WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Rozpoznanie wzorca |
Tytuł oryginalny | Pattern Recognition |
Data wydania | 6 lipca 2004 |
Autor | William Gibson |
Przekład | Paweł Korombel |
Wydawca | Zysk i S-ka |
Cykl | Hubertus Bigend |
ISBN | 83-7298-570-7 |
Format | 336s. 135×205mm |
Cena | 32,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Rozpoznanie wzorcaWilliam Gibson
William GibsonRozpoznanie wzorcaZanim dotarli do Notting Hill, zawadiacka część jej osobowości, która kierowała poranną wyprawą, odeszła w siną dal i Cayce czuje się pozbawiona celu i zagubiona. Płaci Rosjaninowi, wysiada naprzeciwko Portobello i schodzi do podziemnego przejścia dla pieszych, cuchnącego moczem po piątkowej nocy. Niesłychanie wysokie puszki po piwie ze świata po drugiej stronie lustra trzeszczą pod butami jak rozdeptywane karaluchy. Metafizyka korytarzy. Cayce ma ochotę na kawę. Ale Starbucks po drugiej stronie, za rogiem, nie jest jeszcze otwarty. Kelner walczy z celofanowym opakowaniem plastikowych tacek. Niepewna, co dalej robić, idzie w kierunku sobotniego bazaru. Jest wpół do ósmej. Nie pamięta, o której otwierają sklepy ze starociami w podcieniach budynków, ale wie, że do dziewiątej będzie tu jeden wielki korek. Po co tu przyjechała? Nie kupuje staroci. Tutejsze niewielkie, okropnie miluśkie domki to chyba przebudowane stare stajnie. Wciąż zmierza w kierunku Portobello i bazaru, kiedy dostrzega ich: trzech mężczyzn w różnych okryciach, z postawionymi kołnierzami, wpatrzonych z powagą w otwarty bagażnik małego i nietypowo starego autka ze świata po drugiej stronie lustra. To nawet nie auto z drugiej strony lustra, jest po prostu angielskie. Żaden inny pojazd zza Atlantyku w niczym nie przypomina tego. „To chyba Vauxhall Wyvern” – myśli, ponieważ ma obsesję zapamiętywania znaków towarowych, chociaż wcale nie jest pewna, czy to w ogóle ta marka. Jeśli zaś chodzi o to, dlaczego zwraca uwagę na tych trzech mężczyzn, to później nie będzie potrafiła tego wytłumaczyć. Na ulicy nie ma nikogo innego, a powaga, z którą przyglądają się temu, czemu się przyglądają, jest nietuzinkowa. Mają miny starannych pokerzystów. Największy, chociaż nie najwyższy, to Murzyn z ogoloną głową, wciśnięty jak kiełbasa w coś lśniącego, czarnego i tylko ledwo, ledwo skóropodobnego. Obok wysoki mężczyzna o szarej twarzy, przygarbiony, pod przetłuszczonymi fałdami przeciwdeszczowej kurtki od Barboura. Woskowana bawełna nabrała blasku i barwy zeschniętego końskiego łajna. Trzeci, młodszy, krótko ostrzyżony i jasnowłosy, w obszernych szortach rolkarza i obstrzępionej dżinsowej kurtce. Na brzuchu nosi wielką torbę pocztową. „Szorty jakoś zawsze głupawo wyglądają w Londynie” – myśli Cayce, zrównując się z nimi. Nie może się oprzeć, zerka do bagażnika. Granaty. Czarne, zwarte, cylindryczne. Pół tuzina granatów na starym popielatym swetrze, pośród rozrzuconych brązowych kartonów. – Panienko? – nagabuje ją ten w szortach. – No, cześć… – syczy ten o szarej twarzy, ostro, niecierpliwie. Cayce mówi sobie, żeby uciekać, ale nie może. – Tak? Groza. – Curty. – Blondyn podchodzi bliżej. – To nie ona, idioto. Tamtej dalej nie ma, cholera – syczy znów szary, z rosnącą irytacją. Blondyn dziwi się, mruga. – Ty nie po curty? – Po co? – Kalkulatory. Wtedy nie może się oprzeć i podchodzi popatrzeć do samochodu. – Co to? – Kalkulatory. – Napięty plastik skrzypi, kiedy Murzyn pochyla się po granat. Odwraca się, podaje go Cayce. W końcu trzyma to coś. Jest ciężkie, masywne, moletowane, dopasowane do dłoni. Prowadnice z czarnymi suwakami. Małe prostokątne okienka, białe cyferki. U góry rączka jak w młynku do pieprzu, tylko wykonana przez rusznikarza. – Nie rozumiem – bąka Cayce i wyobraża sobie, że zaraz się obudzi w łóżku Damiena, bo ma wrażenie, że śni. Automatycznie szuka oznaczenia towarowego, odwraca przedmiot. Widzi, że pochodzi z Liechtensteinu. Z Liechtensteinu? – Co to jest? – Urządzenie precyzyjne – mówi Murzyn – nietranzystorowy, nieprądowy kalkulator mechaniczny. Mechanizm działa płynnie jak migawka dobrego półprofesjonalnego aparatu – mówi głębokim i melodyjnym głosem. – Wynalazek Curta Herzstarka, Austriaka, opracowany kiedy Herzstark siedział w Buchenwaldzie. Wiesz, władze obozowe nawet wspierały jego prace. Był zaszeregowany jako „więzień do prac umysłowych”. Kalkulator zamierzano wręczyć Führerowi pod koniec wojny, ale Amerykanie oswobodzili Buchenwald w 1945. Herzstark przeżył. – Delikatnie odbiera od niej przedmiot. Ma potężne dłonie. – Zachował rysunki. – Wielkie palce poruszają się pewnie, łagodnie, zmieniają konfigurację suwaków. Murzyn ujmuje wyprofilowany, cylindryczny spód, kręci rączką młynka. Suma wyskakuje natychmiast. Unosi przedmiot i sprawdza wynik w okienku. – Osiemset funtów. Stan doskonały. – Mruży trochę oko, czekając na odpowiedź. – Piękny egzemplarz. – Oferta ujawnia sens tej zdumiewającej wymiany zdań. To handlarze, przyjechali ubić interes. – Ale na co mi on. – Trzeba być głupią pizdą, żeby wyciągać mnie na darmo – warczy szary, wyrywając przedmiot z rąk Murzyna, ale Cayce wie, że to pod adresem Murzyna, nie jej. Szary wygląda w tej chwili jak groźny portret Samuela Becketta w książce, z której Cayce uczyła się w college’u. Ma żałobę pod paznokciami i długie palce z pomarańczowobrązowymi plamami nikotyny, których nie zmyje już nigdy. Odwraca się, pochyla nad otwartym bagażnikiem i z wściekłością pakuje czarne, przypominające granaty urządzenia. – Hobbs, zupełnie nie masz cierpliwości – mówi Murzyn i wzdycha. – Ona przyjdzie. Zaczekaj, proszę. – Pojeb – mówi Hobbs tonem, jakby się przedstawiał, zamyka karton i szybkimi, praktycznymi, dziwnie macierzyńskimi ruchami okrywa go starym zniszczonym swetrem, jak czuła matka kołderką śpiące dziecko. Zatrzaskuje pokrywę bagażnika i sprawdza, czy zamek zaskoczył. – Marnujecie mój czas, cholera… – Szarpie drzwi od strony kierowcy. Rozlega się przeraźliwy zgrzyt. Przez chwilę widać brudną mysią tapicerkę i sterczącą z deski rozdzielczej szufladkę popielniczki wypełnioną po brzegi petami. – Ona przyjdzie, Hobbs – protestuje Murzyn, ale zupełnie bezsilnie. Ten nazywany Hobbsem mości się na fotelu kierowcy, zatrzaskuje drzwi i wściekły patrzy na nich zza brudnej szyby. Silnik samochodu zaskakuje z wiekowym, astmatycznym dygotem. Mężczyzna wrzuca bieg, nie odwracając spojrzenia, nadal wściekły, po czym kieruje się ku Portobello. Szary samochód zakręca na rogu i znika. – Ten gość to udręka – mówi Murzyn. – Teraz tamta przyjdzie i co ja jej powiem? – Odwraca się do Cayce. – Sprawiłaś mu zawód. Myślał, że ty to ona. – Kto? – Kupiec. Agentka japońskiego kolekcjonera – wyjaśnia blondyn. – Nie twoja wina. – Ma sterczące słowiańskie kości policzkowe, pasujące do nich szczere spojrzenie i akcent, którego nabywa się, niedbale ucząc się angielskiego w Anglii. – Ngemi tylko zdenerwowany jest – wskazuje Murzyna. – No cóż, do widzenia – mówi Cayce. Rusza ku Portobello. Otwierają się pomalowane na zielono drzwi i wychodzi z nich kobieta w średnim wieku. Jest ubrana w czarne dżinsy i prowadzi na smyczy dużego psa. Ten widok, typowy dla Notting Hill, jakby uwalnia Cayce od zaklęcia. Przyspiesza kroku. Ale słyszy też kroki za sobą. Kiedy się odwraca, widzi blondynka z otwartą klapiącą torbą. Pospiesznie ją dogania. Murzyn znikł. – Z tobą podejdę, można? – mówi, zrównując się z nią i uśmiechając zachwycony, że może zaoferować tę przysługę. – Wojtek Biroszak się nazywam. – Mów mi Izmael – mówi Cayce, idąc dalej. Nie ma pojęcia, dlaczego to powiedziała. – To żeńskie imię? – Idzie przy niej pełen entuzjazmu i usłużności. Typek o dziwnej, debilnej, ale w gruncie rzeczy znośnej niewinności. – Nie. Mam na imię Cayce. – Case? – Naprawdę powinno się wymawiać „Casey” – mówi trochę bezmyślnie – jak nazwisko człowieka, na cześć którego nazwała mnie matka. Ale ja wymawiam inaczej. – Casey? Kto to? – Edgar Cayce, Śpiący Prorok z Wirginijskiej Plaży. – Czemu tak cię nazwała, ta twoja matka? – Bo jest ekscentryczką z Wirginii. Prawdę mówiąc, nigdy nie chciała o tym mówić. – To prawda. – A ty robisz co tu? – Sprawy rynkowe. A ty? – pyta, wciąż idąc. – Też. – Kim byli tamci ludzie? – Ngemi mi ZX-81 sprzedaje. – A co to? – Sinclair ZX-81. Komputer osobisty, z około 1980 roku. W Ameryce Timex 1000 był, taki sam. – Ngemi to ten duży? – Od 1997 handluje starymi komputerami i historycznymi kalkulatorami. Sklep w Bermondsey ma. – Twój wspólnik? – Nie. Załatwia kontaktować. – Lekko poklepuje torbę i rozlega się grzechot plastiku. – ZX-81. – Ale przyszedł tu sprzedać kalkulatory? |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
To nasz świat
— Konrad Wągrowski
Trylogia Ciągu: Mona Liza Turbo
— Miłosz Cybowski
Trylogia Ciągu: Graf Zero
— Miłosz Cybowski
Trylogia Ciągu: Neuromancer
— Miłosz Cybowski
Nieodległe przyszłości
— Karolina Rochnowska
Między zimnym żelazem a Kruchym Lodem. Łamigłówka
— Beatrycze Nowicka
Esensja czyta: Wrzesień 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady
U źródeł pary i punka
— Jędrzej Burszta
Cudzego nie znacie: Cyberpunk nasz powszedni
— Michał R. Wiśniewski
Dziewiętnastowieczna rewolucja komputerowa
— Maciej Popis