WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Rozpoznanie wzorca |
Tytuł oryginalny | Pattern Recognition |
Data wydania | 6 lipca 2004 |
Autor | William Gibson |
Przekład | Paweł Korombel |
Wydawca | Zysk i S-ka |
Cykl | Hubertus Bigend |
ISBN | 83-7298-570-7 |
Format | 336s. 135×205mm |
Cena | 32,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Rozpoznanie wzorcaWilliam Gibson
William GibsonRozpoznanie wzorcaCztery godziny później jest w studiu pilatesu przy ekskluzywnej alei Neal’s Yard, samochód z kierowcą z Blue Ant czeka na pobliskiej ulicy, nazwa nieważna. Stanowisko do ćwiczeń jest bardzo długie, bardzo niskie, nie wiedzieć czemu groźne i przypomina biedermeierowski mebel. Cayce spoczywa na ruchomej wyściełanej platformie, jeździ, zapierając się o ogranicznik w nogach. Sprężyny dźwięczą. Dziesięć ruchów zapierając się piętami, dziesięć palcami, dziesięć piętami… W Nowym Jorku ćwiczy w fitness-klubie profesjonalnych tancerzy, ale tego przedpołudnia jest jedyną klientką przy Neal’s Yard. Może ośrodek otwarto niedawno, a może pilates nie jest jeszcze popularny w świecie po drugiej stronie lustra. „Oni tu wciąż spożywają te archaiczne substancje” – myśli. „Palą i piją, jakby to ich miało zbawić, i ciągną w nieskończoność miesiąc miodowy z heroiną”. Czytała, że tutejsze ceny heroiny sięgnęły dna, a pierwsza partia afgańskiego opium wciąż zalega rynek. Skończyła serię na palcach, przechodzi na pięty, wykręca szyję, sprawdzając, czy właściwie, równolegle, ustawiła stopy. Lubi pilates, bo to żadne jogistyczne omy-achy, żadne medytowanie. Musisz mieć oczy szeroko otwarte. Skupienie rozprasza niepokój, wahanie przed podjęciem pracy. Dawno nie była tak rozstrojona. Przyleciała do Londynu, bo ma kontrakt z Blue Ant. To rozgałęziona globalnie, raczej obojętna na podziały geograficzne niż wielonarodowa agencja reklamy, zatrudniająca nieliczny personel stały, błyskawicznie rosnący, głęboko zakorzeniony organizm w środowisku reklamowym ospałych roślinożerców. A może to całkowicie nieorganiczny organizm, wyrosły z gładkiego, ironicznego czoła założyciela, Hubertusa Bigenda, teoretycznie Belga, wyglądającego jak Tom Cruise na diecie z krwi dziewic i szwajcarskich czekoladek. Cayce ceni go za jedno: za to, że zupełnie nie przejmuje się swoim śmiesznym nazwiskiem. Poza tym nie cierpi go do szpiku kości. I to bez żadnej przyczyny. No, prawie. Nadal ćwicząc na piętach, sprawdza czas na koreańskim klonie klasycznego wstrząsoodpornego Casio G-Shock, którego plastikową kopertę pozbawiono wszelkich znaków firmowych za pomocą kawałka drobnoziarnistego japońskiego papieru ściernego. Cayce ma obowiązek stawić się za pięćdziesiąt minut w biurze Blue Ant w Soho. Wsuwa pod stopy podkładki z bladozielonej pianki, starannie ustawia stopy, unosi pięty, jakby była w niewidzialnych szpilkach, i rozpoczyna serię dziesięciu ruchów zgarniających palcami u nóg. 2. Suka W oknie wystawowym specjalisty od modnych dodatków w Soho odbija się biurowy zecap: świeży T-shirt Fruit of the Loom, czarna MA-1 od Buzza Ricksona, niemarkowa czarna spódnica z ciucholandu w Tulsa, czarne legginsy, które nosi na pilates, czarne szkolne czółenka z Harajuku. Niby-torebka to kopertówka z czarnego enerdowskiego plastiku zakupiona w eBay – może część umundurowania Stasi, niegdyś ważnego zawodnika na macie zapaśniczej wywiadów. Widzi swoje szare oczy, bielejące na szkle, a głębiej koszule od Bena Shermana, długie parki i spinki do mankietów w formie kokardowych znaków RAF-u, znaczących skrzydła spitfirerów podczas ostatniej wojny światowej. Zecapy. Zestawy Cayce Pollard. Tak Damien określa jej ubrania. Zecapy są białe, czarne lub szare i wyglądają tak, jakby pojawiły się na tym świecie bez interwencji człowieka. Ich prostota bije na głowę każdą inną prostotę. To co ludzie biorą za nieugięty minimalizm, jest wynikiem oddziaływania rdzenia atomowego mody, na które jest nieuchronnie wystawiona. To dlatego doszło do bezlitosnej redukcji tego, co jest w stanie nosić, i co nosi. Ma alergię na modę. Toleruje tylko nijakie ubiory z lat 1945-2000. Jest strefą poza modą, jednoosobową szkołą sprzeciwu, której surowość od czasu do czasu grozi narodzeniem własnego kultu. Wokół gwar Soho, piątkowe przedpołudnie zmierza ku zakrapianym lanczykom i ostrożnym pogaduszkom w tych wszystkich restauracjach. Do jednej z nich, o wdzięcznej nazwie Charlie Don’t Surf, pójdzie na obowiązkowy po spotkaniu poczęstunek. Ale sama jest w szerokim na kilometry dołku, wydrążonym przez jet lag, i daleko jej do surfowania; czuje brak serotoniny, pustkę po spóźniającej się duszy. Patrzy na zegarek i rusza ku Blue Ant, której siedziba jeszcze do niedawna gościła starszą, bardziej prostolinijną agencję. Niebo jest jasnoszarą niecką pociętą splątanymi smugami kondensacji i kiedy Cayce naciska domofon Blue Ant, żałuje, że nie ma przy sobie okularów przeciwsłonecznych. Siada naprzeciwko Bernarda Stonestreeta, znanego jej z nowojorskich działań Blue Ant. Jest blady i piegowaty jak zawsze, a jego stercząca szopa marchewkowoczerwonych włosów powtarza w zwariowany sposób motyw płomienia Aubreya Beardsleya, co może być efektem takiego a nie innego ułożenia głowy na poduszce podczas snu, ale bardziej prawdopodobne, że jest efektem zabiegów ekskluzywnego fryzjera. Stonestreet ma na sobie garnitur od Paula Smitha, dokładnie marynarkę rozmiar 118 i spodnie 11T, uszyte z czegoś czarnego. W Londynie ubiera się w rzeczy warte tysiące funtów, wyglądające, jakby włożył je pierwszy raz ostatniej nocy, po czym przespał się w nich i tak przyjechał do biura. W Nowym Jorku chodzi wymuskany od stóp do głów, jakby dopadli go specjaliści od wizażu. Międzyatlantycka różnica parametrów kulturowych. Po jego lewej ręce siedzi Dorotea Benedetti. Jej gładko zaczesane włosy, niemal z maniakalną dokładnością imbecyla, sygnalizują, jak podejrzewa Cayce, zarówno poważne nastawienie, jak i tarapaty. Dorotea, którą Cayce zna przelotnie z poprzednich nie zobowiązujących kontaktów zawodowych w Nowym Jorku, jest jakąś szychą w spółce Heinzi&Pfaff, zajmującej się projektowaniem graficznym. Przyleciała rano z Frankfurtu zaprezentować pierwszą wersję nowego logo jednego z dwóch światowych gigantów obuwia sportowego. Bigend uznał, że gigant musi dokonać jakiejś istotnej, choć do tej pory bliżej nie zidentyfikowanej zmiany tożsamości. Rynek jest zalany obuwiem sportowym, a buty rolkarzy, które już zaczęły wypierać płytkie tenisówki i adidasy, też nie idą rewelacyjnie. Cayce dostrzegła ostatnio zaczątki „miejskiego survivalu”, jak na własny użytek nazywa ten styl, i chociaż na razie można mówić tylko o nieświadomej zmianie stosowania kupowanych modeli, to nie wątpi, że po fazie identyfikacji nastąpi faza upowszechnienia. Nowy znak towarowy będzie przeskokiem firmy w nowe stulecie i sprowadzono Cayce, z jej alergią rynkową, żeby osobiście zrobiła to, co robi najlepiej. Ten sposób załatwiania sprawy wydaje się jej dziwny, jeśli nie wręcz archaiczny. Czemu nie telekonferencja? Pewnie stawka jest tak poważna, że zadecydowały względy bezpieczeństwa. Ale kiedy to ostatnio sprawy zawodowe zmusiły ją do opuszczenia Nowego Jorku? Raczej dawno. Bez względu na okoliczności spotkania wygląda na to, że Dorotea traktuje je poważnie. Poważnie jak raka. Na stole przed nią, o milimetr zbyt równo, leży elegancka szara koperta ze sztywnego papieru z surowym, chociaż wymyślnym, logo Heinzi&Pfaff. Jest zamknięta za pomocą jednego z tych drogich archaicznych wynalazków, kawałka sznurka i dwóch małych brązowych kartonowych guzików. Cayce odwraca wzrok od Dorotei i koperty, zauważając, że w szalonych latach 90. nie poskąpiono funtów na tę salę konferencyjną, wypukłe drewniane boazerie kojarzą się z salonami barowymi transatlantyckiego zeppelina. Zauważa gwintowane zaczepy na bladej powierzchni ściany, które utrzymywały logo agencji zajmującej wcześniej te pomieszczenia. Dostrzegalne są też pierwsze znaki ostrzegające przed remontem – rusztowanie w korytarzu, gdzie ktoś sprawdzał przewody, i zafoliowane bele wykładzin, pnie poliestrowej puszczy. Cayce dochodzi do wniosku, że Dorotea być może tego popołudnia chciała przyćmić jej minimalizm. Jeśli taki miała zamiar, nic z niego nie wyszło. Mimo pozornej prostoty czarna sukienka Dorotei usiłuje przekazać równocześnie kilka rzeczy, na przynajmniej trzy sposoby. Cayce zawiesiła swoją kurtkę od Ricksona na oparciu krzesła i widzi, że Dorotea nie może oderwać od niej wzroku. To dzieło fanatyków, replika amerykańskiej kurtki lotniczej na poziomie muzealnym, element ubioru tak funkcjonalny i kultowy, jakim mógł się poszczycić tylko XX wiek. Cayce podejrzewa, że Dorotei gwałtownie skoczyły obroty, gdy spostrzegła, że MA-1 Cayce to absolutny szczyt minimalizmu, dziecko japońskiego obsesyjnego podejścia, japońskiego zamiłowania prostoty, jak najdalsze od czegoś takiego jak moda. Cayce wie na przykład, że charakterystyczne marszczenia rękawów powstały wskutek użycia przedwojennych maszyn krawieckich, buntujących się przeciwko nowemu śliskiemu materiałowi, nylonowi. Tu Rickson przesadził, ale tylko trochę; dokonał jeszcze setek podobnych, drobnych zabiegów, tak że jego produkt stał się iście japońskim przejawem czci. Imitacja przerosła obiekt imitowany. W garderobie Cayce nie ma droższego artykułu i nic nie może go zastąpić. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
To nasz świat
— Konrad Wągrowski
Trylogia Ciągu: Mona Liza Turbo
— Miłosz Cybowski
Trylogia Ciągu: Graf Zero
— Miłosz Cybowski
Trylogia Ciągu: Neuromancer
— Miłosz Cybowski
Nieodległe przyszłości
— Karolina Rochnowska
Między zimnym żelazem a Kruchym Lodem. Łamigłówka
— Beatrycze Nowicka
Esensja czyta: Wrzesień 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady
U źródeł pary i punka
— Jędrzej Burszta
Cudzego nie znacie: Cyberpunk nasz powszedni
— Michał R. Wiśniewski
Dziewiętnastowieczna rewolucja komputerowa
— Maciej Popis