Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kate Griffin
‹Neonowy Dwór›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNeonowy Dwór
Tytuł oryginalnyThe Neon Court
Data wydania17 czerwca 2011
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklMatthew Swift
ISBN978-83-7480-216-1
Format448s. 135×202mm
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Neonowy Dwór

Esensja.pl
Esensja.pl
Kate Griffin
« 1 2 3 4 5 »

Kate Griffin

Neonowy Dwór

Przetoczyliśmy się. Instynkt był lepszy od rozumu. Nie mieliśmy zamiaru zginąć tutaj z rąk jakiegoś wypacykowanego świra. Przetoczyliśmy się po Odzie, a potem podnieśliśmy się i przykucnęliśmy, gotowi do ataku. Rozpostarliśmy palce na boki, przywołując do nich moc. Przyciągnęliśmy do siebie deszcz spływający nam po skórze, a potem wyczuwalny w nim słaby smak kwasu, śladową chemiczną domieszkę, i wprowadziliśmy je w nasze pięści, pozwalając, by narastała, tworząc pęcherz płonącego płynu niebędącego do końca wodą, który musował i syczał, gdy deszcz padał na jego półprzezroczystą powierzchnię. Po twarzy nieznajomego przebiegło zaskoczenie, niemal komiczne w swej krótkości i intensywności. Mężczyzna uniósł oręż wysoko nad głowę, znowu wykrzywił twarz i wydał z siebie pełen śliny i furii okrzyk bojowy, który na moment zagłuszył wycie syren i huk pożaru.
– Jeśli spróbujesz, zabijemy cię – oznajmiliśmy spokojnie i zgodnie z prawdą.
Rzucił się do szarży, jak człowiek, który nie ma w życiu żadnego innego celu niż rozpłatanie nam czaszki na dwoje.
Rozpostarliśmy dłonie i wypuściliśmy ukradzioną truciznę, nagromadzoną między naszymi palcami. Dwie garście płonącego płynu uderzyły go w głowę. Krzyknął, łapiąc się za twarz. Oręż wypadł mu z rąk. Jego krzyki nie milkły. Towarzyszył im syk palącego się ciała. Spomiędzy zasłaniających oczy palców wypływała krew. Ślepy, pijany własnym bólem mężczyzna nie przestawał zawodzić. Dopadły mnie mdłości. Spróbowałem go złapać za barki.
– Nie dotykaj tego – wydyszałem. – W ten sposób sobie nie pomożesz.
Zacisnął palce jeszcze mocniej. Przez chwilę wydawało mi się, że zamierza wyrwać sobie oczy z oczodołów. Potem jednak uspokoił się, drżąc z wysiłku, jaki w to wkładał, i powoli odsunął dłonie od twarzy. Nie zdejmowałem rąk z jego barków. Zauważyłem, że jego oczy przybrały kolor mokrych buraków, a skórę pokryły czarno-żółte pęcherze. Ze wstrętem odwróciłem wzrok.
Coś cięło ciachu-ciach.
Ciężar barków mężczyzny nagle stał się za duży, bym mógł go utrzymać.
Osunął się na dach. Jego twarz uderzyła o czubki moich butów. Był martwy, nim jeszcze grawitacja zdążyła mu się przyjrzeć. Oda stała za nim, trzymając w rękach szklany oręż zabitego. Deszcz spłukiwał jego krew. Twarz kobiety była zupełnie pusta, jak otchłań bez dna.
– Musimy opuścić to miejsce – oznajmiła, patrząc przeze mnie na wskroś, jakby w ogóle mnie tu nie było.
Zorientowałem się, że drżą mi ręce.
– Czemu to… on mógł…
Obróciła swobodnie oręż w dłoniach, wskazując jego sztychem ku schodom.
– Ten budynek niedługo spłonie – ciągnęła. – Nie potrafimy powstrzymać ognia. Spłoniemy razem ze wszystkim. Musimy opuścić to miejsce. Znajdziesz sposób.
Obróciła głowę w bok, jak zaciekawiony gołąb. Zorientowałem się, że coś jest nie w porządku z jej oczyma. Wydało mi się, że słyszę kroki. Odwróciłem się, ale nikogo tam nie było. Kiedy znowu spojrzałem na Odę, jej twarz skurczyła się jak zmięta kartka papieru, a miecz wysunął się ze zwisających bezwładnie palców.
– Czarnoksiężniku – odezwała się głosem ledwie silniejszym od jęku. – Chyba coś jest ze mną nie tak.
– Ehe – wydyszałem. – Też odniosłem takie wrażenie.
– Zabijesz mnie?
Zgarbiła się, wbijając wzrok w ziemię. Przyszło mi na myśl, że z pewnością źle zrozumiałem jej słowa.
– Słucham?
– Zabijesz mnie?
– Hmm… muszę ci powiedzieć, że jest spora kolejka chętnych. Ledwie się łapię na szóste albo siódme miejsce.
Oklapła nagle. Złapałem ją, nim zdążyła się przewrócić, i podtrzymałem.
– Daj spokój – wyszeptałem. – Myśl jak psychopatyczna suka, dobra?
Pokiwała głową z otępiałą miną.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu drogi wyjścia.
Nie wydawało się prawdopodobne, by pożar zatrzymał się przed najwyższym piętrem. Nie potrwa długo, nim spłoniemy żywcem.
Coś małego białego i miękkiego poruszyło się na deszczu, bezskutecznie próbując uciec przed żarem. Trąciłem to nogą. To były smętne pozostałości plastikowej torby z Tesco. Z jednej strony była rozdarta, a wewnątrz zgromadziła się kałuża zielonkawoszarej wody. W mojej kieszeni zadzwonił telefon. Odebraliśmy go na oślep.
– Cześć, Penny.
– Cześć – odparła. – Nadal nie zginąłeś?
– Nadal jestem raczej zajęty.
– Niedobry moment, tak? Tyle że zostawiłeś mnie z połową torby stygnącej ryby z frytkami…
– I znalazłem się w płonącym budynku pełnym martwych, konających i takich, którzy powinni nie żyć.
– No tak, faktycznie niedobry moment – przyznała. – Mogę ci w czymś pomóc? – dodała ostrożniejszym tonem.
– Zadzwonię do ciebie.
Przerwałem połączenie, schowałem telefon do kieszeni, schyliłem się i podniosłem podartą torbę koniuszkami palców. Łopotała na gorącym powiewie buchającym od zbliżających się płomieni, próbując mi uciec. Wypuściłem ją, przyglądając się, jak unosi się w powietrzu niczym nerwowy oszalały gołąb.
– Jestem gotowa, czarnoksiężniku – wychrypiała Oda.
Przerzuciłem walające się na dachu odpadki i wygrzebałem z małego stosu pustych puszek od konserw i kartonowych pudełek kolejną torbę. Ta była cała, niebieska i brudna, cuchnęła nieokreśloną zgnilizną. Strząsnąłem z niej większość stęchłej wody, a potem wytarłem ją o płaszcz, zaczerpnąłem głęboko tchu, uniosłem otwartą torbę do ust i wypuściłem powietrze z płuc. Wypełniła się. Zamknąłem ją szczelnie, nim powietrze zdążyło uciec, a potem zawiązałem uchwyty. Szarpała się i wyginała na gorącym wietrze, a jednocześnie o jej powierzchnię bębniły krople deszczu. Uniosłem ją nad głowę i wypuściłem. Niemal natychmiast umknęła z szalonym wiatrem, omijając sidła martwych, powyginanych anten. Odprowadzaliśmy ją wzrokiem.
– Lepiej, żeby to był dobry plan – odezwała się stojąca obok nas Oda.
– Jak myślisz, ile czasu zostało, nim spłoniemy żywcem?
– Może z piętnaście minut. Ale będzie się nam wydawało, że to mniej.
– Piętnaście minut! Szkoda, że nie przyniosłem jakiejś książki.
– Naprawdę chcesz spotkać śmierć, czytając kiepską literaturę?
Oda chwiała się na nogach. Dym wydostający się na dach tworzył wokół niej dziwne wiry. Znowu zamknęła oczy. Czyżby za długo patrzyła na ogień?
– Jeśli mam wybór między kiepską literaturą a upadlającym przerażeniem, to wiem, co wolę.
Sięgnąłem ku niej instynktownie, gdy przez jej twarz przebiegł grymas bólu, ale zatrzymałem się w połowie ruchu, niepewny i niechciany. Między nami leżały zwłoki mężczyzny o liliowych oczach i pozlepianych włosach.
– Robi się gorąco – wydyszała.
W drzwiach pojawiła się łuna. Metal zgrzytał pod naszymi coraz cieplejszymi stopami.
– Wszystko jest pod kontrolą – zapewniłem z westchnieniem.
– Jestem przekonana, że powinieneś już zacząć recytować inkantacje.
– Przecież nienawidzisz magii.
– Ocalimy życie.
– My?
Zawahała się. Słowa uwięzły jej w gardle. Odniosłem wrażenie, że widzę za nią i nad nią jakiś ruch. Uniosłem wzrok i dostrzegłem jakiś szybki, ciemny kształt, który przybrał na deszczu srebrno-czarny kolor.
– Czarnoksiężniku? – Resztki głosu Ody, które zdołały się wyrwać z pułapki jej ust, brzmiały słabo i cienko. – Matthew?
– Nadal tu jestem.
Płonący budynek jęczał jak olbrzym cierpiący na niestrawność albo wulkan tuż przed erupcją, zagłuszając syreny wyjące gdzieś bardzo daleko w dole.
– Coś czeka na ciebie na końcu zaułka.
– Czy to groźba, czy geograficznie niejasne stwierdzenie faktu?
– To… Nie wiem. To prawda. Tym właśnie jest. To koniec.
Coś wielkiego i czarnego zalśniło odbitym blaskiem w pomarańczowym świetle latarń, zawróciło nad naszymi głowami, zwiększyło prędkość i zaczęło opadać.
– Odo, przemokłaś, jesteś poparzona, cierpisz z powodu braku tlenu i, jeśli mi wybaczysz, mam wrażenie, że pchnięto cię nożem w serce. Nie chciałbym wyciągać przedwczesnych wniosków, ale podejrzewam, że nie jesteś w pełni władz umysłowych.
Uniosła wzrok i spojrzała nam prosto w oczy. Jej twarz była pełna cierpienia, prawdziwego i głębokiego jak najmroczniejszy ocean.
– Pomożesz mi?
– Poprosiłaś mnie i zrobiłem to. Kto by pomyślał?
– Zabijesz mnie?
– Wciągnąłem to na listę. – Podałem jej rękę. Prawą. Piętno dwóch krzyży bolało mnie pod czarną rękawiczką bez palców. – Chodź.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Ogniu krocz ze mną
— Beatrycze Nowicka

Uciekający czarnoksiężnik 3
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Miasto, magia, Matthew Swift
— Beatrycze Nowicka

Londyńska litania
— Beatrycze Nowicka

Trzy miasta i trzej magowie – część druga
— Beatrycze Nowicka

Czarnoksiężnik w cudzych butach
— Anna Kańtoch

Zemsta w rytmie miasta
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.