Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jacek Dukaj
‹Perfekcyjna niedoskonałość›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPerfekcyjna niedoskonałość
Data wydania8 listopada 2004
Autor
Wydawca Wydawnictwo Literackie
CyklProgres
ISBN83-08-03647-3
Format450s. 123×197mm
Cena34,99
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Perfekcyjna niedoskonałość

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 »

Jacek Dukaj

Perfekcyjna niedoskonałość

Nawet tę blokadę – fakt, iż ponownie znaleźli się w zasięgu oddziaływania Wojen – chętnie interpretował jako pośredni dowód własnego znaczenia dla potęg XXIX wieku. To na niego polowały!
Niemal w to wierzył – w takiej chwili jak ta.
– Zamierzasz zatem czekać – skwitował. – Ile?
– Symulacja oparta na waszym poprzednim spotkaniu z Wojnami pokazuje obszar oddziaływania blokady. Jeśli nie zostaliśmy zdyskraftowani, pownniśmy wyjść z niego najdalej za jakieś pięć godzin.
– Aha. Jest tu gdzieś toaleta?
– Niestety. Kły nie są statkami załogowymi. Panie Zamoyski, nie ma czegoś takiego jak załogowe statki kosmiczne. Podróżuje się w Portach – tam może pan mieć wygody, jakie tylko chce.
Bo pewne jak diabli, że tu nie ma żadnych.
Adam usadowił się w kącie przy drzwiach, zgodnie z urojonym pionem, tak, żeby mieć na widoku zarówno oba ekrany, jak i Angelikę w obróconym fotelu.
Nie wyglądało to na zapaść – po prostu spała, teraz znowu młodsza o kilka lat. Przez sen układała wargi do niewypowiadanych słów…
Z trudem wyzwolił się spod uroku, odwrócił wzrok. Spać… niezła myśl. Przespać przynajmniej te pięć godzin. Kiedy już odzyskamy połączenie z Plateau –
Zaklął cicho. Obywatelstwo jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy wejść do Pałacu, znaleźć eksponat, przypomnieć sobie. Ale – ale widział przyjaźnie uśmiechniętenu Patricku Gheorgu i dłoń sama sięgała przebitego rapierem boku.
Wszelako to był już absurd tak wysoki – bać się zajrzeć do własnej pamięci, wrócić do wyobrażenia, na Boga Ojca, któż kiedy słyszał o podobnym idiotyzmie?! – że ów lęk działał na Zamoyskiego bardziej jak czerwona płachta na byka. Z czystej złości – wróciłby tam i tak.
Tym razem nie opuścił powiek; widział wnętrze Kła, lecz z każdą sekundą jego uwaga odpływała od tego widoku i ogniskowa świadomości Zamoyskiego przesuwała się do trwale wygrawerowanego w pamięci krajobrazu – krajobrazu z wierzbami, stawem, Księżycem i gładkokamiennymi ruinami.
Zbliżał się do tarasu powoli, ostrożnie, rozglądając się na wszystkie strony. Skąd właściwie wzięli się wtedy owi szermierze? Pierwszy wyskoczył był wprost z cienia kolumny.
Zamoyski wszedł na taras, zezując w głąb tych cieni. Dwa stoliki były przewrócone, oprawka fotografii z Durennem pęknięta.
Zatrzymał się na środku podkowy, jak najdalej od kolumn. Zapachy mieszały się w powietrzu, ciągnąc go jednocześnie w kilkanaście mnemosideł. Czekał. Panowała cisza. Angelika zaczęła drapać się przez sen w przedramię; na szczęście mocno zawiązał opatrunek. Wiatr był zimny, Zamoyski dostał gęsiej skórki. Roztarł ramiona. Gheorg/Oficjum spoglądału z zaciekawieniem. Pomiędzy drzewami, skąd byli wybiegli, teraz tylko falowały krzewy.
Na co ja właściwie czekam? Rozglądnął się po stolikach. Na początek niech będzie ten. Raz, dwa, swąd spalonego drzewa, i trzeci krok, i wtedy męskie ramię zamknęło jego szyję w duszącym chwycie.
Zamoyski przerzucił skrytobójcę przez biodro, zahaczając stopą o jego goleń. Polecieli w eksponaty, Adam i Patrick Gheorg.
Klnąc na głos, poszybował aż na poranioną, pokrwawioną przednią ścianę kabiny. Znowu nie opanował odruchów.
Gheorg/Oficjum udawału, ze śledzi go z ekranu wzrokiem.
– No czego? – warknął na nienu Adam.
– Wszystko w porządku?
– Jak cholera.
– Korzysta pan z wewnętrznych przyłączy?
– Że co?
– Z programów wszczepki.
– Nie.
Tym razem wbiegł na taras. Oni już czekali, siedmiu. Wyjął pistolet maszynowy i zastrzelił ich. Dwóch ostatnich usiłowało uciec przed falangą pocisków, ukryć się – pociągnął za nimi po tarasie długą serię. Dostał wszystkich.
Gdy zmieniał magazynek, kolejnych czterech Patricków Gheorgów pomknęło zakosami od drzew. Ci już, oczywiście, wyekwipowani byli w broń palną. Posuwali się skokami, po dwóch; w tym czasie ta druga dwójka waliła pod dach willi ciężkie salwy. Zamoyski sam musiał się ukryć za kolumną.
Poczekał aż podejdą do samego tarasu. Gdy usłyszał, jak nań wskakują, wyszarpnął zębami zawleczkę i wysokim łukiem cisnął zza kolumny granat; po chwili drugi i trzeci. Wybuchy rozdzierały noc, Księżyc trząsł się na niebie. Odłamki furkotały dookoła, rozdzielane przez kamienny filar na dwa fronty burzy metalu – gdyby wystawił tam rękę, pozostałby jeno krótki kikut: kość i krew.
Przeszedł potem po ruinach willi i po okolicy, licząc zwłoki. Nie doliczył się, ale też nic dziwnego, zważywszy na stopień ich rozczłonkowania.
Zdumiał się, widząc, że jednu z Patricków Gheorgów McPhersonów żyje. Żyje – kona, rozciągnięty na schodach, czerwona ślina na rudej brodzie, posiekany korpus, dygot dłoni. Kaszlałby, gdyby miał siłę na głębszy oddech.
Adam pochylił się nad num.
– Kim jesteś?
– Giń! – szepnęłu Gheorg.
– Kim?
Zamoyski przyłożył nu do czoła gorącą lufę pistoletu.
– Nie masz prawa…
– Co?
Tamtu ledwo oddychału, dusiłu się krwią.
Zamoyski niemal przycisnął ucho do jenu warg.
– Nie zniszczysz… – Słowa cichsze od wiatru.
– Co? Czego?
– …wszechświata.
I z tą efektowną kwestią na ustach oddału ducha.
Bogactwo mojego życia wewnętrznego doprawdy mnie zdumiewa. Zamoyski uśmiechnął się kwaśno do Patricku na ekranie. Przekonanie o własnej ważności doprowadziło mnie do kompleksu Boga.
Wskoczył z powrotem na taras. Nie pojawili się żadni nowi napastnicy. Nawet gdyby, chyba nie poświęciłby im uwagi. Dopiero teraz spostrzegł, co uczynił: zniszczył wszystkie eksponaty. Ich nierozpoznawalne szczątki oraz kawałki stolików walały się pośród marmurowego gruzu po całym tarasie.
Podniósł fragment jakiegoś elektronicznego urządzenia, obrócił w palcach. Przedmiot nie posiadał żadnego zapachu.
Potrząsnął głową i –
– przypomniał sobie od nowa. Księżyc, staw, wierzby, ruiny. Stał kilkanaście metrów od schodów, w tym samym miejscu, co zwykle.
Podszedł bliżej, zajrzał. Wszystko potrzaskane; trupów nie ma, lecz Pałac leży w gruzach.
Jeszcze raz. Przypomnieć sobie.
Podbiegł, spojrzał.
Ruina ruiny – szczątki.
Jeszcze raz.
To samo.
Było obywatelstwo, nie ma obywatelstwa. Szlag. Przez własną głupotę; i własne kompleksy. (Bo cóż innego?).
Do psychiatry ty idź, Zamoyski. Lecz się. Może o tym nie wiesz, ale masz duszę seryjnego samobójcy.
(– Plateau?
– Nie.
– To co on robi?)
Oprzytomniał. Angelika nieporadnie odpinała się od fotela. Wzrok utkwiony miała w Zamoyskim.
– Dobrze, już dobrze – uspokoił ją.
Nadal przyglądała mu się podejrzliwie.
– Przekopiowałeś sobie z Plateau Gabinet?
– Co? Nie. To znaczy – Zamoyski wskazał na ekran po lewej – onu się przekopiowału.
– Właśnie wyjaśniałum stahs McPherson sytuację… – zaczęłu Gheorg/Oficjum.
– Minęło dziewięć miesięcy – uprzedził nu Adam, zwracając się do Angeliki. – Rozmawiałem z twoim ojcem. To była robota de la Roche’u, ten drugi zamach i porwanie. Przechwyciłu wiadomość ze Studni. Teraz wojna z Deformantami na pełną skalę, Porty zatrzaśnięte. Lecimy przeczekać przy czarnej dziurze. Tenu de la Roche to chyba jakuś sprzymierzeniec Deformantów, nie? Zaatakowali jenu Kły przez pomyłkę, czy jak? Zero pojęcia o waszej polityce. Co właściwie oznacza obywatelstwo?
– Judas ci je zaoferował?
– Co? Nie. Chociaż –
– Powinien był. Jezu, ale mam pragnienie…
– Okropnie się porżnęłaś.
– Fakt. – Zerknęła na przewiązane strzępami koszuli ręce. – Ale, jak powiedziałeś, musiałam go karmić, dopóki nie miałam pewności, czy informacja dotarła i Cesarz zamknął Pola porywaczy. – Do Patricku zaś mruknęła kątem ust: – Mogłuś pokazać się wcześniej.
– Byłaś już nieprzytomna, stahs – rzekłu Gheorg/Oficjum.
Zamoyski milczał. Poruszył ten temat, zanim pomyślał, i teraz tylko przełykał ślinę przez suche gardło. Paliło go chorobliwe gorąco; gdyby przyłożył przedramię do czoła, chybaby się sparzył. A spojrzenia odwrócić nie mógł – wówczas bowiem Angelika domyśliłaby się wszystkiego, był o tym przekonany: wystarczy drobny gest, on go zdradzi. Dziewczyna odczyta Zamoyskiego, jak on odczytał ją nad kraterem Pandemonium.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Nanomagia i chłopięce marzenia
— Beatrycze Nowicka

Zachwyt nie wychodzi z rozumienia
— Daniel Markiewicz

Rezonans morfy i formy
— Grzegorz Rogaczewski

Tegoż twórcy

O tym, czego nie boi się Dukaj
— Mieszko B. Wandowicz

Człowiek przeżywający
— Joanna Kapica-Curzytek

Przeczytaj to jeszcze raz: My nie marzniemy
— Anna Nieznaj

Przeczytaj to jeszcze raz: Dryf
— Beatrycze Nowicka

Nanomagia i chłopięce marzenia
— Beatrycze Nowicka

Wieczność porasta rdzą
— Justyna Lech

Scena za ciasna na Lód
— Karolina „Nem” Cisowska

Człowiek przekraczający
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.