Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Caitlín R. Kiernan
‹Tonąca dziewczyna›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTonąca dziewczyna
Tytuł oryginalnyThe Drowning Girl
Data wydania15 stycznia 2014
Autor
PrzekładPaulina Braiter
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-417-2
Format336s. 135×202mm; oprawa twarda
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Tonąca dziewczyna

Esensja.pl
Esensja.pl
Caitlín R. Kiernan
« 1 2 3

Caitlín R. Kiernan

Tonąca dziewczyna

– Dlaczego? – spytałam, a ona odparła, że ludzkie dłonie pokrywa cienka warstewka olejów i kwasów, które mogłyby uszkodzić stary obraz, dodała też, że kiedy pracownicy muzeum muszą dotykać płócien, wkładają dla ochrony białe bawełniane rękawiczki. Zerknęłam na własne palce, zastanawiając się, co jeszcze mogłabym uszkodzić dotykiem, a także, czy kwasy i oleje przesiąkające przez skórę pouszkadzały mi bez mej wiedzy najróżniejsze narządy wewnątrz ciała.
– Poza tym, co ty sobie myślałaś? Czemu go dotknęłaś?
Wyjaśniłam, że obraz wydał mi się oknem, a ona roześmiała się i zażądała, bym podała jej tytuł obrazu, nazwisko artysty i rok powstania płótna. Wszystko to wydrukowano na karteczce przyczepionej do ściany obok ramy i odczytałam ją. Rosemary Anne zapisała to na kopercie, którą wyciągnęła z torby. Zawsze nosiła wielkie, bezkształtne torby z materiału, które sama szyła, pękające w szwach od różności, począwszy od książek, poprzez kosmetyki, aż po rachunki i paragony ze sklepu spożywczego (których nigdy nie wyrzucała). Po jej śmierci zatrzymałam parę owych toreb i wciąż ich używam, choć nie wydaje mi się, by znalazła się wśród nich ta, którą miała przy sobie owego dnia. Uszyła ją z denimu, a ja nie przepadam za tym materiałem. Nawet dżinsy noszę bardzo rzadko.
– Po co to zapisujesz?
– Może któregoś dnia zechcesz sobie przypomnieć – odparła. – Kiedy coś wywiera na nas tak silne wrażenie, powinniśmy dołożyć wszelkich starań, by o tym nie zapomnieć. Dobrze zatem sporządzić notatki.
– Ale skąd mam wiedzieć, co mogłabym chcieć zapamiętać, a czego nie będę chciała sobie przypomnieć?
– Ach, to właśnie jest najtrudniejsze. – Rosemary przez moment obgryzała paznokieć kciuka. – To najtrudniejsze ze wszystkiego. Bo oczywiście nie powinniśmy tracić czasu na notowanie wszystkiego, co nas spotyka, prawda?
– Oczywiście, że nie. – Cofnęłam się od obrazu, nie odrywając od niego wzroku. Choć nie okazał się oknem, nie stracił wcale przez to na urodzie i wyjątkowości. – To przecież byłoby strasznie niemądre.
– To byłoby strasznie niemądre, Imp. Marnowalibyśmy tak wiele czasu, starając się nie zapomnieć niczego, że nigdy nie spotykałoby nas nic wartego zapamiętania.
– Trzeba zatem być ostrożnym – mruknęłam.
– Właśnie – zgodziła się.
Nie pamiętam nic więcej z owych urodzin. Tylko prezenty, wycieczkę do RISD, i Rosemary mówiącą, że powinnam zapisywać to, co pewnego dnia może okazać się dla mnie ważne. Po zwiedzeniu muzeum musiałyśmy wrócić do domu. Na pewno był też tort lodowy, bo zawsze taki robiła, aż do tego roku, gdy trafiła do szpitala. Ale nie przyjęcie, bo nigdy nie urządzała mi przyjęć urodzinowych. Nigdy też ich nie chciałam. Wyszłyśmy z muzeum, minął dzień i nadeszła północ, i nie miałam już urodzin aż do dnia, gdy skończyłam dwanaście lat. Wczoraj sprawdziłam w kalendarzu w sieci; poinformował mnie, że następnego dnia, trzeciego sierpnia, przypadała niedziela, ale nie mówi mi to zbyt wiele. Nigdy nie chodziłyśmy na msze, bo matka odeszła z Kościoła rzymskokatolickiego i zawsze powtarzała, że lepiej, bym się trzymała z daleka od katolicyzmu, choćby po to, by oszczędzić mi trudu ostatecznego odejścia.
– Nie wierzymy w Boga? – mogłam ją spytać w pewnym momencie.
– Ja nie wierzę w Boga, Imp. To, w co ty wierzysz, zależy od ciebie. Musisz uważać i sama do tego dojść. Ja tego za ciebie nie zrobię.
O ile, oczywiście, w ogóle doszło do takiej rozmowy. Tak mi się wydaje, jestem niemal pewna, ale wiele z moich wspomnień jest fałszywych, toteż nigdy nie mam pewności, w taką czy inną stronę. Mnóstwo najciekawszych wspomnień najwyraźniej nigdy nie miało podstaw. Po tym, jak zamknęli Rosemary u Butlera, a ja zamieszkałam z ciotką Elaine w Cranston, i zostałam tam, póki nie skończyłam osiemnastu lat, zaczęłam prowadzić dziennik, ale nawet jemu nie mogę ufać. Na przykład, znalazłam całą serię wpisów dotyczących wyprawy do Nowego Brunswicku, która – jestem niemal pewna – nigdy się nie wydarzyła. Kiedyś wspomnienia owych sytuacji, które nie istniały, mnie przerażały, ale stopniowo do nich przywykłam. I nie dochodzi do nich tak często jak kiedyś.
„To będzie historia o duchach”, napisała, i ją właśnie tworzę. Napisałam już o duchach mojej babki, matki, i siostry prababki, tej, która przechowywała w słojach martwe zwierzęta opisane cytatami z Pisma Świętego. Kobiety te są już teraz jedynie duchami i nawiedzają mnie, tak jak inne duchy, o których dopiero napiszę. Tak jak widmo szpitala Butlera, stojącego obok cmentarza Swan Point. Tak jak zaginiony ojciec. Jednakże przede wszystkim nawiedza mnie „Tonąca dziewczyna” Phillipa George’a Saltonstalla, którą z pewnością bym sobie przypomniała, nawet gdyby matka nie zadała sobie owego dnia trudu i nie zapisała notatki na kopercie.
Duchy to wspomnienia, które są zbyt silne, by dały się zapomnieć na dobre, powracające echem poprzez lata i niedające się rozmyć strumieniowi czasu. Nie przypuszczam, by Saltonstall, kiedy malował „Tonącą dziewczynę” niemal sto lat przed tym, nim ujrzałam ją po raz pierwszy, zastanowił się choć przez chwilę nad wszystkimi ludźmi, których mogłaby nawiedzać. To zresztą kolejna cecha duchów, i to bardzo ważna – trzeba uważać, bo nawiedzenia są zaraźliwe. Nawiedzenia to memy, zgubne zwłaszcza w przypadku zarażenia, społeczne choroby niepotrzebujące nosiciela w postaci bakterii czy wirusa i przekazywane na tysiące różnych sposobów. To może być książka, wiersz, piosenka, bajka na dobranoc, samobójstwo babki, układ tańca, kilka klatek filmu, diagnoza schizofrenii, śmiertelny upadek z konia, wyblakłe zdjęcie, albo historia, którą opowiadamy córce.
Albo obraz wiszący na ścianie.
Jestem niemal pewna, że Saltonstall próbował w istocie jedynie pozbyć się własnych duchów, gdy malował nagą kobietę stojącą w wodzie na tle lasu. Zbyt często ludzie popełniają błąd, próbując posłużyć się swą sztuką, by uchwycić ducha, a zamiast tego jedynie zarażają nim niezliczone osoby. Zatem Saltonstall udał się nad rzekę Blackstone i zobaczył tam coś – coś, co się tam stało, co nie dawało mu spokoju. Później próbował przegnać to wspomnienie w jedyny znany mu sposób – malując. Prowokując ten mem, nie kierował się złośliwością, tylko desperacją. Czasami nawiedzani ludzie osiągają etap, gdy albo uda im się przegnać duchy, albo też duchy ich niszczą. Co jeszcze gorsze, próby wywleczenia duchów i zamknięcia ich gdzieś, gdzie nie mogą nas już ranić, zwykle się nie udają. Myślę, że w ten sposób jedynie je rozpowszechniamy. Tworzymy kopie, przekazujemy mikroskopijną cząstkę zjawy, ale większość z nich pozostaje wkopana w nasz umysł tak głęboko, że nie da się ich usunąć.
Rosemary nigdy nie próbowała nauczyć mnie wierzyć w Boga bądź grzechy, niebo i piekło, a moje własne doświadczenia nie poprowadziły mnie tą drogą. Nie sądzę, bym wierzyła nawet w duszę. Ale to nie ma znaczenia. Bo wierzę w duchy. Naprawdę, naprawdę, naprawdę wierzę w duchy, jak powiedziałby Tchórzliwy Lew. Jasne, jestem wariatką i muszę łykać pigułki, na które mnie nie stać, by uniknąć szpitala, ale nadal wszędzie gdzie spojrzę, kiedy patrzę, widuję duchy, bo gdy raz zacznie się je widzieć, to już przepadło. Najgorsze jest jednak to, że kiedy przypadkiem bądź celowo zaczynamy je dostrzegać, dokonujemy przeskoku myślowego, który pozwala je nam rozpoznawać, a wówczas i one zaczynają nas widzieć. Patrzymy na obraz wiszący na ścianie i nagle on wydaje nam się oknem. Tak bardzo przypomina okno, że jedenastolatka próbuje sięgnąć przez niego na drugą stronę. Ale okna mają pewną niefortunną cechę: większość z nich działa w obie strony. Pozwalają nam wyglądać, ale też pozwalają wszystkiemu, co przechodzi obok, zaglądać do środka.
Trochę się jednak zapędziłam. Co oznacza, że muszę się zatrzymać i cofnąć, odkładając na bok całe to liryczne ględzenie o memach, duchach i oknach, przynajmniej na razie. Muszę wrócić do owej lipcowej nocy, gdy jechałam wzdłuż rzeki Blackstone, niedaleko miejsca, które natchnęło Saltonstalla do namalowania „Tonącej dziewczyny”. Do nocy, kiedy spotkałam syrenę nazywającą się Eva Canning. Ale też do innej nocy, śnieżnej listopadowej nocy w Connecticut, gdy jechałam przez las wąską asfaltową szosą i natknęłam się na dziewczynę, będącą tak naprawdę wilkiem i być może tym samym duchem, co Eva Canning, dziewczynę, która natchnęła innego artystę, innego nieboszczyka, niejakiego Alberta Perrault, by spróbował uchwycić jej podobiznę w swym dziele.
A gdy wcześniej wspomniałam o dziewczynie, która znosi wszystkie moje dziwaczne schizy… To było kłamstwo, bo opuściła mnie niedługo po tym, gdy zjawiła się Eva Canning. Ponieważ w końcu schizy stały się zbyt odleciane. Nie winię jej za to, że mnie rzuciła, choć za nią tęsknię i bardzo chciałabym, by ze mną była. Właściwie jednak chodzi o to, że to było kłamstwo: tylko udawałam, że wciąż jest ze mną. A jak mówiłam, pisanie tego wszystkiego nie ma najmniejszego sensu, jeśli zdołam pomieścić tu tylko kłamstwa.
Zatem muszę się pilnować.
I starannie dobierać słowa.
W istocie uświadamiam sobie, że bardzo szybko i niespodziewanie odkrywam, że próbuję opowiedzieć samej sobie historię w języku, który muszę po drodze wynajdować. Jeśli będę leniwa i za bardzo się skupię na tym, jak ktoś inny – ktokolwiek inny – by ją opowiedział, efekt okaże się idiotyczny. Na sam widok i dźwięk będę przerażona, zawstydzona. Albo też przerażona i zawstydzona, i wtedy się poddam. Schowam ten maszynopis w nieużywanej walizce pod łóżkiem i nigdy nie dotrę do miejsca, które arbitralnie miałoby okazać się końcem. Nie, nawet nie końcem, lecz ostatnią stroną, którą zapiszę, nim przestanę opowiadać tę historię.
Muszę uważać, tak jak powiedziała Rosemary. Muszę przerwać i cofnąć się o krok.
• • •
koniec
« 1 2 3
11 stycznia 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Szaleństwo postmodernistyczne
— Beatrycze Nowicka

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Cierpienia nie tak młodej pisarki
— Miłosz Cybowski

Kroniki udręki
— Marcin Knyszyński

Scenariusz legendy
— Michał Foerster

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.