Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jacek Dukaj
‹Interversum›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInterversum
Autor
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl

Interversum

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 »

Jacek Dukaj

Interversum

Potem się zakochał.
Potem, to znaczy ponad dziesięć lat później – ale w retrospekcji to jest następna scena; cięcie i – potem: desperacka miłość. Pamięć zawsze daje jakieś wzory, pamięta się w kontekstach i ciągach czasowych, podczas gdy na żywo odbieramy jedynie chaos. Schemat pamięci Gracza ustalił się mu w wieku lat siedmiu i kiedy teraz wspomina tamto zauroczenie, stanowi ono otwierający gambit sekretnej ofensywy wszechświata.
Zdecydowanie nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po prawdzie samo słowo też przyszło dopiero post factum. Widywał ją w sklepie, na ulicy, w autobusie; mieszkała gdzieś na osiedlu. Być może nawet rozmawiali ze sobą, zanim jeszcze naprawdę zwrócił na nią uwagę – tak być mogło, tego nie pamiętał.
Pierwsze wrażenia były powierzchowne, głównie o seksualnych konotacjach. Miała włosy jak jęzor czarnego oleju i nawet przelotnie spojrzawszy, widział w wyobraźni tę aureolę nocy rozlaną na białej poduszce, ręka sama się wyciągała. Ale to oczywiście nie była miłość, podówczas każda kobieta mogła wylądować w jego erotycznych fantazjach, nie stanowiło to żadnego wyróżnika.
Ni z tego, ni z owego zaczął jednak tęsknić za jej widokiem, za jej otwartym spojrzeniem, w którym mógłby się z pochyloną głową zanurzyć, za świadomością, że ona jest świadoma jego obecności. Łapał się na tym, iż, znalazłszy się w miejscu, w którym raz był ją już spotkał, szuka jej wzrokiem. To go irytowało; i irytowało, że irytuje.
Tęsknota kumulowała się całymi miesiącami, toteż nie zdawał sobie sprawy z procesu, analiza w czasie rzeczywistym wiodła jeno ku konfuzji. Ktoś inny na jego miejscu przemyślałby rzecz i zastosował jakąś strategię flirtu: wyśledziłby ją, dowiedziałby się, gdzie mieszka, jak się nazywa, kim właściwie jest. Ale nie Gracz. Gracz na miejscu Gracza nie zrobił tego, obca mu była sztuka podrywu, miał owe szkolne gierki w głębokiej pogardzie; widział jasno całą śmieszność i żałosną infantylność manewrów wykonywanych przez swych rówieśników i nigdy by się do nich nie zniżył.
Zresztą tak czy owak nie było to możliwe. Rozpoznał bowiem pragnienie i przypomniał sobie swą absurdalną żądzę pieniędzy sprzed lat; ukryte symetrie losu znów do niego przemówiły, jak czasami działo się to na przykład przed wyjątkowo ważnymi klasówkami. Nie wykonał zatem najmniejszego ruchu.
Nie dążył do kontaktu; ale i nie unikał. Z taką samą częstotliwością, co przedtem, widywał ją na ulicy, tak samo często (czyli rzadko) spotykał się z nią w autobusie, z tą samą przypadkowścią krzyżował z jej swoje spojrzenia. Nie odzywał się. Nie gapił. Nie dawał sygnałów. Nawet nie myślał – przymuszał swe myśli, by spadały wówczas w błoto, pełzały tuż ponad betonem, by nie odbiegały od jego butów dalej niż na metr. Wiedział, że Gra jest niebezpieczna, a reguły przewrotne.
Tak to trwało od jesieni do wiosny. W kwietniu wszechświat uderzył.
Gracz jeździł podówczas na weekendy do swego ojca, który przeprowadził się był do miasta oddalonego o ponad sto kilometrów. (Cztery lata wcześniej rodzice się w końcu rozwiedli; ojciec dostał w tamtym mieście wysoko płatną pracę). Wracał Gracz wieczornymi, nocnymi pociągami. Wtedy się to zdarzyło; tak pamiętał.
W trakcie podróży z miasta do miasta, w topograficznym nigdzie; półtorej godziny wyjęte z życia. Czasami spał, czasami czytał, czasami grzązł w powolnych myślach, przewalających się wielorybio z boku na bok w rytm stukotu kół pociągu. Już wieczór, już noc: za oknami gładki monolit ciemności, ugięcie przestrzeni. Na tej trasie i o tej porze wagon zazwyczaj jest pusty. Tym razem podobnie: wydobywszy się desperackim szarpnięciem z malarycznego półsnu, skonstatował zimną pustkę w jasno oświetlonym wagonie.
Ale zaraz doszły go przemieszane głosy niewidocznych kobiet. Trzy, cztery dziewczyny; zapewne siedzą w drugim końcu wagonu. Lecz słychać je wcale wyraźnie; i Gracz słucha, chcąc nie chcąc, to znaczy mimo wszystko już chcąc.
To pielęgniarki – stażystki bądź uczennice. Co chwila się śmieją z jakichś z nagła przypomnianych komizmów ich pracy/nauki – ale co jest pomiędzy tym śmiechem: porażająca szczerość. Słyszał: – A pamiętasz tego dziada? A ta wariatka, co wyrywała sobie wenflon? – Słyszał: – A ten obrzydliwy grubas, któremu pięć razy zakładałam cewnik? Jezu, te staruszki z wewnętrznego, no coś okropnego…
To oczywiste, że nic innego nie mogą odczuwać, są ludźmi, są zwykłymi ludźmi. A jednak: mały szok i lód na sercu. Każdy bywa pacjentem; każdy wierzy – chce wierzyć, musi wierzyć – że pielęgniarki właśnie zwykłymi ludźmi nie są, że ich nie zraża choroba, brud, słabość i upodlenie, że obrzydzenie nie ma do nich dostępu. Przyglądasz się i na twarzach tylko jasne uśmiechy, albo grymasy wiecznego zaaferowania, albo pospolite zmęczenie – nigdy ani śladu pogardy. Ale to nie znaczy, że ona się w nich nie kumuluje. Dopiero po pracy, we własnym gronie, gdy wracają do domu późnym pociągiem…
Wstał i przeszedł do sąsiedniego wagonu, równie pustego. Ledwo postawił stopę za rozklekotanym przegubem pociągu, tu też doszedł go szept-śmiech dziewczęcy. Stojąc, widział czubki ich głów, pochylonych ku sobie za metalowym zwieńczeniem żółtego plastiku oparcia. Klątwa, pomyślał, i zrezygnowany usiadł za ich plecami.
Podsłuchiwał, musiał, pielęgniarki go złamały. Stuk-tuk-tukk – a ponad hałasem: zwierzenia miłosne. Spowiadała się jedna drugiej. Że nie ma odwagi. Że nie wie, jak podejść. Że to naprawdę. Że śni o nim. Chichot koleżanki. Tamta też odpowiada śmiechem. Ale nie żartuje. Plącząc się i ostentacyjnie naigrywając z samej siebie, opowiada w rwanych zdaniach historię idiotycznego zauroczenia. Koleżanka wyzywa ją od ostatnich romantyczek. Znowu chichoczą.
Gracz w milczeniu i bezruchu poci się zimnym potem, w suchym gardle staje mu gęsta ślina – bo już z tych wszystkich podsłuchanych szczegółów wie bez żadnej wątpliwości, wie, wie, iż to o nim mowa, iż to on jest obiektem uczucia zwierzającej się. Wsłuchuje się w jej głos i w końcu, prawie dygocząc, pochyla się i zerka wstecz na odbicie w czarnym lustrze szyby. To ona. Jej profil. Jej włosy, jeszcze czarniejsze od zaokiennej nocy. Koleżanka mówi do niej „Klara”. Koleżanka jest pryszczatą brzydulą. Gracz szybko się cofa.
Kuli się teraz na twardym siedzeniu, z głową opuszczoną między kolana, oddycha szybko i głęboko, otwartymi szeroko ustami, żeby one go nie usłyszały; trzęsą się dłonie, zimne, trupioblade, krew przewala się grzmiącymi wodospadami wewnątrz uszu, podnoszą sie do przełyku kwasy żołądkowe.
Pociąg skręca, zwalnia, w ciemnościach mokre łuny świateł, to już, to tutaj, trzeba wysiąść – ale przecież ona – Klara – też wysiądzie; zobaczy go, co robić, kurwa mać, skacze do drzwi i, zgięty w pół, przebiega przez przedział z pielęgniarkami, przebiega przez cały wagon, drugi, trzeci, do końca składu. I ledwo ten się zatrzymuje, Gracz zeskakuje na peron, po czym na złamanie karku pędzi do przejścia podziemnego.
Tej kwietniowej nocy powróciła dzięcięca pewność. Jaskrawość doświadczonego objawienia wgniatała Gracza w ziemię. Z trudem prostował kark. Nie mógł zasnąć. Wyciągnął w ciemności rękę. Palce – kilometr; ściany – o cale. Jak zagrać? Jak zagrać? Roztrząsał po kolei różne posunięcia. Właściwie każde pozostawiało go bezbronnym wobec potencjalnej kontry. Wydawało się, że nie ma wyjścia; cokolwiek uczyni, wzór może się zwinąć i wyrzucić go na drugą stronę. To nie szachy, niektórych zmiennych nie da się rozłożyć, musi zaakceptować ryzyko, ostrożność służy tu jedynie minimalizacji szkód; zresztą na zmienne niezależne i tak nie posiada wpływu, a części z nich w ogóle dotąd nie rozpoznaje, zdawał sobie z tego sprawę.
Tydzień później natknął się na nią pod kioskiem; wracała już z gazetami.
– Klara! – zawołał.
Obejrzała się.
Podszedł.
– Podsłuchałem was, słyszałem, co o mnie mówiłaś, wtedy, w pociągu, pamiętasz, w zeszłym tygodniu – powiedział na jednym wydechu, patrząc jej prosto w oczy. – Mogę dotknąć twoich włosów?
– Cco…? A weź ty się…
– Przepraszam.
Ale za co przeprosił: nie odwrócił się, nie odszedł. Wyciągnął powoli ramię, położył dłoń na jej oczach, musiała opuścić powieki. Przycisnął je delikatnie palcami, jej gorący oddech uderzał go teraz w wewnętrzną stronę nadgarstka; nie odsunęła się, nie drgnęła, nie uniosła rąk. Był zimny ranek i widział parę tego oddechu. Stali na rogu alejki, pod siatką szkolnego boiska, z lewej mieli nagie drzewo. Ona była niższa o pół głowy, wyciągnięta na wprost ręka Gracza zakrywała górną część jej twarzy. Mimowolnie pochyliła się lekko i naparła na jego dłoń. Ustaliła się równowaga mas: chociażby chciał, nie potrafiłby już cofnąć ręki; jej zaś ręka – prawa, opuszczona wzdłuż ciała – coraz mocniej zaciskała się na gazetach, mnąc je z głośnym trzaskiem twardego papieru. Nic nie widziała – mogła tylko odczuwać jego obecność, straszliwą bliskość obcego człowieka, odczuwać ją samą skórą i naciskiem ciepłego ciała na gałki oczne, tak ostentacyjnie bezbronna, bezsłownie zniewolona. A wciąż nie czyniła najmniejszego ruchu, by się od tego dotyku uwolnić, nie przesunęła stóp ni o milimetr. Tylko jej oddech był coraz szybszy, coraz bardziej parzący. Stali pośrodku zimnego osiedla, pod niebem barwy zbuksowanego śniegu. Czy ktoś ich spostrzegł, czy zwrócili czyjąś uwagę – Gracz nie wiedział, nie rozglądał się na boki, patrzył tylko na nią, na jej drżące wargi. Czekał łez. Poczuwszy na palcach pierwszą wilgoć, ugiął ramię i przysunął się bliżej; prawie upadła na niego, musiał ją objąć, gazety wylądowały na ziemi. Odjął dłoń, ale nie była w stanie unieść powiek. Pod policzkiem czuł jej włosy. Tulił ją przez warstwy szorstkiego ubrania. Nieregularny oddech przechodził pod jego uchem w urywany szloch. Z niepewności pragnień rodziła się histeria. Obroty, obroty, pomyślał Gracz i podniósł za jej plecami dłoń do włosów, wsunął ją w czarny strumień, dotarł w nim do samej czaszki, rozsunął palce i zacisnął je na lokach tuż przy skórze. Odchylił jej głowę. – Otwórz oczy – szepnął. Zamrugała i spojrzała na niego przez łzy. Piętnaście centymetrów, widział plamki na jej tęczówkach. I tak pół minuty, minuta, haaaaaaaa, nieskończoność. Uśmiechnęła się. Wygrałem, pomyślał.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

08 V 2012   16:24:56

Kiedy ta książka się ukaże, wie ktoś?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

O tym, czego nie boi się Dukaj
— Mieszko B. Wandowicz

Człowiek przeżywający
— Joanna Kapica-Curzytek

Przeczytaj to jeszcze raz: My nie marzniemy
— Anna Nieznaj

Przeczytaj to jeszcze raz: Dryf
— Beatrycze Nowicka

Nanomagia i chłopięce marzenia
— Beatrycze Nowicka

Wieczność porasta rdzą
— Justyna Lech

Scena za ciasna na Lód
— Karolina „Nem” Cisowska

Człowiek przekraczający
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.