Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 9 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Charlaine Harris
‹Definitywnie martwy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDefinitywnie martwy
Tytuł oryginalnyDefinitely Dead
Data wydania26 stycznia 2011
Autor
PrzekładEwa Wojtczak
Wydawca MAG
CyklSookie Stackhouse
ISBN978-83-7480-197-3
Format400s. 125×195mm
Cena35,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Definitywnie martwy

Esensja.pl
Esensja.pl
Charlaine Harris
« 1 2 3 4 »

Charlaine Harris

Definitywnie martwy

– Teraz kilka ujęć łóżkowych – powiedział Al, akurat kiedy zdecydowałam, że nie zniosę tej farsy ani chwili dłużej.
– Nie – odrzekliśmy chórem ja i Claude.
– Ale powinieneś mieć takie zdjęcia – upierał się fotograf. – Nie musicie się rozbierać, wiecie. Nie robię fotek pornograficznych. Żona by mnie zabiła. Położycie się tylko na łóżku w tych strojach. Claude oprze głowę na łokciu i będzie patrzył na panią z góry, panno Stackhouse.
– Nie – odparłam stanowczo. – Niech pan lepiej zrobi mu kilka zdjęć, jak stoi sam w wodzie. Będą skuteczniejsze.
W narożniku znajdował się sztuczny staw, więc ujęcia Claude’a, któremu po obnażonym torsie będzie ściekała woda, na pewno wydadzą się niesamowicie czarujące kobietom (a raczej każdej kobiecie, która nie spotkała wróża w rzeczywistości).
– Podoba ci się ten pomysł, Claude? – spytał Al.
Claude, jak każdy narcyz, natychmiast się zgodził.
– Sądzę, że byłoby świetnie, Al – odparł, panując nad tonem, by nie brzmiał zbyt entuzjastycznie.
Ruszyłam do przebieralni, aż się paląc do zrzucenia kostiumu i powrotu do zwykłych dżinsów. Rozejrzałam się, szukając wzrokiem zegara. Miałam być w pracy o siedemnastej trzydzieści, a musiałam jeszcze pojechać do Bon Temps po strój kelnerki i dopiero stamtąd do „Merlotte’a”.
– Dzięki, Sookie! – zawołał Claude.
– W porządku, Claude. Życzę ci wielu kontraktów.
Ale on już podziwiał siebie w lustrze.
Maria-Star zobaczyła, że wychodzę.
– Do widzenia, Sookie. Miło było cię znowu zobaczyć.
– Mnie ciebie również – skłamałam.
Mimo że jej umysł był dla mnie niedostępny, a myśli jakby zasłonięte czerwonawą mgiełką, wiedziałam, że dziewczyna dziwi mi się i zupełnie nie potrafi zrozumieć, dlaczego zrezygnowałam z Alcide’a. Alcide jest przecież na swój surowy sposób niezwykle przystojny, a poza tym jest zajmującym towarzyszem i zdecydowanie heteroseksualnym, gorącokrwistym mężczyzną. Na dodatek obecnie posiada własną firmę geodezyjną i jest człowiekiem zamożnym.
Odpowiedź przyszła mi do głowy od razu, toteż zadałam pytanie, nim się zastanowiłam.
– Czy nadal ktoś szuka Debbie Pelt?
Poczułam się jak masochistka dłubiąca czymś ostrym w bolącym zębie. Debbie przez kilka lat była dziewczyną Alcide’a, z którą to się rozstawał, to znów schodził. Debbie była, hmm, osobą dziwną.
– Nie ci sami ludzie – odparła Maria-Star. Jej twarz spochmurniała. Maria-Star nie lubiła Debbie ani trochę bardziej niż ja, chociaż niewątpliwie z innych powodów. – Detektywi, których wynajęli Peltowie, dali za wygraną i powiedzieli, że nie chcą dłużej naciągać rodziny na koszty, więc rezygnują ze zlecenia. Tak w każdym razie słyszałam. Ludzie z policji niby nie powiedzieli tego wprost, lecz było jasne, że i oni zabrnęli w ślepą uliczkę. Spotkałam Peltów tylko raz, tuż po zniknięciu Debbie, gdy przyjechali do Shreveport. To para dość… dzika. – Gwałtownie zamrugałam, myśląc, że takie stwierdzenie padające z ust wilkołaczycy brzmi naprawdę drastycznie. – Najgorsza jest Sandra, ich córka – ciągnęła Maria-Star. – Ma prawdziwego fioła na punkcie siostry i właśnie przez wzgląd na nią rodzice ciągle szukają Debbie i radzą się różnych osób, także tych, których metody działania są zdecydowanie niekonwencjonalne. Osobiście uważam, że Debbie została porwana. Albo popełniła samobójstwo. Przecież kiedy Alcide wyrzekł się jej, straciła dobre imię…
– Może i tak – mruknęłam, ale bez przekonania.
– Jemu jest lepiej bez niej. Mam nadzieję, że Debbie nigdy się nie znajdzie – oświadczyła twardo. Myślałam tak samo, tyle że, w przeciwieństwie do Marii-Star, dokładnie wiedziałam, co przydarzyło się Debbie Pelt. Sprawa Debbie rozdzieliła nas, mnie i przystojnego Herveaux. – Żywię szczerą nadzieję – dodała patetycznie wilkołaczyca – że Alcide nigdy więcej już jej nie zobaczy.
Jej ładna twarz spochmurniała, oczy błysnęły dziko, sugerując skrywaną pod łagodnym obliczem prawdziwą naturę dziewczyny.
A zatem, chociaż Alcide spotykał się z Marią-Star, najwyraźniej wcale się jej nie zwierzał. Wiedział przecież, że nigdy więcej nie zobaczy ponownie Debbie Pelt. I wiedział, że nie zobaczy jej z mojej winy, prawda?
Bo przecież to ja ją zastrzeliłam.
W zasadzie nie miałam wyrzutów sumienia, lecz nie zapomniałam też o własnym uczynku. Nie jest możliwe zabicie kogoś i pozostawanie przez to doświadczenie nieporuszonym. Nie ma mowy! Konsekwencje takiego czynu zmienią życie każdego.
• • •
Do baru weszło dwóch księży.
Brzmi to jak początek miliona dowcipów. Ale tym duchownym nie towarzyszył kangur, a w barze nie siedzieli również ani rabin, ani głupiutka blondynka. Znam wiele blondynek, jednego jedynego kangura oglądałam raz, kiedyś w ogrodzie zoologicznym, a rabina nie spotkałam nigdy. Tych dwóch księży jednakże widywałam wcześniej wiele razy. Umawiali się na kolację w „Merlotcie” mniej więcej raz na dwa tygodnie.
Ojciec Dan Riordan, gładko ogolony i rumiany, był księdzem katolickim, który przyjeżdżał do małego kościoła w Bon Temps co tydzień w sobotę, żeby odprawić mszę. Z kolei ojciec Kempton Littrell, blady i brodaty, był duchownym episkopalnym, który co dwa tygodnie celebrował nabożeństwo w maleńkim kościółku w Clarice.
– Witaj, Sookie – zagaił ojciec Riordan.
Był Irlandczykiem, prawdziwym, z urodzenia, a nie tylko z pochodzenia. Uwielbiałam słuchać, jak mówi z wyspiarskim akcentem. Nosił grube okulary w czarnych oprawkach i był po czterdziestce.
– Dobry wieczór, ojcze. Witam, ojcze Littrell. Co mogę podać?
– Ja poproszę szkocką z lodem, panno Sookie. A ty, Kempton?
– Och, wezmę piwo. I proszę mi przynieść talerz polędwiczek z kurczaka.
Episkopalny ksiądz nosił okulary w złoconych oprawkach i choć młodszy od ojca Riordana, był człowiekiem nastawionym do świata bardzo konserwatywnie.
– Jasne.
Uśmiechnęłam się do nich obu. Jako że potrafiłam czytać im w myślach, wiedziałam, że są naprawdę dobrymi ludźmi i ta myśl mnie uszczęśliwiała. Zażenowałoby mnie odkrycie, że nie są lepsi niż my i nawet nie starają się poprawić.
Ponieważ na dworze panowały już całkowite ciemności, nie zaskoczył mnie widok wchodzącego Billa Comptona. Nie mogłabym powiedzieć tego samego o reakcji księży. Bądźmy szczerzy, Kościoły Ameryki w ogóle sobie nie poradziły z istnieniem wampirów. Określenie działań duchownych epitetem „bezładny” byłoby straszliwym niedomówieniem. W Kościele katolickim właśnie debatowano nad tym problemem, zastanawiając się, czy uznać oficjalnie wszystkie wampiry za istoty diabelskie i wykląć je, czy może raczej przyjąć do „owczarni” jako potencjalnych konwertytów. Kościół episkopalny głosował przeciwko kandydaturom wampirów na duchownych, chociaż pozwalano nieumarłym przyjmować komunię (mimo że spora część laikatu twierdziła, że opłatek po prostu wyparowuje z martwych ciał; niestety, większość osób nie rozumiała, jak to możliwe).
Obaj księża obserwowali z nieszczęśliwymi minami, jak Bill szybko cmoka mnie w policzek, po czym sadowi się przy ulubionym stoliku. Compton ledwie na nich spojrzał, rozłożył gazetę i zaczął czytać. Zawsze w takich momentach wyglądał tak poważnie, jak gdyby studiował strony ekonomiczne albo wiadomości z Iraku, ja jednak doskonale wiedziałam, że czyta najpierw rubryki z poradami, a potem komiksy, mimo że często nie pojmował żartów.
Bill był sam, co stanowiło przyjemną odmianę, zwykle bowiem przyprowadzał uroczą Selah Pumphrey. Nie znosiłam jej. Jako że Bill był moją pierwszą miłością i moim pierwszym kochankiem, tak naprawdę chyba nigdy nie uznałam naszego związku za zakończony. Może i on tego nie chciał… Odnosiłam wrażenie, że na każdą randkę ciągnie Selah do „Merlotte’a”. Mogłabym rzec, że stale ostentacyjnie mi tę dziewczynę pokazuje. Chyba tak nie postępuje mężczyzna, którego całkowicie przestała interesować ekskochanka, prawda?
Bez pytania o preferencje zaniosłam mu ulubiony napój, Czystą Krew grupy O. Postawiłam starannie przed nim na serwetce szklankę i odwróciłam się, zamierzając odejść, kiedy chłodna ręka dotknęła mojego ramienia. Dotyk Billa zawsze wstrząsa mną do głębi i może nigdy nie przestanie. Bill zawsze dawał mi jasno do zrozumienia, że niezwykle go podniecam, a ja – kiedy uznał mnie za dziewczynę atrakcyjną – mogłam po latach posuchy, bez związku i seksu, wreszcie unieść dumnie głowę. Inni mężczyźni również zaczęli mi wówczas okazywać większe zainteresowanie. Obecnie wiedziałam, dlaczego ludzie myślą tak dużo o seksie; Bill nieźle mnie wyszkolił.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Mord w świetle reflektorów
— Magdalena Kubasiewicz

Nuda, nuda, więcej nudy
— Magdalena Kubasiewicz

A zombie zjadł jej mózg
— Magdalena Kubasiewicz

Bo we mnie jest seks
— Michał Foerster

Komu horror? Komu?
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.