Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Robin Hobb
‹Złocisty Błazen›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZłocisty Błazen
Tytuł oryginalnyThe Golden Fool
Data wydania27 kwietnia 2016
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
CyklZłotoskóry
ISBN978-83-7480-642-8
Format784s. oprawa twarda
Cena49,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Złocisty Błazen

Esensja.pl
Esensja.pl
Robin Hobb
« 1 2 3 4 5 »

Robin Hobb

Złocisty Błazen

– Jeszcze herbaty? – zapytała Dziewanna.
Nie chciałem więcej herbaty. Wypiliśmy już trzy dzbanki i dwa razy odwiedziłem wygódkę. Mimo to wróżka proponowała mi ten napój na znak, że mogę jeszcze zostać, bez względu na późną – albo wczesną – godzinę. Poprosiłem więc o kolejną porcję i Dziewanna odłożyła robótkę, by powtórzyć rytuał napełniania czajnika świeżą wodą z beczułki i zawieszania go na haku nad ogniem. Na zewnątrz wichura szarpała i łomotała okiennicami w nowym przypływie wściekłości. A potem to nie była już wichura, tylko stukający do drzwi Traf.
– Dziewanna? – zawołał niepewnym głosem. – Nie śpisz jeszcze?
– Nie śpię – odparła i odwróciła się od czajnika. – Na twoje szczęście, bo inaczej ty spałbyś w szopie z kucem. Już otwieram.
Uniosła skobel, a ja wstałem, delikatnie zrzucając kota z kolan.
„Imbecyl. Kotu było wygodnie”.
Koper obruszył się, zeskakując na podłogę, ale był zbyt otępiały od ciepła, by przyłożyć się do protestu. Wskoczył tylko na krzesło Dziewanny i zwinął się tam, nie racząc nawet na mnie spojrzeć.
Kiedy Traf pchnął drzwi, razem z nim do chatki wpadła wichura. Podmuch wiatru wpędził do pokoju krople deszczu.
– Ależ pogoda. Wsadź kołek na miejsce, chłopcze – skarciła Trafa wróżka.
Posłusznie zamknął za sobą drzwi i zaryglował je, a potem stanął przed nimi, ociekając wodą.
– Na dworze szaleje burza – stwierdził z błogim pijackim uśmiechem, ale oczy rozświetlało mu coś więcej niż wino. Błyszczało w nich zadurzenie tak wyraźne, jak krople deszczu spływające mu z prostych włosów na twarz.
Dopiero po kilku chwilach Traf zorientował się, że jestem w pokoju i go obserwuję.
– Tom! Wreszcie wróciłeś! – zawołał w końcu, rozpościerając ramiona z pijacką żywiołowością, a ja ze śmiechem uściskałem mojego mokrego chłopaka.
– Nie zalej Dziewannie całej podłogi! – zbeształem go.
– Nie, nie powinienem tego robić. No tak. No to nie zaleję – oznajmił i ściągnął przemoczony płaszcz.
Powiesił go na kołku przy drzwiach i zdjął wełnianą czapeczkę, by też obciekła z wody. Usiłował zdjąć buty na stojąco, ale stracił równowagę, więc usiadł na podłodze i tam dokończył dzieła. Odchylił się i ustawił buty przy drzwiach pod płaszczem, po czym wyprostował się z błogim uśmiechem.
– Poznałem dziewczynę, Tomie.
– Naprawdę? Sądząc po zapachu, myślałem, że poznałeś butelkę.
– O, tak – przyznał bez żenady. – To też. Ale wiesz, musieliśmy wypić zdrowie księcia. I jego przyszłej. I za szczęśliwe małżeństwo. I za dużo dzieci. No i za takie samo szczęście dla nas. – Uśmiechnął się do mnie głupkowato. – Mówi, że mnie kocha. Podobają się jej moje oczy.
– To dobrze.
Ile razy w życiu Trafa ludzie patrzyli na jego odmienne oczy, jedno piwne, a drugie niebieskie, i czynili znak przeciwko złu? Poznanie dziewczyny, która uznała je za atrakcyjne, musiało być balsamem na duszę chłopaka.
I nagle uświadomiłem sobie, że nie pora obciążać go teraz moimi smutkami. Odezwałem się łagodnie, lecz stanowczo:
– Chyba powinieneś się położyć, synu. Przecież twój mistrz będzie cię rano oczekiwał u siebie.
Wyglądał, jakbym go zdzielił rybą. Uśmiech zniknął mu z twarzy.
– Ojej. To prawda. Będzie na mnie czekał. Stary Dębek wymaga, by jego terminatorzy przychodzili do pracowni przed czeladnikami, a czeladnicy pracowali już w najlepsze, kiedy sam się w niej pojawia. – Zebrał się w sobie i powoli wstał. – Tomie, terminowanie u niego wcale nie spełnia moich oczekiwań. Zamiatam, noszę deski i obracam suszące się drewno. Ostrzę narzędzia, czyszczę narzędzia i nacieram narzędzia oliwą. Potem znów zamiatam. Wcieram olej w ukończone przez czeladników sprzęty. A przez te wszystkie dni ani razu nie trzymałem w ręku narzędzia po to, by coś nim zrobić. Cały czas słyszę tylko „Patrz, jak to się robi, chłopcze” albo „Powtórz, co ci właśnie powiedziałem” i „Nie o to prosiłem. Odnieś to na stos drewna i przynieś mi drobnoziarnistą wiśnię”. I wiesz co? Oni mnie przezywają. Wieśniakiem i tępakiem.
– Dębek przezywa wszystkich swoich terminatorów, Trafie. – Łagodny głos Dziewanny uspokajał i pocieszał, ale i tak dziwnie było mieć trzeciego uczestnika naszej rozmowy. – Całe miasto o tym wie. Jeden z czeladników przejął nawet swoje przezwisko, kiedy otworzył własny warsztat. Teraz za stół Prostaka płaci się spore pieniądze.
Dziewanna wróciła już do swego krzesła i robótki, ale nie usiadła – jej miejsce wciąż zajmował kot.
Usiłowałem nie okazać, jak bardzo zmartwiły mnie słowa Trafa. Spodziewałem się usłyszeć, że uwielbia swoje zajęcie i jest mi wdzięczny, że udało mi się umieścić go u Dębka. Wierzyłem, że jego terminowanie okaże się jedyną rzeczą, która się powiodła.
– No cóż. Uprzedzałem cię, że będziesz musiał ciężko pracować – zacząłem.
– I byłem na to gotowy, Tomie, naprawdę. Jestem gotów przez cały dzień ciąć drewno, dopasowywać je i kształtować. Nie spodziewałem się jednak śmiertelnej nudy. Zamiatanie, polerowanie i przynoszenie różnych rzeczy… Jeśli chodzi o naukę, to równie dobrze mógłbym zostać w domu.
Niewiele rzeczy kłuje tak dotkliwie, jak bezmyślne słowa z ust młodzieńca. Jego pogarda dla naszego dawnego życia, wyrażona tak jasno, odjęła mi mowę. Popatrzył na mnie oskarżycielsko.
– A gdzie ty byłeś i dlaczego zniknąłeś na tak długo? Nie wiedziałeś, że cię potrzebuję? – Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. – Co zrobiłeś z włosami?
– Obciąłem je – odparłem.
Przeciągnąłem z zakłopotaniem dłonią po skróconych w żałobie kosmykach. Nagle nie chciałem powiedzieć nic więcej. Wiedziałem, że to tylko chłopak, który widzi we wszystkim najpierw to, co dotyczy bezpośrednio jego samego. Niestety, już sama lakoniczność mojego wyjaśnienia powiedziała mu, że nie usłyszał ode mnie wszystkiego.
Powiódł wzrokiem po mojej twarzy.
– Co się stało? – zapytał ostro.
Zaczerpnąłem tchu. Nic już nie da się zrobić.
– Ślepun nie żyje – powiedziałem cicho.
– Ale… to moja wina? On uciekł ode mnie, ale się nim opiekowałem, przysięgam, że się nim opiekowałem. Dziewanna może ci powiedzieć…
– To nie twoja wina. Poszedł za mną i mnie znalazł. Byłem przy nim, kiedy umierał. To nie przez ciebie, Trafie. Po prostu się zestarzał. Nadszedł jego czas i Ślepun odszedł ode mnie.
Wbrew wszelkim wysiłkom słowa więzły mi w gardle.
Ulga, która pojawiła się na twarzy chłopca, wbiła mi się w serce kolejną strzałą. Czy poczucie, że w niczym nie zawinił śmierci wilka, było dla niego ważniejsze od tego, że Ślepun nie żyje? Zrozumiałem go jednak, kiedy powiedział:
– Nie mogę uwierzyć, że go nie ma.
To była prawda. Dopiero za dzień, a może kilka dni, uświadomi sobie, że stary wilk już się nie pojawi. Ślepun już nigdy nie rozciągnie się obok niego przy kominku, nigdy już nie szturchnie go łbem, by Traf podrapał go za uszami, nigdy już nie ruszy u jego boku na polowanie na króliki. Do oczu napłynęły mi łzy.
– Wszystko będzie dobrze. Tylko trochę to potrwa – zapewniłem go zduszonym głosem.
– Miejmy nadzieję – odpowiedział ponuro.
– Idź do łóżka. Jeszcze zdążysz się przespać parę godzin.
– Tak – zgodził się. – Chyba powinienem się położyć. – Postąpił krok w moją stronę. – Tak mi przykro, Tomie – powiedział i jego niezręczny uścisk prawie zniwelował złe wrażenie, jakie zrobiły na mnie jego wcześniejsze słowa. Uniósł wzrok i zapytał z powagą: – Przyjdziesz jutro wieczorem, prawda? Muszę z tobą porozmawiać. To bardzo ważne.
– Przyjdę. Jeśli Dziewanna nie będzie miała nic przeciwko temu.
Wypuszczając Trafa z objęć, spojrzałem ponad jego ramieniem na wróżkę.
– Dziewanna nie będzie miała przeciwko temu nic a nic – zapewniła mnie. Miałem nadzieję, że tylko ja słyszę w jej głosie dodatkową ciepłą nutę.
– Dobrze, zatem do wieczora. Kiedy będziesz trzeźwy. A teraz do łóżka, chłopcze.
Zmierzwiłem mu wilgotne włosy i usłyszałem wymruczane w odpowiedzi „Dobranoc”. Traf poszedł do swojej sypialni, a ja nagle znalazłem się sam na sam z Dziewanną. Na kominku zapadła się kłoda i przez chwilę jedynym dźwiękiem rozlegającym się w pokoju był syk iskier.
– No tak. Muszę iść. Dziękuję, że pozwoliłaś mi tu zaczekać na Trafa.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Rycerski znów w Koziej Twierdzy
— Magdalena Kubasiewicz

Złocisty Błazen
— Robin Hobb

Tegoż twórcy

Mój przyjaciel Błazen
— Magdalena Kubasiewicz

Rozstania i powroty
— Magdalena Kubasiewicz

Za króla, ojczyznę i garść błota
— Beatrycze Nowicka

Wciąż jest dobrze, a nawet bardzo dobrze
— Anna Kańtoch

Prosta, niełatwa w pisaniu proza
— Anna Kańtoch

Nowe szaty Błazna
— Joanna Słupek

Smoki we właściwym kierunku
— Eryk Remiezowicz

Nadchodzi zmiana
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.