Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

William Gibson
‹Rozpoznanie wzorca›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRozpoznanie wzorca
Tytuł oryginalnyPattern Recognition
Data wydania6 lipca 2004
Autor
PrzekładPaweł Korombel
Wydawca Zysk i S-ka
CyklHubertus Bigend
ISBN83-7298-570-7
Format336s. 135×205mm
Cena32,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rozpoznanie wzorca

Esensja.pl
Esensja.pl
William Gibson
« 1 5 6 7

William Gibson

Rozpoznanie wzorca

– Curty. Cudowne, nie? Ngemi i Hobbs mają nadzieję na sprzedaż wiązaną. Japońskiemu kolekcjonerowi. Trudny ten Hobbs. Zawsze.
– Też handlarz?
– Matematyk. Smutas wspaniały. Bzik na curty, ale nie może sobie na to pozwolić. Kupuje i sprzedaje.
– Nie wyglądał na zadowolonego. – Łatwość prowadzenia niebywale idiotycznych rozmów ma, zadaniem Cayce, niebywały wpływ na całą jej karierę coolhuntera, chociaż nie cierpi tego terminu. Sama też nawiązywała podobne konwersacje. Szukając korzeni następnej mody, odwiedziła getto Los Angeles, Dogtown, w którym podobno narodził się tak epokowy trend jak jazda na deskorolkach. I przekonała się, że cały sekret skutecznego wyławiania nowości sprowadza się do tego, aby zadać następne pytanie. Tak właśnie poznała tego Meksykanina, który pierwszy przekręcił baseballówkę daszkiem do tyłu. Już to świadczy, jaka jest dobra. – Jak wygląda ten ZX-81? – Wojtek zatrzymuje się, grzebie w torbie i wyciąga tragicznie wyglądający prostokąt poobijanego czarnego plastiku, mniej więcej rozmiarów wideokasety, oraz jeden z samoprzylepnych, jakimś cudem działających bloków klawiszy, przypominających rozgałęźniki kablówki w motelach, których gości należy podejrzewać o zamiar kradzieży tych urządzeń. – To ma być komputer?
– Kilo RAM-u!
– Kilo? – Wychodzą na ulicę nazywaną teraz Westbourne Grove, pełną detalistów z modnymi artykułami, i Cayce widzi tłum na skrzyżowaniu z Portobello. – Na co ci one?
– To skomplikowane.
– Ile ich masz?
– Dużo.
– Czemu je lubisz?
– To historyczny etap rozwoju komputerów osobistych – mówi poważnie – i Zjednoczonego Królestwa. Temu jest tylu programistów tu.
– A dlaczego?
Ale Wojtek przeprasza, wchodzi w wąski zaułek, w którym trwa rozładowywanie zniszczonej półciężarówki. Przeprowadza szybką wymianę zdań z wielką kobietą w turkusowym płaszczu przeciwdeszczowym i wraca, pakując do torby kolejne dwie rzeczy.
Idąc, tłumaczy jej, że Sinclair, angielski wynalazca, robił wszystko jak trzeba, tylko zupełnie na opak. Przewidując powstanie rynku tanich komputerów osobistych, uznał, że ludzie zechcą używać ich do nauki programowania. ZX-81, sprzedawany w Stanach Zjednoczonych pod nazwą Timex 1000, kosztował poniżej stu dolarów, ale wymagał od użytkownika wprowadzania programów za pomocą motelowej klawiaturki pomocniczej. Doprowadziło to, w opinii Wojtka, do krótkotrwałego popytu na ten produkt i do stosunkowej nadprodukcji wytrawnych programistów w Zjednoczonym Królestwie dwadzieścia lat później. Jest przekonany, że konieczność pisania programów i te skrzyneczki zamąciły im w głowach.
– Jak hakerom w Bułgarii – dodaje tajemniczo.
– Ale jeśli Timeksy szły w Stanach Zjednoczonych, dlaczego nie mamy też tylu programistów?
– Programistów macie, ale Ameryka różni się. Ameryka zapotrzebowanie na Nintendo miała. Do Nintendo nie trzeba programistów. Poza tym, przy wprowadzaniu tego produktu do Ameryki dodatkowe kości RAM-u z kwartalnym opóźnieniem ściągano. Ludzie komputer kupują, do domu zawożą i przekonują się, że on prawie nic nie może. Katastrofa.
Cayce jest pewna, że w Anglii też było zapotrzebowanie na Nintendo, tyle że zostało zaspokojone i zapewne nie należy się tu zbytnio spodziewać kolejnej fali programistów, jeśli teoria Wojtka jest prawdziwa.
– Muszę się napić kawy – mówi.
Wojtek prowadzi ją do rozsypującego się pasażu handlowego na rogu Portobello Road i Westbourne Grove. Obok kramików, w których Rosjanie wykładają zapasy poplamionych starych zegarków, schodami w dół, zamawia jej filiżankę czegoś, co wygląda jak „biała kawa” z czasów wizyt małej Cayce w Anglii, napój ze świata po drugiej stronie lustra i epoki poprzedzającej Starbucksy. Smakuje jak słaba neska ze skondensowanym mlekiem i cukrem słodszym niż słodzik. Cayce przypomina sobie, jak ojciec prowadził ją do londyńskiego zoo, kiedy miała dziesięć lat.
Siadają na składanych drewnianych krzesłach, pamiętających zapewne Blitzkrieg, ostrożnie siorbiąc wrzący płyn.
Ale w polu widzenia Cayce wyrasta ludzik Michelin, biała nadmuchana gąsienica, przycupnięty na brzegu kontuaru handlarza, jakieś dziesięć metrów dalej. Ma trochę ponad pół metra wysokości i zapewne żarówkę w brzuchu.
Ludzik Michelin to znak towarowy, od którego zaczęły się jej fobie. Miała wtedy sześć lat.
– Dostał kaczką w twarz przy dwustu pięćdziesięciu węzłach – cicho recytuje.
Wojtek mruga.
– Co mówisz?
– Przepraszam – mówi Cayce. Kiedy była nastolatką, przyjaciel ojca, pilot, opowiedział jej o koledze, innym pilocie, który zderzył się z kaczką, wzlatując nad Sioux City. Kaczka roztrzaskała owiewkę i do kokpitu wpadł huragan. Pilot wylądował jednak bezpiecznie. Wkrótce wrócił do latania, a na pamiątkę zostało mu tylko parę odłamków szkła w lewej gałce ocznej. Opowieść zafascynowała Cayce i po jakimś czasie przekonała się, że zdanie z kaczką zażegnuje panikę, którą zawsze budził ten najgorszy czynnik fobiotwórczy. – To taki tik werbalny.
– Tik?
– To trudne do wyjaśnienia. – Patrzy w innym kierunku, odkrywając stoisko z wiktoriańskimi, niewyobrażalnie ohydnymi narzędziami chirurgicznymi. Pilnuje ich starzec o wysokim, nakrapianym czole, przybrudzonych brwiach, wąskich ramionach i ptasiej głowie. Stoi za kontuarem osłoniętym szkłem od góry i frontu, za którym umieszczono większość połyskujących eksponatów, w etui wyściełanym przyblakłym aksamitem. Szukając przyjemniejszego tematu, który pozwoliłby jej nie tłumaczyć się z kaczki, i uciekając od ludzika Michelin, bierze kawę i przecina wyłożone spękanymi deskami przejście. – Mógłby mi pan wyjaśnić, co to jest? – pyta, wskazując na chybił trafił palcem.
Sprzedawca spogląda na nią, na wskazany przedmiot i wraca wzrokiem do niej.
– Zestaw trepanacyjny, robota Evansa z Londynu, rok około 1780, w oryginalnym etui z wężowej skórki.
– A to?
– Francuski zestaw do litotomii z początku XIX wieku, z furkadłem smyczkowym roboty Grangereta. Puzderko mahoniowe z mosiężnymi okuciami. – Przygląda się jej głęboko osadzonymi, przekrwionymi oczami, nie drgnąwszy nawet zaczerwienioną powieką, jakby oceniał, czy nadaje się do małego zabiegu zestawem Grangereta, budzącym dreszcz urządzeniem, rozłożonym w przegródkach na zjedzonym przez mole aksamicie.
– Dziękuję – mówi Cayce, dochodząc do wniosku, że w tej chwili nie jest to wystarczająco przyjemny temat. Odwraca się do Wojtka. – Zaczerpnijmy trochę świeżego powietrza.
Wojtek podrywa się entuzjastycznie z krzesła, zarzuca na ramię torbę pękatą od sinclairów i idzie za Cayce w górę schodów, na ulicę.
Ta okazuje się tak samo zatłoczona jak podczas jej poprzednich tu wizyt. Turyści, kolekcjonerzy i ciekawscy, w tym wielu jej rodaków i Japończyków, napłynęli niekończącymi się falami ze stacji po obu stronach bazaru. Tłum gęsty jak na stadionie podczas koncertu usiłuje poruszać się we wszystkich kierunkach wzdłuż Portobello. Do dyspozycji jest tylko jezdnia, chodniki zajęli tymczasowi wystawcy z niewielkimi stolikami, otoczeni grupkami kupujących. Słońce wyszło całkowicie i niespodziewanie spoza chmur i Cayce czuje zawrót głowy wywołany nagłą solidną dawką światła, tłumem i rozdarciem duszy.
– Teraz szukać ciężko – mówi Wojtek, ściskając opiekuńczo torbę pod pachą. Szybko dopija kawę. – Iść muszę. Pracę mam.
– Co robisz? – pyta Cayce, głównie aby nie zdradzić, że ma zawroty głowy.
Ale on tylko wskazuje ruchem głowy torbę.
– Ocenić muszę ich stan. Przyjemnie cię poznawać. – Wyjmuje coś z górnej kieszeni kurtki i podaje Cayce. Kawałek białego bristolu z pieczątką. Adres e-mail.
Cayce nigdy nie miała wizytówek i zawsze niechętnie udostępniała dane.
– Nie mam wizytówki – mówi, ale podaje mu adres na Hotmail, pewna, że zapomni. Wojtek rozdziawia uśmiechnięte usta, głupkowato i jakoś dziwnie ufnie, pod prostymi jak od linijki słowiańskimi kośćmi policzkowymi, i znika w tłumie.
Cayce parzy sobie język wciąż gorącą kawą. Resztkę wrzuca do przepełnionego już kosza.
Postanawia wrócić do Starbucksa w pobliżu stacji metra Notting Hill, wypić kawę latte, z mlekiem ze świata po drugiej stronie lustra i wrócić metrem do Camden.
Ma poczucie, że zaczyna wracać do świata rzeczywistego.
– Dostał kaczką w twarz przy dwustu pięćdziesięciu węzłach – tym razem słowa te są wyrazem ulgi i Cayce rusza z powrotem ku Notting Hill.
koniec
« 1 5 6 7
1 czerwca 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

To nasz świat
— Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Trylogia Ciągu: Mona Liza Turbo
— Miłosz Cybowski

Trylogia Ciągu: Graf Zero
— Miłosz Cybowski

Trylogia Ciągu: Neuromancer
— Miłosz Cybowski

Nieodległe przyszłości
— Karolina Rochnowska

Między zimnym żelazem a Kruchym Lodem. Łamigłówka
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Wrzesień 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady

U źródeł pary i punka
— Jędrzej Burszta

Cudzego nie znacie: Cyberpunk nasz powszedni
— Michał R. Wiśniewski

Dziewiętnastowieczna rewolucja komputerowa
— Maciej Popis

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.