Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

James Barclay
‹Dziecko Nocy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDziecko Nocy
Tytuł oryginalnyNightchild
Data wydania24 sierpnia 2004
Autor
PrzekładMichał Studniarek
Wydawca ISA
CyklSaga o Krukach
ISBN83-88916-13-0
Format512s. 115×175mm
Cena34,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Dziecko Nocy

Esensja.pl
Esensja.pl
James Barclay
« 1 2 3 4 16 »

James Barclay

Dziecko Nocy

– Już niedługo, kochanie. Niedługo. Wtedy odpoczniesz. Już się zbliżamy. – Ale nawet dla niej samej te słowa brzmiały pusto, a wiatr w drzewach szeptał o śmierci.
Lyanna spojrzała na nią bystro, jej broda lekko zadrgała.
– Nie podoba mi się tu, mamo – powiedziała.
Erienne znów zadrżała.
– Mnie też, kochanie. Ale idziemy tam, gdzie jest lepiej.
Mała kiwnęła głową.
– Nie pozwolisz, aby źli ludzie mnie dostali, prawda?
– Oczywiście, że nie.
Pomogła Lyannie wstać, zarzuciła tobołek na ramię i ruszyły dalej, kierując się na południe, tak jak im powiedziano. Erienne przyspieszała, czując zbliżające się duchy, i próbowała sobie wyobrazić, w jaki sposób Bezimienny albo Thraun zgubiliby ścigających. Mogliby na przykład zatrzeć ślady, poruszając się ostrożnie nad ziemią i zostawiając fałszywe tropy. Zastanawiała się nawet, czy zdołałaby unieść córkę w Płaszczu-Ukrycia, czyniąc je obie niewidzialnymi. Byłoby to jednak zbyt męczące.
Uśmiechnęła się ponuro. Dla Lyanny była to gra, która może ją bawić, lecz ona wiedziała, że to gra o najwyższą stawkę.
• • •
Szli przez las całkiem zręcznie, lecz mimo to elfy niczego nie przeoczyły. Ren’erei musiała przyznać, że zaskoczyły ją ich zdolności, cichy sposób poruszania się i wysiłki, by nie pozostawiać po sobie żadnych śladów. Podziwiała nawet trasę, którą wybrali, często schodząc z wytyczonego szlaku, by zgubić każdego, kto mógłby ich śledzić.
Mogłoby to zmylić większość ścigających, lecz Ren’erei i Tryuun urodzili się w lesie i wyczuwali każdy ślad wywołany przejściem ludzi. Opadły liść wgnieciony w ściółkę, kawałek kory oddarty z drzewa na znaczącej wysokości, wzór z leżących na ziemi gałązek. A w przypadku tych ludzi również cień niezgodny z kątem padania promieni słonecznych, zawirowania powietrza, zmiana w nawoływaniu się leśnych zwierząt.
Ren’erei szła z przodu, Tryuun osłaniał siostrę z boku, jakieś dwadzieścia jardów od niej. Para elfów śledziła te znaki przez ponad pół dnia, wciąż się zbliżając, lecz nie dając ludziom najdrobniejszej wskazówki, iż ktoś za nimi podąża.
Elfka uważnie badała wzrokiem drogę. Każdy krok jej stóp odzianych w lekkie skórzane buty był pewny i cichy, płaszcz, kaftan i spodnie w zielono-brązowe plamy stapiały się z nakrapianym słońcem leśnym poszyciem. Zbliżali się. Gnieżdżące się u stóp sosen świstaki wydawały ostrzegawcze dźwięki, pył z kory unosił się w powietrzu tuż przy poszyciu, a w suchym błocie kępki trawy powoli prostowały się po zdeptaniu ludzką stopą.
Ren’erei zatrzymała się przy wielkim, starym dębie, kładąc jedną dłoń na pniu, by wyczuć jego energię, a drugą dając sygnał Tryuunowi. Nawet się nie oglądając, wiedziała, że brat jest dobrze ukryty.
Dziesięć jardów przed nią niewielkie zawirowanie powietrza, sygnalizowane przez poruszenia paproci i niskich liści, świadczyły o obecności maga w Płaszczu-Ukrycia. Poruszał się powoli, unikając ujawnienia się choćby na ułamek sekundy, a Ren’erei znów podziwiała jego kunszt.
Elfka przeszła przez zawirowanie, ledwie dotykając palcami ziemi i tworząc sobie obraz maga. Wysoki, szczupły i dobrze umięśniony, nieświadom grożącego mu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Elfka szła cicho, jej krok niczego nie zakłócał, leśne stworzenia czuły się przy niej bezpiecznie.
W ostatniej chwili wyciągnęła ze skórzanej pochwy nóż, wyprostowała się, złapała mężczyznę za czoło i odciągnęła jego głowę do tyłu, jednocześnie podrzynając mu gardło. Krew trysnęła na zieleń, a człowiek po raz ostatni zadrżał, zbyt zaskoczony, by próbować wykrzyczeć ostrzeżenie. Płaszcz opadł, odsłaniając czarne, dopasowane ubranie i ogoloną głowę. Ren’erei nigdy nie patrzyła na ich twarze, kiedy ginęli w ten sposób. Zaskoczenie i niedowierzanie w ich oczach sprawiały, że czuła się winna.
Odwróciła ciało twarzą do ziemi, oczyściła nóż, schowała go do pochwy i gestem kazała Tryuunowi ruszać dalej.
Gdzieś tam był jeszcze jeden, który podążał za Erienne i Lyanną, a dzień miał się już ku końcowi.
• • •
Denser usiadł przy kominku w gabinecie w Wieży Dordover. Jesienny wiatr tłukł się o szyby, liście przemykały po szarym niebie, lecz zimno na zewnątrz było niczym w porównaniu z chłodem panującym w sercu xeteskiańskiego Ciemnego Maga.
Już w chwili, kiedy przybył konny posłaniec z Dordover, by prosić go o stawienie się w kolegium, wiedział, że sprawa jest poważna. Ucisk w żołądku i ból w sercu zmieniły się w zimny gniew, gdy okazało się, iż uzgodnienie, że należy po niego posłać, zajęło im aż sześć tygodni.
Z początku poczuł się rozczarowany, że Erienne nie próbowała porozumieć się z nim za pomocą Połączenia, lecz tygodnie przerw w ich kontaktach nie były niczym dziwnym, teraz – uświadomił sobie ponuro – sama odległość może powstrzymywać ją od takich prób.
Nim spojrzał na Vuldaroqa, złożył list i upuścił go na kolana. Gruby Pan na Wieży, odziany w granatowe szaty zebrane białą szarfą, spływał potem po wysiłku, jaki kosztowało go towarzyszenie Denserowi do pokojów Erienne. Teraz poruszył się niespokojnie pod spojrzeniem Ciemnego Maga.
– Sześć tygodni. Coście, do diabła, robili przez ten czas?
Vuldaroq osuszył chusteczką czoło i łysą czaszkę.
– Szukaliśmy. Próbowaliśmy je odnaleźć. Zresztą wciąż próbujemy.
– Mimo naszego obecnego rozstania to moja żona i dziecko. Nie miałeś prawa ukrywać przede mną faktu ich zniknięcia nawet przez jeden dzień.
Denser objął spojrzeniem gabinet, sterty spiętych papierów, ułożonych starannie na półkach książek i pergaminów, lampy i świece o przyciętych knotach, pluszowego króliczka siedzącego na grubej poduszce. To było zupełnie niepodobne do Erienne, która uwielbiała podczas pracy bałagan. A więc nie zniknęła wbrew swojej woli, to pewne. Posprzątała tu i zamierzała przez długi czas nie wracać. Może nawet nigdy.
– To nie jest takie proste – rzekł ostrożnie Vuldaroq. – Są pewne procedury…
Denser zerwał się z krzesła, stając oko w oko z Panem na Wieży.
– Nawet nie próbuj wciskać mi takich bzdur – wychrypiał. – Ta przeklęta duma i gierki waszej Rady opóźniły poszukiwania mojej żony i córki o sześć cholernych tygodni. W tej chwili mogą być absolutnie wszędzie. Jakie są rezultaty waszych działań?
Denser widział, jak na czerwonej, nalanej twarzy Vuldaroqa pojawiają się kropelki potu.
– Mamy tylko niejasne wskazówki. Podobno gdzieś je widziano. Ale to nic pewnego.
– Sześć tygodni zajęło wam dowiedzenie się, że to „nic pewnego”?! Całej znaczącej potędze Dordover? – Denser przerwał, widząc jak wzrok Vuldaroqa ucieka gdzieś w bok. Uśmiechnął się i nieco cofnął, jego palce zaczęły bezmyślnie bawić się stertą papierów. – Naprawdę was zaskoczyła, co? Wszystkich.
Roześmiał się krótko.
– Nigdy nie spodziewaliście się, że może wyjechać, prawda?
Vuldaroq nic nie odpowiedział. Denser pokiwał głową.
– Cóż zatem zrobiliście? Wysłaliście magów i żołnierzy do Lystern? Koriny? Blackthorne? Może nawet do Xetesku. A potem co? Przeczesywaliście miejscowe lasy, wysłaliście wiadomości do Gyernath i Jaden?
– Teren poszukiwań jest bardzo duży – powiedział ostrożnie Vuldaroq.
– I przy całej waszej ogromnej wiedzy nikt z was nie miał dość rozumu, by domyślić się, w którą stronę mogła się udać, prawda? – Denser prychnął i postukał się w głowę, bawiąc się przez chwilę zmieszaniem Vuldaroqa. – Nie mieliście żadnego przeczucia. Dlatego posłaliście po mnie, kogoś, kto może wiedzieć. Lecz zrobiliście to za późno, o wiele za późno. Czemu, Vuldaroq?
Dordovańczyk otarł chusteczką twarz i ręce, po czym schował ją do kieszeni.
– Mimo twoich związków z Erienne i Lyanną, obie znajdują się pod opieką Dordover – powiedział. – Mamy swój wizerunek, o który musimy dbać, procedury, których musimy się trzymać. Chcieliśmy, by wróciły do nas bez… zamieszania. – Rozłożył ręce i próbował się uśmiechnąć.
Denser pokręcił głową i zrobił krok do przodu. Vuldaroq próbował się cofnąć, ale stojące za nim krzesło podcięło mu nogi, więc usiadł gwałtownie, a twarz na nowo mu się zaróżowiła.
– Sądzisz, że w to uwierzę? Otaczanie tajemnicą sprawy zaginięcia Lyanny nie ma nic wspólnego z chęcią uniknięcia publicznego wstydu. Nie, w tym jest coś więcej. Chcieliście sprowadzić ją z powrotem do kolegium, zanim dowiem się, że zniknęła, prawda? – Denser pochylił się nad ociekającą potem twarzą, czując, jak ciepły, nieco zalatujący alkoholem oddech uderza w jego policzki. – Ciekawe dlaczego? Baliście się, że mogła zatrzymać się u drzwi jakiegoś lepszego kolegium?
Vuldaroq znów lekko rozłożył ręce.
– Lyanna to dziecko o wyjątkowych zdolnościach. Ale te zdolności muszą być odpowiednio ukierunkowane, inaczej spowodują tragiczne konsekwencje.
« 1 2 3 4 16 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Dzieci, do dzieła!
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Wyścigi z cieniem
— Eryk Remiezowicz

Złodziej czasu
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.