Agnieszka Hałas
‹Pośród cieni›
Wśród wielu ukłonów i wzajemnych grzeczności Demetheos ar Kel pożegnał wreszcie przedstawicieli władz uczelni, którzy przybyli do jego wieży z nieformalną petycją o przywrócenie do biblioteki uniwersyteckiej kilkunastu skonfiskowanych dzieł. Zamiatając powłóczystą oficjalną szatą, ciężką od złotych i srebrnych haftów, wkroczył z obszernej sali audiencyjnej do wąskiego pomieszczenia kancelarii.
– I jak zakończyła się sprawa tych golemów? – zapytał od progu.
Jego sekretarz uniósł głowę znad pisma, które pracowicie kaligrafował.
– Iglendis ar Vanth doniosła przed godziną, że zgodnie z poleceniem arcymistrza dwudziestu w pełni wyszkolonych Jednookich zostało wyprawionych portalem na dwór książęcy w Val Marsea, jako dar Elity dla księcia.
– Więc arcymistrz przysłał pismo. Doskonale. Co nam zostało do załatwienia w tym tygodniu?
Sekretarz wręczył Opiekunowi Miasta kartkę z listą bieżących spraw. Sędziwy mag z westchnieniem przebiegł wzrokiem te jej punkty, które nie zostały jeszcze przekreślone czerwonym atramentem. Dokończyć listę uwag i wniosków, które Terbius ar Aoth, zasiadający jako delegat Elity w radzie miasta, miał zgłosić na najbliższym posiedzeniu… Pchnąć któregoś z młodszych akolitów, żeby był obecny przy dorocznej kontroli stanu akweduktów…
– I jeszcze to – przypomniał sobie młodzieniec. Podał zwierzchnikowi pismo opatrzone pieczęcią. Demetheos rozłamał ją. Przeczytawszy pierwsze zdanie, opuścił pergamin z miną pełną obrzydzenia.
– Opinia w sprawie wysokości kar dla kupców fałszujących oliwę i mąkę? Do mnie z takimi rzeczami? Niech idą z tym do Terbiusa. Wszelkie związane z Ekwilibrium zagadnienia prawne to jego działka, nie nasza.
– Przekażę. Mistrzu… – Na twarzy sekretarza odbił się wyraz zakłopotania. – Golemy służebne twierdzą, że przed chwilą coś się działo z gwiezdnym kryształem. Ponoć ni z tego, ni z owego zaczął świecić. Wystraszył je.
– Ciekawe. – Demetheos zmarszczył brwi. – Sprawdzę to.
Gwiezdny kryształ znajdował się w posiadaniu Opiekuna Miasta od kilku tygodni. Został skonfiskowany przez Jednookich na podziemnym targowisku, gdzie pojawiały się najrozmaitsze dziwne, a niekiedy niebezpieczne towary. Jakimś sposobem dostał się w ręce yadhmarskiego marynarza, który sprzedał go handlarzowi osobliwości, twierdząc, że to jajo smoka. Powszechnie wiedziano, że Demetheos ma słabość do wszelkiego rodzaju fenomenów natury, dlatego podwładni oddali mu znalezisko, zamiast je odesłać do laboratoriów na Wyspie Salamander.
Kryształy tego rodzaju pochodziły z piątego dominium astralnego i jeśli wierzyć księgom, posiadały różne niezwykłe właściwości. Mogły pokazywać obrazy przeszłych, przyszłych lub tylko możliwych wydarzeń. Niekiedy śpiewały albo przemawiały ludzkim głosem, a w grymuarze Chalkesa opisano przypadek gwiezdnego kryształu, który co roku podczas zimowego przesilenia buchał ogniem. Ten, który znalazł się w posiadaniu Demetheosa, miał wprawdzie piękny fioletowy kolor, a także unikalną, nieco niepokojącą aurę, jednak dotąd nie zdradzał innych godnych uwagi cech.
Zaintrygowany Opiekun Miasta wstąpił jeszcze do swoich prywatnych komnat, aby przebrać się w codzienny biały strój. Następnie podążył do podziemi wieży, do sali, gdzie przechowywał swoją kolekcję wypchanych rzadkich ptaków i zwierząt, czaszek odmieńców oraz zdeformowanych płodów w słojach.
Ledwie przestąpił próg, jego wzrok odruchowo powędrował w stronę gabloty ze złotym puzdrem, gdzie bezpiecznie spoczywał kamyk o obłym kształcie, podobny do czarnej łzy. Jeden z tych, które ognistym deszczem spadały z nieba owego dnia, przed ośmiuset z górą laty, gdy podczas Czerwonego Zaćmienia mag prorok Orhed ar Hekel ogłosił, że bogowie odeszli…
Obok, na postumencie pod szklanym kloszem, stał gwiezdny kryształ – nie tak cenny, lecz bez porównania bardziej efektowny. Wyglądał jak polerowany ametyst wielkości melona.
Gdy mag zbliżył się, kryształ zalśnił i zakolorowił się obrazami, obracającymi się jak w kalejdoskopie. Demetheos zapatrzył się na nie, wstrzymując oddech.
Po chwili wstał i sięgnął po różdżkę. Spokojnie, metodycznie obłożył kryształ iluzją, tak, aby niczyje oko poza jego własnym nie mogło już dostrzec pojawiających się wewnątrz wizji. Następnie opuścił podziemną salę, wzywany przez swe rozliczne obowiązki.
Wieczorem jednak powrócił i znowu zapatrzył się w fioletową gładź kryształu, a ona ożyła dla niego.
W odległym zakątku Otchłani, w Dolinie Popiołów, chmury sunęły ponad granią gór, a wiatr przynosił z oddali krzyki potępionych.
Na występie ponad przepaścią siedziała drobna postać w szarych szatach. Objąwszy rękami kolana, patrzyła w dal.
Anyah ceniła sobie samotność. Ilekroć obowiązki jej pozwalały, opuszczała pałac władcy, gdzie zawsze kotłowały się pomniejsze demony, by poszukać spokoju w miejscu, które sprzyjało wyciszeniu i skupieniu.
Wpatrywała się w mgły kłębiące się w dolinie, w zamyśleniu przesuwając palcami po wewnętrznej stronie przedramienia. Na szarej jak popiół skórze demonessy wypalono rozżarzonym żelazem trzy znaki. Imię, którego jej podopieczny już nie pamiętał, ale które nie przestało być jego imieniem.
Zanim w paskudnych okolicznościach trafił pod władzę jej ojca, był zdolnym, obiecującym magiem. Pozbawiono go wspomnień i wysłano z powrotem do świata ludzi, by służył Otchłani, nie będąc tego świadom, a Anyah została mianowana jego stróżem. Teraz pod jej kuratelą spokojnie żył nowym życiem w nowym otoczeniu, ucząc się, poznając swoje możliwości. Był zasianym ziarnem, które dopiero zaczyna wzrastać. Chcieli teraz, by przede wszystkim rozwijał się jako mag, nabierał doświadczenia. Obserwowano go, sprawdzano, kalkulując przyszłe plany. Otchłań się nie spieszy. Ma przed sobą całe tysiąclecia.
Anyah ograniczała się zatem do pilnowania podopiecznego oraz regularnego składania raportów. Miała dbać, by wykształcał te zdolności, o które chodziło Dolinie Popiołów, by dostatecznie często mierzył się z przeciwnościami, lecz przy tym nie postradał przedwcześnie życia.
Ilekroć zagrażało mu niebezpieczeństwo, wiedziała o tym. Teraz czuła niepokój, który nie dawał się stłumić.
Coś się szykowało.
W uszach narasta zgrzytliwy odgłos, podobny do cykania wielu metalowych świerszczy. Pierścień golemów zacieśnia się. Nie ma ucieczki – dematerializacja nie chce zadziałać, niczym w złym śnie. Nie ma jak się uchylić przed ciosami białych pięści. Ból eksploduje, odbierając oddech, posadzka ucieka spod nóg. Kopniak wytrąca z dłoni sztylet, potem ciężka stopa golema miażdży palce.
Mechaniczny świergot cichnie. Jednoocy rozstępują się. Zza podwładnych wyłania się potężna postać w srebrnej zbroi. Uniesiona przyłbica hełmu odsłania ludzkie oblicze, blade jak śmierć. Pośrodku czoła żarzy się trzecie oko…
Krzyczący w Ciemności zbudził się, ciężko oddychając. Przetarł twarz. Blizny na policzku rwały bólem. Rozejrzał się, półprzytomnie ogarniając wzrokiem wnętrze ciasnego pomieszczenia: palenisko, półki, stół ze sprzętem, kamienne ściany, na których widniały symbole wyrysowane kredą i węglem.
Był u siebie, głęboko pod ziemią, w swoim azylu. W miejscu, które od niecałego roku nazywał domem.
Sięgnął umysłem w przestrzeń, poza mury kryjówki, lecz wyczuł tylko to, co zwykle. Mrok i chłód starożytnych korytarzy, przemykające nimi malutkie, głodne jaźnie szczurów i homunkulusów, snujące się cienie umarłych. Gdzieś daleko obecność pojedynczych ludzi, a jeszcze dalej, na skraju świadomości – lodowaty błysk srebrnej aury. Koszary i laboratorium Elity na drugim brzegu rzeki.
Powoli odzyskiwał spokój. Wiedział jednak, że nie da już rady zasnąć.
Rikke biegł, ściskając worek wypełniony połową łupów z włamania, który wspólnicy wepchnęli mu w ręce, kiedy trzeba było się rozdzielić, żeby zmylić pościg.
Na trzecim poziomie Podziemi przystanął i nasłuchiwał przez chwilę. Ponieważ wokół panowała cisza, wyjął zza pazuchy słoiczek ze świeciwem i ruszył naprzód, już normalnym krokiem. W korytarzu śmierdziało, jakby w pobliżu leżała padlina albo odpadki ze sklepu rzeźnickiego, ale to w Podziemiach nie było niczym niezwykłym. Na powierzchni zresztą też.
Minął zamknięte na kłódkę drzwi dawnego magazynu. Kawałek dalej zaczynały się schody prowadzące w dół, ale nimi nie zamierzał schodzić. Poziom niżej znajdowały się krypty pochówkowe – terytorium umarłych, od którego należało się trzymać z dala. Zamierzał przejść korytarzem aż do następnego rozwidlenia, gdzie będzie mógł ukryć worek w umówionym miejscu, w tajnej wnęce za posągiem bożka z ptasią głową.
Pociągnął nosem. Smród padliny stawał się coraz silniejszy.