Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Melissa de La Cruz
‹Dziedzictwo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDziedzictwo
Tytuł oryginalnyThe Van Alen Legacy
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładMałgorzata Kaczarowska
Wydawca Jaguar
CyklBłękitnokrwiści
ISBN978-83-7686-027-5
Format350s.
Cena35,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Dziedzictwo

Esensja.pl
Esensja.pl
Melissa de La Cruz
1 2 3 »
Prezentujemy fragment powieści Melissy de la Cruz „Dziedzictwo”. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Jaguar.

Melissa de La Cruz

Dziedzictwo

Prezentujemy fragment powieści Melissy de la Cruz „Dziedzictwo”. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Jaguar.

Melissa de La Cruz
‹Dziedzictwo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDziedzictwo
Tytuł oryginalnyThe Van Alen Legacy
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładMałgorzata Kaczarowska
Wydawca Jaguar
CyklBłękitnokrwiści
ISBN978-83-7686-027-5
Format350s.
Cena35,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
O dziesiątej wieczorem zaczęli przybywać pierwsi goście.
Flotylla wynajętych autentycznych dżonek, zgodnie z orientalną tematyką przyjęcia, płynęła w dostojnej procesji. Na masztach powiewały sztandary z herbami największych europejskich rodów. Habsburgowie. Burbonowie. Sabaudowie. Liechtensteinowie. Sachsen-Coburgowie. Błękitnokrwiści, którzy woleli pozostać wierni Staremu Światu niż szukać nowej ojczyzny za oceanem.
Schuyler stała na warcie wraz z zastępem kelnerek czekających wzdłuż schodów. Miała nadzieję, że wygląda po prostu jak jedna z bezimiennych kukiełek. Każda z nich trzymała inny poczęstunek: różowy cosmopolitan w kieliszkach do martini, puchary z najlepszym burgundem i bordeaux z należących do gospodyni winnic w Montrachet, a dla abstynentów woda mineralna z plasterkami cytryny. Na ciężkiej tacy Schuyler stały smukłe kieliszki szampana, pełne jasnozłotych bąbelków.
Słyszała trzepoczące na wietrze liczne żagle. Niektóre dżonki naśladowały wyglądem smocze łodzie, ozdobione pozłacanymi łuskami i głowami o przejrzystych, szmaragdowych oczach. Inne przerobiono na „okręty wojenne”, a z ich burt wystawały barwne „armaty”. Ogromna królewska parada, jednocześnie zbytkowna i piękna. Zauważyła coś jeszcze: herby na sztandarach poruszały się, zmieniając w zależności od światła, przekształcając się w płynnym tańcu kształtów i barw.
– Widziałaś? – zwróciła się do stojącej obok dziewczyny.
– Co niby? Bogaczy w obciachowych łódkach? – parsknęła kelnerka, patrząc na nią z powątpiewaniem. W tym momencie
Schuyler uświadomiła sobie, że lśniące symbole są widoczne tylko dla obdarzonych wampirzym wzrokiem. To były sigule błękitnokrwistych, pochodzące ze świętego języka.
Omal się nie zdradziła, ale na szczęście nikt niczego nie zauważył.
Jej wargi zadrżały, poczuła, jak całe jej ciało sztywnieje, kiedy goście zeszli na nabrzeże i zbliżyli się do kelnerek. Co będzie, jeśli ktoś ją rozpozna? Jeśli na przyjęcie zawita ktoś ze Zgromadzenia Nowojorskiego? Co wtedy? Szaleństwem było sądzić, że jej i Oliverowi może się udać coś takiego. Przecież na pewno pojawią się venatorzy. Jeśli ktokolwiek spośród błękitnokrwistych rozpozna ją, zanim zdąży przedstawić swoją prośbę hrabinie, nie będzie miała najmniejszych szans. Co wtedy się z nimi stanie? Bała się nie tyle o siebie, ile o Olivera. Obawiała się tego, co wampiry mogą zrobić z zausznikiem, którego istnienia sobie nie życzą.
Należało mieć nadzieję, że goście pozostaną równie obojętni, jak wyglądają – kolejna porcja goniącej za przyjemnościami śmietanki towarzyskiej, jak to zauważyła jej koleżanka z pracy. To, że byli nieśmiertelni, nie znaczyło, że nie cieszyli się drobiazgami. Schuyler starała się nie gapić na kobiety, z których większość wyglądała jeszcze bardziej fantastycznie od łódek. Damy były przebrane za japońskie gejsze z upudrowanymi biało twarzami i w kolorowych kimonach, chińskie cesarzowe w ozdobionych frędzlami, szpiczastych, czerwono-złotych nakryciach głowy, lub perskie księżniczki z prawdziwymi klejnotami przylepionymi na czołach. Znana z ekstrawaganckiej garderoby niemiecka znakomitość przebrała się za pagodę – ciężki, metalowy kostium nie pozwalał jej chodzić ani usiąść przez cały wieczór. Wytoczyła się z łodzi na wózku elektrycznym, a Schuyler zapomniała na moment o zdenerwowaniu i omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc, jak arcyksiężna omal nie skosiła grupy kelnerek niosących bliny z kawiorem.
Mężczyźni mieli na sobie mundury carskich oficerów, cienkie, długie wąsy jak doktor Fu Manchu oraz turbany. Wszystko to było całkowicie niepoprawne politycznie, a przy tym niesamowicie wspaniałe i anachroniczne. Jeden z gości, prezes największego europejskiego banku, wytoczył się z łodzi w ogromnej futrzanej czapie i aksamitnej pelerynie obramowanej wilczurą. W sierpniu! Musiał niemal dusić się w upale, ale – podobnie jak dama w pagodzie, która nie mogła siedzieć – cierpiał, żeby zostać zauważonym. Schuyler miała nadzieję, że to cierpienie mu się opłacało.
Wśród zgromadzonych krążyli także familianci, których zdradzały małe, dyskretne blizny u nasady szyi. Poza tym byli równie odświętnie przyodziani i praktycznie nieodróżnialni od wampirów.
Nocne powietrze było czyste i balsamiczne. Z rotundy dobiegały dźwięki cytr, charakterystyczne, wysokie zawodzenie – a kolejka dżonek czekających, by wysadzić na brzeg wystrojonych pasażerów, cały czas rosła. Wepchnęło się w nią kilka motorówek, wiozących błękitnokrwistą młodzież w kostiumach znacznie śmielszych niż stroje starszego pokolenia. Jedna z dziewcząt, córka rosyjskiego ministra finansów, miała na sobie tylko metalowe taśmy i udrapowany strzęp czarnego szyfonu. Inna wysmukła nimfa nosiła półprzejrzystą kolczugę. Oczywiście chłopcy wystroili się w czarne jedwabie skrytobójców ninja lub zbroje samurajskie z ozdobnymi katanami.
Kiedy jej taca się opróżniła, Schuyler ruszyła z powrotem.
Po drodze rzuciła okiem na piętro i zobaczyła Olivera przygotowującego turkusowe koktajle ozdobione syczącymi zimnymi ogniami.
Skinął jej głową, więc wiedziała, że ją zauważył. Rzuciła tacę w jakiś ciemny kąt i szybko przeszła przez główny hol do zagrodzonej linami części mieszkalnej. Tu właśnie ona i Cordelia zatrzymywały się podczas dawnych wizyt. Łazienka mieściła się po prawej stronie, za freskiem przedstawiającym porwanie Sabinek.
Nikogo w niej nie było. Schuyler zamknęła drzwi na klucz i wzięła głęboki oddech. Pierwszy krok planu miała za sobą.
Udało im się wkręcić na przyjęcie. Teraz przyszedł czas na krok drugi.
Rozpuściła włosy i zrzuciła kolejne warstwy stroju kelnerki. Wyjęła spod umywalki mały plecaczek, który wcześniej tam schowała. Wyciągnęła jego zawartość i przebrała się w sari z lśniącego, różowego jedwabiu, ozdobionego brylancikami. Oliver pomógł jej wybrać je w sklepie w 10. arrondissement. Uparł się, żeby je kupić, mimo że było nieprzyzwoicie drogie.
Jedwab ułożył się elegancko na jej nagich ramionach, a intensywny róż ładnie kontrastował z długimi, kruczoczarnymi włosami. Przejrzała się w lustrze. Była szczuplejsza niż kiedykolwiek: brak snu i poczucia bezpieczeństwa zmieniłyby w ten sposób każdego. Jej kości policzkowe, zawsze wystające, były teraz jeszcze bardziej uwydatnione, jak krawędź ostrza. Intensywna barwa sari udzieliła się jej policzkom, a klejnoty migotały w świetle. Wciągnęła brzuch, chociaż jej kości biodrowe wystawały wyraźnie nad przynależnymi do stroju luźnymi szarawarami.
Z plecaka wyjęła także malutką kosmetyczkę i zaczęła nakładać makijaż. Upuściła puderniczkę na podłogę i dopiero w tym momencie zauważyła, że jej ręce znowu drżą.
Nie była na to gotowa. Ile razy próbowała zastanowić się nad tym, co zamierza zrobić i o co poprosić, zaczynała się dusić.
Co będzie, jeśli hrabina odeśle ją z kwitkiem? Nie może uciekać całą wieczność, prawda?
Jeśli hrabina nie udzieli im audiencji, nie będą mieli dokąd iść.
Ponad wszystko Schuyler pragnęła wrócić do domu. Chciała być w miejscu, w którym mieszkali jej dziadkowie. Z powrotem w małej sypialni z obłażącą farbą i brzęczącym grzejnikiem.
Straciła już cały rok nauki. W przyszłym miesiącu w Duchesne zacznie się nowy rok szkolny. Chciała wrócić do tamtego życia, chociaż wiedziała, że jest już dla niej stracone. Nawet jeśli Zgromadzenie Europejskie udzieli jej azylu, to nie oznacza, że będzie mogła wrócić do Nowego Jorku.
Na zewnątrz zespół grał Thriller Michaela Jacksona z towarzyszeniem muzyki bhangra i cymbałów. Wepchnęła zwinięty w torbie strój kelnerki do kosza na śmieci, a potem wyszła z łazienki, prześlizgując się przez pluszowe liny.
– Szampana? – zaproponowała kelnerka. Na szczęście nie pamiętała Schuyler ze wspólnej podróży autokarem.
– Nie, dziękuję – odmówiła Schuyler.
Przebrana za hinduską księżniczkę ruszyła w stronę schodów. Niosła głowę wysoko, chociaż jej gardło ściskał strach. Była gotowa na spotkanie tego, co miała przynieść ta noc, miała tylko nadzieję, że nie będzie musiała czekać zbyt długo.
– Popatrzcie tylko – mruknął Oliver, podchodząc od tyłu i kładąc ciepłą dłoń na odsłoniętym biodrze Schuyler. Odwróciła się ku niemu z lekkim uśmiechem i położyła rękę na jego dłoni, tak że praktycznie znalazła się w jego ramionach. Cokolwiek wydarzy się dzisiaj, mieli w każdym razie siebie nawzajem. Dla obojga było to wielkim pocieszeniem.
– Ty też nieźle wyglądasz – odparła. Oliver nosił strój mongolskiego księcia, ozdobiony złotym brokatem kaftan do jazdy konnej i biały turban na jasnobrązowych włosach.
W odpowiedzi Oliver podniósł jej ozdobioną klejnotami dłoń i przycisnął do ust, aż poczuła rozkoszny dreszcz. Jej przyjaciel i familiant. Stanowili drużynę. Niepokonani jak Los Angeles Lakers – pomyślała Schuyler. Kiedy się denerwowała, zawsze przychodziły jej do głowy głupie dowcipy.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Nie taki wampir straszny…
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Nie taki wampir straszny…
— Anna Kańtoch

Sezon wampirów trwa
— Piotr Pieńkosz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.