Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alastair Reynolds
‹Diamentowe Psy. Turkusowe Dni›

WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDiamentowe Psy. Turkusowe Dni
Tytuł oryginalnyDiamond Dogs. Turquoise Days
Data wydania15 kwietnia 2011
Autor
PrzekładPiotr Staniewski, Grażyna Grygiel
Wydawca MAG
CyklPrzestrzeń objawienia
ISBN978-83-7480-205-5
Format288s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Diamentowe Psy

Esensja.pl
Esensja.pl
Alastair Reynolds
« 1 2 3 »

Alastair Reynolds

Diamentowe Psy

Wszystko świadczyło o tym, że Childe miał w mieście większe wpływy ode mnie, choć tak długo był tu nieobecny.
– Stare śmieci niewiele się zmieniły – zauważył, nurkując przez gęste skupisko złotawych budynków, ekstrawagancko spiętrzonych niczym pagody z gorączkowego snu cesarza.
– A więc naprawdę wyjechałeś? Mówiłeś mi, że sfingowałeś swoją śmierć, i wtedy pomyślałem, że się po prostu gdzieś ukryłeś.
Odpowiedział z lekkim wahaniem:
– Wyjechałem, ale nie aż tak daleko, jak mógłbyś sądzić. Pojawiły się problemy rodzinne i należało je rozwiązać poufnie. Naprawdę wolałem, żeby mi nie zawracano głowy, nie chciałem wszystkim wyjaśniać, dlaczego potrzebuję trochę spokoju i samotności.
– I najlepiej to załatwiało sfingowanie własnej śmierci?
– Jak powiedziałem, nie mógłbym zaplanować całej sprawy Osiemdziesięciu, nawet gdybym próbował. Oczywiście, ­musiałem przekupić wielu pomniejszych graczy w tym projekcie i zaoszczędzę ci szczegółów, w jaki sposób dostarczyliśmy ciało… ale wszystko doskonale się udało, prawda?
– Nigdy nie wątpiłem, że zginąłeś wraz z tamtymi.
– Nie chciałem oszukiwać przyjaciół. Włożyłem w to jednak wiele wysiłku i nie mogłem zniweczyć swoich planów z powodu kilku przecieków.
– Byliście wtedy przyjaciółmi? – spytał Trintignant.
– Tak, doktorze. – Childe obejrzał się na niego. – Dawno temu. Richard i ja byliśmy bogatymi dzieciakami, no… względnie bogatymi, i nie mieliśmy zbyt wielu zajęć. Żaden z nas nie interesował się giełdą ani życiem towarzyskim. Interesowały nas tylko gry.
– O, to urocze. A mógłbym zapytać, jakiego rodzaju gry?
– Budowaliśmy symulacje, żeby się nawzajem przetestować. Bardzo skomplikowane światy pełne subtelnych niebezpieczeństw i pokus. Labirynty, zakamarki, tajemne przejścia, zapadnie, lochy i smoki. Spędzaliśmy w środku całe miesiące, doprowadzając się nawzajem do szału. A po wyjściu stamtąd tworzyliśmy jeszcze bardziej skomplikowany system.
– I z czasem wasze drogi się rozeszły? – W syntetycznym głosie doktora pobrzmiewały osobliwe tony piszczałki.
– Tak – odparł Childe. – Ale pozostaliśmy przyjaciółmi. Tylko że Richard mnóstwo czasu poświęcał na wymyślanie coraz dziwniejszych scenariuszy, mentalnie wcielał się w obcych i coraz bardziej interesowała go ich domniemana psychika, która mogłaby się ujawnić podczas rozwiązywania problemów. A dla mnie ciekawe było samo granie, a nie konstrukcja gier. Niestety, Richard przestał tworzyć dla mnie interesujące problemy.
– W grach zawsze byłeś znacznie lepszy ode mnie – stwierdziłem. – W końcu prawie niemożliwe stało się wymyślenie dla ciebie czegoś wystarczająco trudnego. Zbyt dobrze wiedziałeś, w jaki sposób pracuje mój umysł.
– Uważa się za nieudacznika – rzucił Childe przez ramię, odwracając się do doktora.
– Jak my wszyscy – odparł Trintignant. – I należy przyznać, że ma to pewne uzasadnienie. Nigdy nie pozwolono mi doprowadzić moich kontrowersyjnych projektów do logicznego końca. Ciebie, panie Swift, nie akceptowali ci, którzy – według twojej oceny – powinni się poznać na wartości twojej pracy w dziedzinie spekulatywnej psychologii obcych. A ty, panie Childe, nigdy nie spotkałeś trudności na miarę swego niewątpliwego talentu.
– Nie sądziłem, doktorze, że w ogóle zwracasz na mnie uwagę.
– Ani ja. To wszystko wywnioskowałem, gdy cię spotkałem.
Wolantor opadł poniżej poziomu gruntu i wleciał do jasno oświetlonego centrum handlowego, pełnego sklepów i butików. Z niefrasobliwą łatwością Childe śmignął między napowietrznymi przejściami, a potem wprowadził pojazd w ciemny tunel boczny. Przyśpieszył. Szybkość wyczuwałem tylko dzięki temu, że obserwowałem miganie czerwonych lamp osadzonych w ścianach. Z rzadka mijały nas inne pojazdy, ale potem, po kilku rozgałęzieniach tunelu, cały ruch zniknął. Panował tu mrok i gdy reflektory wolantora przesuwały się po ścianach, widzieliśmy na nich brzydkie pęknięcia i połacie odłażącej powłoki. Te stare podziemne korytarze pochodziły z najwcześniejszej epoki miasta, zanim jeszcze zbudowano kopułę nad kraterem.
Przed wlotem do tunelu rozpoznałem tę część miasta, ale teraz czułem się zupełnie zagubiony.
– Doktorze, czy według ciebie Childe zebrał nas tu razem, żeby szydzić z naszych porażek? – Czułem niepokój, choć dodawałem sobie odwagi.
– Uznałbym taką wersję, gdyby on sam nie był ewidentnie skażony takimi samymi porażkami.
– Więc musi być inny powód.
– Który z czasem wyjawię – oznajmił Childe. – Tylko proszę o cierpliwość. Skontaktowałem się nie tylko z wami dwoma.
• • •
Dotarliśmy na miejsce.
Do jaskini w kształcie niemal idealnej półkuli, której wielki sufit wznosił się na wysokość ponad trzystu metrów. Z pewnością znajdowaliśmy się pod powierzchnią Yellowstone. Możliwe, że nawet przekroczyliśmy linię ścian krateru – więc mieliśmy nad sobą tylko trujące niebo.
Ta komora była jednak zamieszkana.
Ze sklepienia usianego mnóstwem lamp lało się syntetyczne dzienne światło. Pośrodku komory leżała wyspa otoczona niegościnną fosą. Na ląd prowadził jeden biały most w kształcie olbrzymiej kości udowej. Na wyspie rósł gęsty las smukłych, ciemnych topoli, częściowo przysłaniających jasną konstrukcję pośrodku wyspy.
Childe osadził wolantor nad brzegiem wody i poprosił nas, żebyśmy wysiedli.
– Gdzie jesteśmy? – Wyszedłem z pojazdu.
– Spytaj miasto, to sam się dowiesz – poradził Trintignant.
Zrobiłem to, ale nie tego się spodziewałem. Przez chwilę mia-łem w głowie szokującą neuronalną pustkę, jakby mi niespodziewanie coś w tym miejscu wycięto. Usłyszałem chichot doktora – arpeggio na organach.
– Znaleźliśmy się poza serwisami miejskimi, gdy tylko wsiedliśmy do jego wehikułu.
– Nie ma powodu do niepokoju – stwierdził Childe. – Usługi miejskie są niedostępne, ale tylko dlatego, że zależy mi na tym, żeby to miejsce pozostało tajne. Gdybym przypuszczał, że to cię zszokuje, uprzedziłbym cię.
– Rolandzie, byłbym ci bardzo wdzięczny przynajmniej za ostrzeżenie – rzekłem.
– Czy wtedy zmieniłbyś swoją decyzję i nie przyjechał ze mną?
– Niewykluczone.
Jego śmiech rozbrzmiał echem, które ujawniło osobliwą akustykę pieczary.
– W takim razie, czy jesteś w ogóle zdziwiony, że ci nie powiedziałem?
Zwróciłem się do Trintignanta:
– A ty, doktorze?
– Muszę przyznać, że używam miejskich serwisów w sposób równie ograniczony jak ty, Swift, choć mam inne powody.
– Poczciwy doktor musiał się przyczaić – wyjaśnił Childe. – Nie mógł więc uczestniczyć aktywnie w sprawach miasta, jeśli nie chciał, żeby go wytropiono i zamordowano.
Przytupywałem, bo zrobiło mi się zimno.
– Dobrze. Co teraz?
– Krótka jazda do domu – odparł Childe, spoglądając w stronę wyspy.
• • •
Hałas wyraźnie się zbliżał: nienowoczesne dudnienie z towarzyszeniem dziwnego rytmicznego bębnienia; żadna znana mi maszyna nie wydawała takiego dźwięku. Spojrzałem na most. Przypuszczałem, że most jest rzeczywiście tym, na co wygląda – gigantyczną, wykonaną metodami bioinżynierii kością z wyprofilowaną płaską jezdnią. Coś się po niej zbliżało. Ciemny, skomplikowany, nieznany mi twór, przypominający na pierwszy rzut oka żelazną tarantulę.
Poczułem, jak jeżą mi się włoski na karku.
Tuż za mostem obiekt gwałtownie skręcił w naszą stronę. Napęd zapewniały mu dwa mechaniczne czarne konie. Wymizerowane czarne maszyny, o krzepkich tłokowych kończynach, parskały i wypuszczały parę z wlotów. Omiotły nas złośliwe czerwone laserowe oczy. Konie były przypięte do czterokołowej karety, nieco większej od wolantora. Nad nią przycupnął bezgłowy humanoidalny robot. Rękami jak szkielety trzymał kable sterujące, zanurzone w stalowych karkach koni.
– To po to, by wzbudzić w nas zaufanie? – spytałem.
– Stara rzecz, od dawna jest w rodzinie – wyjaśnił Childe. Otworzył czarne drzwi karety. – Mój wuj Giles robił automaty. Niestety… z powodów, o których później… był to kawał nieszczęsnego drania. Ale niech cię to nie zraża.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Diamentowe ostrza i turkusowe fale
— Łukasz Bodurka

Turkusowe Dni
— Alastair Reynolds

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.