WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Diamentowe Psy. Turkusowe Dni |
Tytuł oryginalny | Diamond Dogs. Turquoise Days |
Data wydania | 15 kwietnia 2011 |
Autor | Alastair Reynolds |
Przekład | Piotr Staniewski, Grażyna Grygiel |
Wydawca | MAG |
Cykl | Przestrzeń objawienia |
ISBN | 978-83-7480-205-5 |
Format | 288s. 115×185mm |
Cena | 29,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Diamentowe PsyAlastair Reynolds
Alastair ReynoldsDiamentowe PsyPomógł nam wsiąść, a potem on również wsiadł, zamknął szczelnie dach i zapukał w sufit. Usłyszałem parsknięcie mechanicznych koni. Podkowy ze stopu niecierpliwie uderzały o grunt. Ruszyliśmy. Pojazd zakręcił i wspinał się po łagodnym łuku kościanego mostu. – Czy podczas twojej nieobecności, Rolandzie, przebywałeś tu cały czas? – spytał Trintignant. Childe skinął głową. – Od kiedy powstał ten rodzinny interes, pozwalałem sobie na okazjonalne wizyty w mieście, takie jak dzisiaj. Ale starałem się ograniczać te wyprawy do minimum. – Kiedy się ostatni raz widzieliśmy, miałeś chyba rogi? – spytałem. Potarł gładką czaszkę, w miejscu gdzie kiedyś wyrastały rogi. – Musiałem je usunąć. Przeszkadzały mi w kamuflażu. Przejechaliśmy przez most, potem ścieżką między wysokimi drzewami, które kryły strukturę wyspy. Kareta zatrzymała się precyzyjnie przed budynkiem. Po raz pierwszy mogłem zobaczyć niczym nieprzesłonięty widok naszego celu podróży. Nie zasługiwał na oklaski. Architektura chaotyczna. Może na początku charakteryzował się symetrią, ale zatarły ją liczne przybudówki i modyfikacje. Na wielokrotnie załamanym dachu wyrastała plątanina iglic, wieżyczek i zapadni do ponurych lochów. Te wszystkie ozdobniki zbiegały się pod różnymi kątami, pochodziły z różnych epok i często kłóciły się stylem. Od naszego przybycia do jaskini górne światła przygasły, naśladując nadchodzący zmierzch, ale w budynku świeciło się tylko w nielicznych oknach, w skrzydle po lewej stronie. Pozostała część domu miała w sobie coś złowieszczego – blade, kamienne mury, nieregularne konstrukcje i dużo mrocznych okien. Wyglądała jak sterta czaszek. Już mieliśmy wychodzić z karety, gdy z domu wyłoniła się grupa powitalna. Zespół serwitorów – humanoidalnych robotów domowych; w samym mieście każdy by się z nimi czuł bezpiecznie, ale te zostały przebudowane w taki sposób, by przypominały upiorne szkielety albo bezgłowych rycerzy. Ich mechanizmy zepsuto – postacie kulały i skrzypiały – a krtanie im wyłączono. – Ten twój wujek miał dużo wolnego czasu – zauważyłem. – Polubiłbyś Gilesa. Był przezabawny. – Muszę ci chyba uwierzyć na słowo. Serwitory szły z nami do centralnej części domu, a potem poprowadziły nas labiryntem zimnych, ciemnych korytarzy. W końcu doszliśmy do dużego pokoju o ścianach wyłożonych miękkim, czerwonym aksamitem. W jednym rogu stał holoklawikord z otwartym zeszytem nutowym nad rzutowaną klawiaturą. Było tam też kilka regałów wypełnionych książkami, malachitowy sekretarzyk, żyrandol, trzy mniejsze kandelabry i dwa gotyckie kominki – w jednym trzaskał prawdziwy ogień. Głównym meblem był jednak mahoniowy stół, przy którym siedziało troje gości. – Przepraszam, że musieliście czekać. – Childe zamknął solidne drewniane drzwi. – Teraz nastąpi prezentacja. Tamci spojrzeli na nas z dość słabym zainteresowaniem. Jedyny mężczyzna wśród nich miał misternie ornamentowany egzoszkielet: przeładowaną elementami konstrukcję, złożoną z rozpórek, płyt na zawiasach, kabli i serwomechanizmów. Twarz była papierową maską śmiertelnie białej skóry naciągniętej na czaszkę; na ostrych kościach policzkowych biel skóry przechodziła w czerń. Oczy ukrywał za goglami, a włosy stanowiła wiązka czarnych dredów. Od czasu do czasu wdychał coś ze szklanej fajki połączonej z miniaturową rafinerią – bąbelkującymi aparatami stojącymi przed nim na stole. – Pozwolę sobie przedstawić kapitana Forqueraya – powiedział Childe. – Kapitanie, to Richard Swift i… hmm… doktor Trintignant. – Miło mi cię poznać, kapitanie. – Pochyliłem się nad stołem, by podać mu dłoń. Zrewanżował się zimnym uściskiem kałamarnicy. – Kapitan jest Ultrasem, dowodzi światłowcem „Apollyon”, obecnie na orbicie wokół Yellowstone – wyjaśnił Childe. – Obawiasz się, doktorze? – spytał Forqueray. Głos miał jednocześnie głęboki i niedoskonały, jak ton pękniętego dzwonu. – Nie, po prostu jestem ostrożny. Powszechnie wiadomo, że mam wrogów wśród Ultrasów. Trintignant zdjął kapelusz i delikatnie poklepał się po ciemieniu, jakby wygładzał niesforne włosy. Na czaszce miał wyrzeźbione srebrne fale – upodobnił się tym do rokokowego fircyka w peruce zanurzonej w rtęci. – Wszędzie masz wrogów, doktorze – odparł Forqueray między kolejnymi inhalacjami. – Ale nie żywię do ciebie osobistej niechęci z powodu twoich potwornych uczynków i zapewniam, że moja załoga potraktuje cię z podobną kurtuazją. – To bardzo uprzejme z twojej strony. – Trintignant podał wreszcie dłoń Ultrasowi, ale tylko na moment, dyktowany przez grzeczność. – Co jednak ma do mnie twoja załoga? – Nieważne – wtrąciła jedna z kobiet. – Kim jest ten facet i dlaczego wszyscy go nienawidzą? – Pozwolę sobie przedstawić Hirz. – Childe wskazał kobietę, która się przed chwilą odezwała. Była mała, jak dziecko, ale miała twarz dojrzałej kobiety. Nosiła ascetyczne obcisłe ubranie, co tylko podkreślało jej drobną figurę. – Hirz jest… z braku lepszego określenia… najemnikiem. – Wolę o sobie myśleć jako o specjaliście od wydobywania informacji. Specjalizuję się w potajemnej infiltracji bogatych i ustosunkowanych klientów korporacyjnych w Migotliwej Wstędze. Czasami jest to fizyczne szpiegowanie. Głównie jednak zajmuję się tym, co kiedyś nazywano hakerstwem. I jestem w tym cholernie dobra. – Upiła łyk wina. – Ale dosyć o mnie. Kto to jest ten srebrny laluś i co Forqueray miał na myśli, mówiąc o potwornych uczynkach? – Mówisz serio, Hirz? Nie jest ci znana reputacja Trintignanta? – spytałem. – Posłuchaj, dałam się zamrozić między kolejnymi zleceniami. Czyli ominęło mnie wiele gówna, które zalało Chasm City. Zatem wyklaruj mi to. Wzruszyłem ramionami i zerkając na doktora, powiedziałem, co o nim wiem. O wczesnym etapie jego kariery w eksperymentalnej cybernetyce, o tym, jak jego sława nieustraszonego innowatora przyciągnęła uwagę Calvina Sylveste’a. Calvin zatrudnił Trintignanta w swojej grupie badawczej, ale ich współpraca nie układała się najlepiej. Doktor chciał znaleźć szczytową formę połączenia ciała i maszyny, stało się to jego obsesją. Niektórzy uznali to za perwersję. Wybuchł skandal – eksperymentowano z ludźmi bez ich pozwolenia – i Trintignant był zmuszony odejść z grupy, ponieważ nawet Calvin uznał jego metody za zbyt ekstremalne. Doktor zapadł się więc pod ziemię i kontynuował swoje makabryczne eksperymenty z jedynym pozostałym mu obiektem: z samym sobą. – Zobaczmy, kogo tu mamy – powiedziała ostatnia zaproszona osoba. – Obsesyjnego cyberuczonego, który nie osiągnął sukcesu i który lubi ekstremalne modyfikacje. Specjalistkę od włamań, z talentem do włamywania się do dobrze zabezpieczonych – i niebezpiecznych – środowisk. Faceta, który ma do swojej dyspozycji statek z załogą. Potem spojrzała na Childe’a, a wtedy ja zerknąłem na nią. Mia-ła piękny, delikatny profil. Znałem go. Idealnie czarne jak przestrzeń kosmiczna włosy były odgarnięte do tyłu i spięte ozdobną broszą, która migotała pastelowymi iskierkami jak gwiezdne konstelacje. Kim jest ta kobieta? Byłem pewien, że spotkaliśmy się już parę razy. Może odwiedzając zmarłych, minęliśmy się w tłumie w Pomniku Osiemdziesiątki? – I Childe – kontynuowała. – Mężczyzna słynny kiedyś z tego, że podejmował skomplikowane wyzwania. Od dawna uznany za zmarłego. – Przeszyła mnie wzrokiem. – I wreszcie ty. – Chyba cię znam – powiedziałem. Miałem jej imię na końcu języka. – Oczywiście, że mnie znasz. – Spojrzała na mnie z pogardą. – Jestem Celestine. Kiedyś byliśmy małżeństwem. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótko o książkach: Ucieczka przed zagładą
— Miłosz Cybowski
Przeczytaj to jeszcze raz: W odmętach miasta bez dna
— Miłosz Cybowski
Krótko o książkach: Przestrzeń objawienia
— Miłosz Cybowski
Cudzego nie znacie: Galaktyczna zima
— Michał Kubalski
Cudzego nie znacie: Duch w Maszynie
— Michał Kubalski
Przestrzeń pełna potworów
— Łukasz Bodurka
Kosmos obiecany
— Jacek Dukaj