepszy. Natomiast w wypadku takiej serii, gdzie chcemy zrobić przyjemność odbiorcy ale bez żadnej kokieterii, w momencie, gdy mamy i tak wystarczające prawa autorskie i nie musimy walczyć za wszelką cenę, aby kokietować publiczność, każdy nowy album, który wychodzi, nie jest traktowany jak jeden z rozdziałów. Porównuje się go z najlepszym albumem, a nie z poprzednim i to na zasadzie: „Bo to nie dorównuje temu, ja tam pamiętam piąty album…”. To się ciągle powtarza, a takie porównania nie mają sensu. Poza tym uważam, że polska krytyka jest bardziej inteligentna niż tamta. Ja często mam wrażenie, że to są reklamy, bo wszyscy chwalą: „Świetny nowy album, znakomity”. A ja mam tego dosyć i czekam, że mi coś konstruktywnego powiedzą. Z rynku polskiego dochodzą mnie właśnie takie inteligentne uwagi na temat nowych albumów. Na temat mojej pracy. Dlatego ciężka jest rola Van Hamme`a, ciężka jest rola scenarzysty. Esensja: Czy jest to tak, że Van Hamme kreuje fabułę danej historii? GR: Absolutnie tak. Ja się nie chcę mieszać, nie jestem pisarzem, nie mam nawet takich ambicji. Ja tak nie jestem literacki, jak on nie jest rysunkowy. On nie potrafi niczego narysować, żadnej wskazówki mi dać, nawet jak próbuje, to ja mu mówię: „Ty mi tego nie rysuj, ty mi to napisz – dwa słowa i cię zrozumiem”. Ja nie jestem w stanie pracować ze scenarzystą, który sam jest rysownikiem, a jest wiele takich przypadków, że na przykład scenarzysta rysuje szkice. Nie, to jest moja domena i ja nad tym panuję, ja reżyseruję ten film. Esensja: Czy rozplanowanie kadrów na stronie to też Pana domena? GR: Nie, to jest tak jak timing w scenariuszu filmowym – to jest to samo. On mi to tnie na klatki, a ja mogę skorzystać z tego lub nie. Ja muszę mieć ten materiał – mogę to sobie przedłużyć albo skrócić, ale muszę mieć podstawę. GR: Tak, jakoś do tej pory nie pokłóciliśmy się z Jeanem. Jak mówi, że w scenariuszu zrobiłem sobie coś nie tak, jak on sobie wyobrażał, to tym lepiej. Najlepsze są takie momenty, kiedy daje mi wolną rękę. Mam rozpisaną historię, ale mówi: „Tutaj masz wolne pół strony i rób co chcesz, wiesz o co chodzi”. Esensja: Panowie się doskonale rozumieją. GR: Tak, bardzo dobrze. Przyznam się, że uczyłem się francuskiego na jego tekstach. On ma coś do powiedzenia i on mówi to w sposób bezpośredni. To nie tak, jak u wielu pisarzy, którzy im mniej mają do powiedzenia, tym bardziej skomplikowanie to „nic” opowiadają. Otóż ja nigdy nie używałem słownika – o dziwo jakoś nie musiałem – miałem te podstawy francuskiego, czytałem to, co on napisał, sporo książek i jego scenariusze. Samo wchodziło i wiedziałem o co chodzi. Esensja: W związku z wydaniem Thorgala w USA musiał wprowadzać Pan pewne zmiany – ubierać Kriss itp.. Jakie to były jeszcze zmiany? GR: A tak, chcieli koniecznie, to rysowałem im tam koszulkę, żeby przykryć piersi Kriss… Esensja: To wszystko było wymuszone przez cenzurę? Amerykański kod komiksowy? GR: Tak, ale we Francji też jest cenzura komiksowa. Na przykład ze Szninklem czekaliśmy z drżeniem, czy nam pozwolą go wydać. To i tak by było sprzedawane, tylko kwestia gdzie – czy to trafi na szeroki rynek czy nie. Bo są zawsze sexshopy, gdzie można wszystko sprzedać i tam nie ma cenzury. |
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »O pracy nad serią „Najwybitniejsi naukowcy” z Jordim Bayarrim rozmawia Marcin Osuch.
więcej »Rozmowa o komiksach i nie tylko, przeprowadzona przez Marcina Osucha i Konrada Wągrowskiego ze Zbigniewem Kasprzakiem. Spotkanie z artystą odbyło się na jesieni zeszłego roku dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Dzień bez obrazka to dzień stracony
— Grzegorz Rosiński
Ekskluzywnie i w kolorze
— Grzegorz Rosiński, Błażej Kozłowski, Michał ‘Goldmoon’ Kwaśniewski, Marcin Lorek