Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Peter Watts
‹Ślepowidzenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŚlepowidzenie
Tytuł oryginalnyBlindsight
Data wydania6 maja 2011
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
CyklOgnisty deszcz
ISBN978-83-7480-209-3
Format448s. 125×195mm
Cena35,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Ślepowidzenie

Esensja.pl
Esensja.pl
Peter Watts
« 1 2 3 »

Peter Watts

Ślepowidzenie

Tezeusz
Krew mi szumi.
Suzanne Vega
Wyobraź sobie, że jesteś Sirim Keetonem.
Budzisz się w agonii wskrzeszenia, łapiąc powietrze po rekordowo długim ataku bezdechu sennego, trwającym sto czterdzieści dni. Czujesz, jak krew, lepka od dobutaminy i leuenkefaliny, przepycha się przez wyschnięte podczas miesięcy przestoju tętnice. Ciało powolutku, boleśnie się napełnia: rozszerzają się naczynia krwionośne, ciało się rozłazi; zginasz się, a nieprzyzwyczajone żebra głośno strzelają. Stawy zatarły się od bezruchu. Jesteś jak figurka z kresek, zamrożona w jakimś przewrotnym rigor vitae.
Krzyknąłbyś, ale brak ci tchu.
Wampiry cały czas to robią, przypominasz sobie. Dla nich to normalne, mają taki niezwykły sposób oszczędzania zasobów. Twój gatunek mógłby nauczyć się od nich trochę powściągliwości, gdyby ta absurdalna awersja do kątów prostych nie rozprawiła się z nimi u samego zarania cywilizacji. A może mógłby i teraz? Bo wampiry wróciły – ożywione voodoo paleogenetyki, poskładane do kupy ze śmieciowych genów, skamieniałego szpiku kostnego, zanurzonego we krwi socjopatów i wysoko funkcjonujących autystyków. Taki właśnie osobnik dowodzi tą misją. Garstka jego genów żyje także w twoim ciele, żeby ono też mogło powstać z martwych, tu na skraju przestrzeni międzygwiezdnej. Nikt nie poleci poza Jowisza, jeśli nie stanie się po trosze wampirem.
Ból odrobinę słabnie. Odpalasz wszczepki i sprawdzasz własne organy: minie sporo minut, zanim motoryka zadziała jak należy, i godzin, zanim przestanie boleć. Ból jest nieuniknionym efektem ubocznym. Tak się właśnie dzieje, kiedy do ludzkiego kodu wkleja się wampirze podprogramy. Kiedyś prosiłeś o środki przeciwbólowe, ale wszelkie blokery nerwowe upośledzają reaktywację metabolizmu. Zaciśnij zęby, żołnierzu.
Zastanawiasz się, czy tuż przed końcem tak czuła się Chelsea. Wywołuje to całkiem inny, nowy rodzaj bólu, więc odgradzasz się od tych myśli i skupiasz na życiu wlewającym z powrotem w kończyny. Cierpisz w milczeniu i sprawdzasz logi z ostatnich telemetrii.
Myślisz: to niemożliwe.
Wylądowałeś w zupełnie nie tej części wszechświata. Nie w pasie Kuipera, gdzie miałeś lecieć. Jesteś wysoko ponad ekliptyką, głęboko w Obłoku Oorta, krainie długookresowych komet, zaszczycających Słońce swą obecnością mniej więcej raz na milion lat. Jesteś w przestrzeni międzygwiezdnej, co oznacza (wywołujesz zegar systemowy), że byłeś żywym trupem przez tysiąc osiemset dni.
Zaspałeś o prawie pięć lat.
Odsuwa się wieko twojej trumny. Lustrzana gródź naprzeciwko odbija twoje ciało, jak zwłoki, jak czekająca na deszcz odwodniona ryba dwudyszna. Do kończyn przyssały się pęcherze z izotoniczną solanką, jak opite antypasożyty, przeciwieństwo pijawek. Przypominasz sobie, że igły wbiły się tuż przed utratą przytomności, dawno temu, gdy twoje żyły nie były jeszcze poskręcanymi włóknami suszonego mięsa.
Tuż po prawej twoje spojrzenie odwzajemnia odbicie Szpindla, leżącego we własnej kapsule. Twarz ma równie bezkrwistą i kościstą jak twoja. Głęboko zapadnięte oczy kołyszą się w oczodołach – odbudowuje swoje łącza, interfejsy sensoryczne, tak potężne, że twoja masowo produkowana wszczepka jest przy nich teatrzykiem cieni.
Słyszysz pokasływanie i szelest ruchów tuż poza polem widzenia, na jego krawędzi migają odbite ruchy reszty załogi.
– Co… się… – z twoich ust wydobywa się ledwo chrapliwy szept – …sta…?
Szpindel porusza szczęką. Głośno strzela staw.
– Sssssałatwieni… – syczy.
Jeszcze nawet nie spotkałeś obcych, a już widzisz, że nie dorastasz im do pięt.
• • •
I tak mozolnie powstaliśmy z martwych: pięć prawie trupów, nagich, wychudzonych, nawet w 0 g ledwie się ruszających. Wypełzliśmy ze swych trumien jak przedwcześnie wyklute ćmy, jeszcze w połowie gąsienice, z kokonów. Byliśmy sami, na złym kursie i całkowicie bezradni, tak że wysiłkiem woli wciąż trzeba było sobie powtarzać: „Nigdy nie zaryzykowaliby naszego życia, gdyby to nie było konieczne”.
– Dzień dobry, komisarzu. – Isaac Szpindel sięgnął drżącą, nieczułą dłonią po rękawiczki sprzęgu leżące u podstawy kapsuły.
Obok Susan James zwinęła się w embrionalny kłębek, szepcząc do siebie. Tylko Amanda Bates, już ubrana i powtarzająca kolejne ćwiczenia izometryczne, w pewnym stopniu opanowała poruszanie się. Od czasu do czasu próbowała odbić od grodzi gumową piłeczkę, ale nawet ona nie była jeszcze w stanie jej złapać.
Podróż sprowadziła nas do wspólnego archetypu. Pucołowate policzki i krągłe biodra James, wysokie czoło i chudy niezgrabny kadłub Szpindla – nawet wzmocniona platynowęglem pancerna sławojka, służąca za ciało Amandzie Bates – wszystkie uwiędły tak samo, stając się suchą zbieraniną patyków i kości. Wydawało się nawet, że po drodze dziwnie odbarwiły się nam włosy, choć wiedziałem, że to niemożliwe. Raczej przesączała się przez nie bladość skóry pod spodem. Przedtrupia James była jasną blondynką, Szpindel miał włosy na tyle ciemne, że można by je nazwać czarnymi – a teraz to, co polatywało wokół ich czaszek, wydawało się jednolicie brunatne, jak wodorost. Bates goliła głowę, ale nawet jej brwi nie były kiedyś tak rdzawe.
Niedługo wrócimy do dawnych postaci. Dodać wody, zamieszać. Teraz jednak dziwnie prawdziwy okazał się stary przesąd: żywe trupy faktycznie wszystkie wyglądają tak samo, jeśli nie wiesz na co patrzeć.
Oczywiście, jeśli wiesz – jeżeli zapomnisz o wyglądzie, a przyjrzysz się ruchom, zapomnisz o mięsie i przypatrzysz się topologii – nigdy tych osób nie pomylisz. Każdy tik twarzy był obserwacją, każda pauza w rozmowie mówiła obu stronom o wiele więcej niż słowa. Widziałem, jak osobowości James w okamgnieniu się rozpadają i jednoczą. Uniesiony w uśmiechu kącik ust Szpindla wyraźnie mówił o nieufności wobec Amandy Bates. Do kogoś znającego język głośno przemawiało każde drgnienie fenotypu.
– A gdzie… – skrzeknęła James i kaszlnęła, machnąwszy rachityczną rączką ku ziejącej pustką trumnie Sarastiego, ostatniej w rzędzie.
Wargi Szpindla rozwarły się, tworząc wąską szparkę.
– Poszedł do fabryki. Każe statkowi zrobić trochę ziemi, żeby mieć na czym leżeć.
– Pewnie łączy się z Kapitanem. – Bates oddychała głośniej niż mówiła, pneumatyka bowiem, wciąż na nowo ucząca się pojęcia oddychania, wywoływała tylko suche szelesty.
– Przecież można tutaj – stwierdził James.
– Wysrać też się można tutaj – zachrypiał Szpindel. – Ale niektóre rzeczy robi się na osobności, nie?
Niektóre rzeczy zachowuje się też dla siebie. Pod spojrzeniem wampira większość zwyklaków czuła się nieswojo – Sarasti, zawsze grzeczny, dokładnie z tego powodu unikał kontaktu wzrokowego – ale jego topologia miała jeszcze inne powierzchnie, tak samo ssacze i tak samo czytelne. Może więc przez wzgląd na mnie nie ujawniał się? Może chciał dochować tajemnicy?
Bo Tezeusz niewątpliwie nią był.
• • •
Zawiózł nas już na dobre piętnaście j.a. do celu, gdy coś go spłoszyło. Zarzucił na północ jak przestraszony kot i zaczął się piąć w górę – wychodząc szaleńczym pędem 3 g z płaszczyzny ekliptyki, tysiąc trzysta ton bezwładności walczące z pierwszą zasadą dynamiki. Opróżnił cysterny, wyżarł do zera masę substratową, w parę godzin roztrwonił stuczterdziestodniowy zapas paliwa. Potem długi zjazd przez otchłań, długie lata skąpstwa, porównywanie ciągu każdej sztuki antyprotonu z oporem, jaki powstanie przy wyławianiu go z próżni. Teleportacja to nie czary – promień Ikara nie mógł nam wysłać samej antymaterii, którą generował, lecz wyłącznie jej kwantową specyfikację. Surowiec Tezeusz musiał odcedzać z pustki po jednym jonie. Przez długie mroczne lata radził sobie samą siłą bezwładności, chomikując wszystkie połknięte atomy. A potem pstryk, lasery jonizujące omiatają przestrzeń przed dziobem, rozłożony szeroko kolektor Bussarda hamuje pęd. Zwolnił, obciążony kwadrylionem protonów, napełnił brzuch i znów nas rozpłaszczył. Leciał na ciągu niemal do momentu naszego wskrzeszenia.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Okiem biologa
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski, Krzysztof Wójcikiewicz

Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński

Świetność widzę, świetność
— Daniel Markiewicz

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: W ciemnych barwach
— Miłosz Cybowski

Obcość jest w nas
— Miłosz Cybowski

Rozgrywki bogów
— Anna Kańtoch

Okiem biologa
— Beatrycze Nowicka

Ponurość w koncentracie
— Anna Kańtoch

Po sznurku
— Daniel Markiewicz

Wypełnianie wirem
— Daniel Markiewicz

Szlamowidzenie
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski, Krzysztof Wójcikiewicz

Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.