Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Katarzyna Rupiewicz
‹Redlum›

WASZ EKSTRAKT:
40,0 (0,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRedlum
Data wydania20 czerwca 2016
Autor
Wydawca Genius Creations
ISBN978-83-7995-054-6
Format332s. 125×195mm
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Redlum

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 »
Tam, gdzie zaczynają sie baśnie…
Bajka o kopciuszku
Co noc męczyłem się z cholernymi drzwiami biblioteki. Pod pachą trzymałem miotłę, w dłoni świecę, a masywnych wrót nie dawało się otworzyć i zamknąć jedną ręką. W każdym razie nie bezgłośnie. Co prawda nie musiałem koniecznie nieść tych rzeczy, ale jak bym się wytłumaczył, gdyby ktoś znalazł mnie siedzącego w ciemności? W ten sposób mogłem chociaż udawać, że chciałem posprzątać.
Miałem siedem lat, gdy trafiłem do szkoły magii. Nie potrafiłem przywołać ani jednego wspomnienia sprzed tamtego dnia. Podobno ktoś magicznie wymazał mi pamięć, zanim przybyłem do Redlum. Nikt z profesorów nie wiedział, jakim zaklęciem tego dokonano ani czy ten proces można byłoby odwrócić. Ja w każdym razie nie nalegałem, by zmieniać ten stan rzeczy. Gdybym wychował się w domu wypełnionym miłością, to nikt nie zadałby sobie trudu, by pozbawić mnie wspomnień. Podejrzewałem więc, że miałem koszmarne dzieciństwo i ktoś życzliwy po prostu pozwolił mi o nim zapomnieć.
Nie wiedziałem nic o swoich rodzicach, ale dzięki temu mogłem sobie wyobrażać, że mnie kochali i nadal żyją. Oczywiście, przynajmniej jedno z tych założeń musiało być fałszywe, skoro wylądowałem jako podrzutek w Redlum.
Nauczyciele nazwali mnie Dig, bo uważali, że to dobre imię dla posługacza: krótkie i łatwe do zapamiętania. Przyznaję, że go nie lubiłem. Wiele osób sądzi, że nienawidziłem również nauczycieli, ale to przesada. Sprzątanie szkoły nie było wcale takie straszne, a co najwyżej strasznie nudne, zwłaszcza odkąd przestałem sypiać.
Minąłem kilka rzędów jednakowych pulpitów. W końcu o kant jednego ze stolików oparłem miotłę, a na blacie postawiłem świecę. Stanąłem na palcach i z trudem ściągnąłem z półki opasłe tomiszcze. Porywająca lektura, jaką były Kataklizmy nienaturalne, nie obfitowała w dobrze zarysowanych bohaterów ani ciekawe zwroty akcji. Na szczęście z powodu głupiej bezsenności nie zasypiałem nawet nad równie wciągającymi dziełami, a który domorosły mag nie marzył o władaniu piorunami albo tworzeniu tornad, choćby malutkich.
Rozłożyłem księgę na pulpicie i zatopiłem się w rozdziale o powodziach. Nie wiem, ile czasu upłynęło, nim usłyszałem kroki na korytarzu. Nie zastanawiałem się nawet, czy powinienem był je słyszeć z tej odległości. Rozległo się skrzypnięcie drzwi, otwieranych centymetr po centymetrze.
Szybko odłożyłem książkę i złapałem miotłę. Zawsze zastanawiałem się, czy ktokolwiek uwierzy w moje zapewnienia o nocnym sprzątaniu biblioteki. Cóż, teraz przynajmniej będę miał okazję się przekonać.
Najpierw zobaczyłem tańczący płomyk świecy, a potem zarys kobiecej sylwetki, wyłaniającej się z ciemności. Bez trudu rozpoznałem Florę, która cieszyła się wyjątkową popularnością wśród uczniów, a niektórzy twierdzili, że także wśród nauczycieli. Wiedziałem tylko, że pracowała w szkole, lecz nie byłem pewien, czy jako służąca. Większość z nas nie widziała dotąd piękniejszej kobiety, więc każdy modlił się, by to właśnie jego obdarzyła swoimi wdziękami. Gapiłem się na nią z głupią miną, ściskając nerwowo kij szczotki. Dziewczyna zbliżała się powoli, kołysząc biodrami w rytm jakiejś niesłyszalnej muzyki. Chyba już wtedy zrozumiałem, że tej nocy szczęście uśmiechnęło się do mnie.
– Od tygodnia obserwuję, jak się tu zakradasz. Sprzątasz o tej porze? – spytała, stawiając świecę obok mojej.
– Nie mam nic lepszego do roboty – odparłem, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie.
– Jeszcze nigdy nie sprzątałam z nudów – zadrwiła.
– Tak naprawdę uczę się potajemnie zaklęć, żeby zostać potężnym magiem – rzuciłem pół żartem, pół serio, bo kariera maga nigdy mi się nie marzyła.
Zaśmiała się cicho.
– Pozwolisz, magu, że wezmę twoją różdżkę? – spytała, z rozmysłem akcentując dwuznaczność tych słów.
Nie uśmiechnęła się z politowaniem, gdy dotknęła moich zbielałych kłykci. Zmusiłem się do rozluźnienia uścisku i oddania jej szczotki. Dziewczyna położyła ją na podłodze.
Wstyd się przyznać, ale mając szesnaście lat jeszcze nigdy się nie całowałem. Stałem więc jak słup soli, a serce waliło mi jak oszalałe, bo bałem się, że lada chwila prawda wyjdzie na jaw, a ja zostanę pośmiewiskiem całej szkoły.
Miałem jednak więcej szczęścia niż rozumu. W końcu trafiłem na Florę, która mimo młodego wieku zdążyła już uwieść kilka roczników uczniów.
Złapała mnie za koszulę, przyciągnęła do siebie i niemal siłą wsunęła język do moich ust. Chciałem udawać, że to dla mnie chleb powszedni, ale nijak nie wychodziło. Tak bardzo skoncentrowałem się na ruchach języka, że nie czerpałem z tego żadnej przyjemności. Flora niespodziewanie się cofnęła i z tajemniczym uśmiechem dotknęła warg.
– Jadłeś jakieś delicje? – spytała.
– Tylko tę najpiękniejszą – odparłem, sądząc, że to miłosna gierka.
– Chodziło mi o ten słodki smak, głuptasie.
Pocałowała mnie w policzek, jak dzieciaka. Potem jej usta zaczęły zsuwać się coraz niżej po linii szyi, a niewinne buziaki zostały zastąpione przez zmysłowy taniec języka. Cofnęła się ponownie, lecz tym razem tajemniczy uśmiech ustąpił miejsca wyraźnemu zaskoczeniu.
– Twoja skóra również jest słodka. To chyba niemożliwe – wyjąkała.
Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na smak jej pocałunku. Może zbyt dosłownie traktowałem określenie „słodycz kobiecego ciała”, ale biorąc pod uwagę posmak mojej skóry, słodycz wydawała mi się naturalna. Zaskoczenie, które malowało się na twarzy Flory, nie pozostawiało złudzeń – próbowała już niejednego mężczyzny i widocznie żaden nie był taki jak ja.
Na szczęście Flora, tak uzdolniona w innych dziedzinach, nie należała do osób przesadnie skłonnych do refleksji. Widząc moją konsternację i minę zbitego psa, po prostu musiała mnie pocieszyć.
– No chodź tu, cukiereczku – mruknęła.
Nawet jeśli jej słowa nie przyniosły zamierzonego efektu, namiętny pocałunek dopełnił dzieła. Martwiłem się wprawdzie, ale bardzo szybko odsunąłem od siebie te myśli i skoncentrowałem na tym, co działo się tu i teraz. Nie przestając jej całować, pociągnąłem za jeden ze sznurków gorsetu. To był błąd: zamiast rozwiązać kokardkę, zaciągnąłem supeł. Przez dłuższą chwilę starałem się równocześnie splatać nasze języki i rozplatać sznurki, ale tej drugiej czynności nie mogłem wykonać po omacku.
W końcu delikatnie odwróciłem Florę i zacząłem czule całować jej kark. Skóra dziewczyny miała słonawy posmak, lecz nie zwracałem na to uwagi, zajęty kombinowaniem, jak zejść niżej. Zrezygnowany, uklęknąłem za nią i musiałem pomóc sobie zębami, by rozwiązać ten cholerny gorset.
– Mmmm – zamruczała. – Zwierzak z ciebie.
Wiązanie wreszcie ustąpiło, stawiając mnie przed dylematem: co dalej? Wysłuchałem tylu sprośnych opowieści starszych kolegów, że kobiece ciało nie powinno mieć przede mną tajemnic. A jednak żaden z nich nie wspomniał, czy gorset należy rozciągnąć na boki, czy pociągnąć do góry i ściągnąć dziewczynie przez głowę. Na szczęście Flora nie była zbyt cierpliwa.
– Może ja to zrobię, zanim rozszarpiesz moje ubrania zębami – powiedziała zalotnie, a w jej głosie nie usłyszałem nawet cienia drwiny.
Z nieprawdopodobną gracją uwolniła się z gorsetu, bluzki, spódnicy, halki, drugiej halki… Podejrzewam, że przeciętne posługaczki nie nosiły tyle tego na sobie, ale Flora z pewnością nie była przeciętna.
Jakby przypadkiem stanęła w samym środku kręgu światła, rzucanego przez świece, i na chwilę zastygła w bezruchu. Potem podeszła powoli, kołysząc biodrami, i położyła dłoń na pasku moich spodni.
– Sprawdźmy, czy cały jesteś słodki – wyszeptała.
Lubię myśleć, że tamtej nocy wszystko się zmieniło. Że suma drobiazgów, które wcześniej ignorowałem, nie pozwoliła mi dłużej wierzyć w moją przynależność do ludzkiej rasy. Właściwie wątpię, czy już wtedy to wiedziałem. Być może po prostu wolałem wspominać upojną noc niż dzień, który nastał po niej.
Rozstaliśmy się przed świtem. Nie mówiliśmy zbyt wiele, bo żadne z nas nie miało wątpliwości co do przyszłości tego związku. Chyba byliśmy sobie wdzięczni za ten brak złudzeń.
Flora nie zamierzała udawać, że byłem tym pierwszym, tym ostatnim albo tym najlepszym. Ja zaś dopiero wyrastałem z tego wieku, gdyo kobietach się najchętniej śni, bo wtedy nie trzeba z nimi rozmawiać.
Wróciłem do izby, położyłem się na sienniku, który górnolotnie nazywałem łóżkiem, i leżałem do wschodu słońca. Wyjątkowo jednak czas mi się nie dłużył. Gdy światło dotarło do przeciwległej ściany mojej klitki, a na korytarzu rozległy się gniewne pomruki zaspanych kucharzy, odwróciłem się na drugi bok. Codziennie cierpliwie czekałem, aż stary Lendo otworzy drzwi z głośnym skrzypnięciem zawiasów.
– Wstawaj, leniu! – krzyknął.
Wymruczałem coś w odpowiedzi, ale mężczyzna już wyszedł, trzaskając drzwiami. Nawet gdybym spał, ten łomot byłby wystarczającą pobudką.
Na początku mojego okresu bezsenności wstawałem pierwszy i z uśmiechem na twarzy witałem wszystkich wchodzących do kuchni. Nienawidzili mnie za to.
Wyskoczyłem z łóżka i zrobiłem kilkadziesiąt pompek, bo z rana nie chciałem zdradzać się z nadmiarem energii ani dobrego humoru.
Gdy skończyłem, ubrałem się pośpiesznie i przybrałem najbardziej ponurą minę, na jaką było mnie stać, po czym wyszedłem z izby. Powlokłem się przez korytarz, co kilka kroków przypominając sobie, że nie wolno mi biec ani podskakiwać.
Gwar w kuchni przywitałem szerokim ziewnięciem i wyćwiczonym tarciem oczu. O tej porze na posiłek przychodziła prawie cała służba. Prawie, bo Flora, podobnie jak kilka innych dziewcząt, nigdy nie jadała z nami. Stary Lendo powiedział kiedyś z porozumiewawczym mrugnięciem, że muszą odsypiać, a ja byłem zbyt młody i niewinny, żeby zrozumieć, co miał na myśli.
Zjadłem rozgotowaną owsiankę, której smak na szczęście udało mi się wyrzucić z pamięci. Potem podjąłem, jak zwykle nieudaną, próbę wymknięcia się z kuchni. Cóż, moje starania były z założenia skazane na porażkę. Lendo zatrzymał mnie w drzwiach.
– A ty dokąd, leniu? – zapytał ze śmiechem.
– Chciałem posprzątać bibliotekę – odparłem, najwyraźniej zbyt szybko i za mało posępnie.
– Bibliotekę, co? – Stary posługacz przyjrzał mi się podejrzliwie. – Dobra, zacznij od biblioteki, a potem umyjesz schody w piwnicy. Jakiś pierwszak rozbił słój pełen jelit.
Szkoła miała taki przerób preparatów anatomicznych, że zastanawiałem się, skąd brane są nowe materiały.
Skrzywiłem się i dopiero po dłuższej chwili skinąłem głową, bo Lendo nabrałby podejrzeń, gdybym zgodził się zbyt chętnie. Tak naprawdę lubiłem piwnicę: w skrzyniach składowano mnóstwo przedmiotów o fantazyjnych kształtach i niesamowitych barwach, które uczniowie w ramach kursu archeologii przynosili z wykopalisk, podobno zlokalizowanych tuż za murami. Jako dziecko lubiłem się zakradać do piwnicy, żeby bawić się półprzezroczystym materiałem, dostatecznie lekkim, by unosił się na wietrze albo wodzie, a jednocześnie tak gęstym, że ani jedno, ani drugie nie mogło przez niego przeniknąć. Znajdowali go tak dużo, że trudno było stwierdzić, czy rzeczywiście pochodził ze starożytności. Za to wizja uszytych z tego ubrań nie traciła na atrakcyjności, przynajmniej wśród przedstawicieli płci męskiej.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2018
— Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Potwory i spółka
— Anna Nieznaj

Tegoż twórcy

Prawi
— Katarzyna Rupiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.