Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 9 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Katarzyna Rupiewicz
‹Redlum›

WASZ EKSTRAKT:
40,0 (0,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRedlum
Data wydania20 czerwca 2016
Autor
Wydawca Genius Creations
ISBN978-83-7995-054-6
Format332s. 125×195mm
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Redlum

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3
Wciąż zachowując pozory, przeszedłem leniwie korytarzem dla służby, na wszelki wypadek ziewając co jakiś czas. Dopiero w lewym skrzydle budynku mogłem sobie pozwolić na szybszy krok, a do biblioteki dobiegłem modląc się, by nikt tam nie zaglądał o świcie. Niepotrzebnie się martwiłem.
Gdy wreszcie sforsowałem masywne wrota, moim oczom ukazał się idealny porządek. Jedynie miotła, dyskretnie wsunięta pod regał z podręcznikami magii leczniczej, przypominała o wydarzeniach minionej nocy. Do południa uwinąłem się z biblioteką i piwnicą. Zależało mi na czasie, bo chciałem jeszcze zdążyć na lekcje ostatniego roku. W zajęciach z profesorem Kardinem mogłem brać udział jedynie raz na kilka dni, aby nie wzbudzać podejrzeń. Właściwie to ja tylko sprzątałem salę, a gdyby ktoś mnie spytał, dlaczego muszę to robić akurat w trakcie lekcji, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Na szczęście nie pytali.
Dopiero wtaszczenie dwóch wiader wody na piąte piętro pozbawiło mnie nadmiaru energii. Swobodnie wszedłem do sali, nie podejrzewając, że tym razem znajdę się w samym centrum zainteresowania.
Nauczyciel jeszcze nie przyszedł. Grupa starszych uczniów stała pod ścianą. Spojrzeli na mnie, kiedy się pojawiłem. Byłem ich jedyną nadzieją na obserwowanie czegoś innego niż scena, która rozgrywała się pośrodku. Właśnie tam Gedbal Andemor zaciskał dłonie w pięści. Przed nim stała Flora, a siniak na jej policzku dopiero zaczynał nabiegać krwią.
Gedbala uważano za najpotężniejszego maga ze swojego rocznika. Mówiło się, i to całkiem głośno, że pozostanie w szkole jako nauczyciel. Oczywiście, jak przystało na potężnego maga, Andemor był także strasznym dupkiem.
– Myślisz, suko, że możesz się łajdaczyć, z kim chcesz?! – wrzasnął, nie zważając na publiczność.
Flora spojrzała na mnie błagalnie. Odstawiłem wiadra i ruszyłem w jej stronę. Nie trzeba było intelektu najzdolniejszego ucznia w szkole, by odgadnąć, że tkwię w tym szambie po uszy.
– Zdradziłaś mnie z czyścicielem latryn?! – wrzasnął Gedbal, po czym złapał dziewczynę za włosy i brutalnie pchnął na podłogę.
Zachowałem się tak, jak zachowałby się na moim miejscu każdy mężczyzna znający odrobinę magii – złożyłem dłonie i przez zęby wysyczałem formułę Badelo Erdi. Impet zaklęcia uniósł zaskoczonego Gedbala, przerzucił przez salę i wbił w przeciwległą ścianę. Niewielka strużka krwi wypłynęła mu z nosa. Młody mag zapewne nawet by jej nie poczuł, tylko zerwałby się na równe nogi i przystąpił do kontrataku. A przynajmniej postąpiłby tak, gdyby żył.
Po kilku sekundach lub może nawet minutach, w ciągu których nikt się nie poruszył, drzwi za moimi plecami otworzyły się gwałtownie. Profesor Agnesto Kardin w kilku krokach przemierzył salę, nie pytając, co się stało. Spojrzał na martwego Gedbala, na cicho płaczącą Florę i na mnie.
– Nie chciałem go zabić – wyszeptałem. Nawet uczeń pierwszego roku wiedział, że za pomocą Badelo Erdi można co najwyżej złamać komuś rękę, a i wtedy ofiara musi mieć wyjątkowego pecha.
Kardin nie udawał, że słucha. Z kamienną twarzą zaczął wypowiadać zaklęcie paraliżujące, a ja zupełnie odruchowo skrzyżowałem ręce na piersi i wyrecytowałem formułę obronną. Przede mną zmaterializowała się tarcza, o ile można tak powiedzieć o chaotycznych refleksach błękitnego światła. Nauczyciel nie okazał zaskoczenia, tylko przeszedł do potężniejszych zaklęć. Cały czas jednak starał się mnie obezwładnić, a nie zranić.
Broniłem się skutecznie, ale po co? Co ja właściwie wyrabiałem? Co zrobię, jeśli odeprę atak? Ucieknę? Dokąd? Nigdy nie opuszczałem szkoły.
– Spokojnie, chłopcze. – Łagodny głos Kardina wyrwał mnie z zamyślenia. – Nikt nie chce cię skrzywdzić.
Dopiero wtedy zrozumiałem, że w chwili, gdy zacząłem analizować swoją sytuację, przestałem się bronić. Trzeba być kompletnym idiotą, żeby w środku starcia z nauczycielem magii zapomnieć o recytowaniu zaklęcia. Rzecz jednak w tym, że osłona nie znikła – wciąż mnie chroniła, co wydawało mi się absolutnie niemożliwe.
– Tylko spokojnie. Nic ci nie grozi – zapewniał Kardin.
Nauczyciel starał się unikać gwałtownych ruchów. To była podstawowa zasada, której ludzkie dzieci w Redlum uczono od najmłodszych lat: nigdy nie drażnić istot magicznych.
Z trudem opuściłem ręce, mocno przyciśnięte do piersi. Dopiero teraz zauważyłem, że drżą. Miałem nadzieję, że inni tego nie widzieli.
– Nie chciałem go zabić. Użyłem tylko Badelo Erdi – powiedziałem.
– Nie mogłeś tego przewidzieć – zapewnił mnie Kardin. – Siłę zaklęć określamy dla ludzi.
Po raz pierwszy ktoś powiedział głośno, że nie jestem człowiekiem. Zrobiło mi się gorąco i słabo. Gdybym zemdlał, chyba spaliłbym się ze wstydu. Rozejrzałem się po sali: wielu uczniów zbladło, niektórzy patrzyli na mnie z rozdziawionymi ustami. Flora podniosła się powoli z podłogi, ale nie miała odwagi spojrzeć mi w oczy.
– Słodki – wyszeptała.
Profesor dał mi znak, żebym poszedł za nim. Być może temu gestowi towarzyszyły jakieś słowa, ale byłem zbyt roztrzęsiony, by je usłyszeć. Nie zastanawiałem się nawet, dokąd mnie prowadzi.
Nie od razu rozpoznałem też gabinet dla gości, do którego weszliśmy. Był jednym z wielu miejsc zbyt eleganckich dla takich jak ja. Nawet jeśli chodziło tylko o sprzątanie.
– Usiądź – powiedział łagodnie Kardin.
Przycupnąłem na skraju wielkiego fotela. Omal z niego nie spadłem, gdy lokaj w liberii zmaterializował się przy drzwiach. To nie była magiczna sztuczka – po prostu nie zauważyłem, kiedy wszedł. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem pełnym pogardy.
W Redlum byli równi i równiejsi − i podobnie w szkole pracowała służba i Służba. Tacy jak ten odzywali się do nas tylko gdy byli pijani, a wtedy, wprawieni w dobry nastrój, przypominali sobie, że oni też kiedyś szorowali schody w piwnicy i nosili opał.
– Podaj nam coś na rozluźnienie atmosfery – rozkazał Kardin.
Profesor udał, że nie widzi miny lokaja i uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Dopiero kiedy sięgał po alkohol, zauważyłem, że jego dłonie drżą jeszcze bardziej niż moje.
– Mogłeś powiedzieć nam wcześniej – zagadnął Kardin. Jednocześnie kręcił kciukami młynka jak wyrwany do odpowiedzi uczeń.
Wziąłem do ręki kieliszek i wychyliłem całą zawartość jednym haustem.
Łzy nabiegły mi do oczu. Chociaż starałem się zignorować drapanie w gardle, nic z tego nie wyszło. Ostatkiem sił odstawiłem kieliszek i zaniosłem się takim kaszlem, że zleciałem z fotela. Od tej pory zapamiętałem, żeby nie siadać na samym brzeżku.
Można powiedzieć, że tak właśnie wyglądały moje początki na salonach. Dziś umiałbym rozpoznać po zapachu, jaki dostałem koniak. Wtedy jednak potrafiłem tylko ocenić, że piwo to raczej nie było.
Nie pozwolili mi wrócić do mojej klitki. Lokaj zaprowadził mnie do jednego z eleganckich pokoi dla gości, czasem zatrzymujących się w szkole. Zaraz przysłano też pokojówkę, która naszykowała mi prawdziwą gorącą kąpiel z pachnącymi olejkami, a także krawca, by wziął miarę na nowe ubranie.
Otoczony atłasowymi poduszkami i karmiony frykasami, słyszałem tylko plotki o burzy, która przetoczyła się przez szkołę. Istotom magicznym nie podobało się to, że zrobiono ze mnie posługacza. Ze mnie! Choć nie pamiętałem, kim jestem i nikt nie rozpoznał gatunku, do którego należałem! Oburzające!
Oczywiście uważałem, że to śmieszne − skoro nikt nie zgłaszał podobnych pretensji, dopóki uchodziłem za człowieka. Dziś śmieszy mnie jedynie moja ówczesna naiwność. Cóż, byłem młody i nie wiedziałem, że to, czym się okazałem, za murami Redlum zostałoby zabite, poćwiartowane i spalone. Niekoniecznie w tej kolejności.
Gdy dotarła do mnie wieść, że rektor zrezygnował ze stanowiska i opuścił Redlum, byłem pewien, że zrobił to, by uspokoić nastroje wmieście. W końcu porozumienie ludzi i istot magicznych przypominało raczej zawieszenie broni niż prawdziwy pokój.
Dopiero wiele miesięcy później zrozumiałem, że najstraszliwszą rzeczą, jaka wydarzyła się w szkole, był fakt, że potajemnie uczyłem się magii. Ludzie zachowali tę dziedzinę tylko dla siebie, bo dzięki umiejętności rzucania zaklęć mogli twierdzić, że są w stanie mierzyć się z istotami magicznymi. Ja zaś zachwiałem utrzymywaną przez stulecia równowagę. To znaczy zachwiałbym, gdybym faktycznie przykładał się do nauki.
W szkole traktowano mnie zatem jak dostojnego, lecz niepożądanego gościa. Wszyscy patrzyli mi na ręce, milkli, kiedy się do nich zbliżałem i pilnowali, żebym nigdzie nie chodził sam. Z dnia na dzień straciłem dostęp do biblioteki i sal wykładowych. Nie mogłem też sprzątać i pracować na zewnątrz, a dawni przyjaciele unikali mnie jak ognia.
Choć nie mieszkałem już w klitce ani nie karmiono mnie resztkami, po miesiącu czułem się jak w więzieniu. Było dla mnie jasne, że muszę się stamtąd wydostać, znaleźć sobie jakieś zajęcie i nowych przyjaciół, którzy zaakceptują to, kim jestem. Kimkolwiek bym się nie okazał, bo z półsłówek wyciąganych od nauczycieli zrozumiałem tylko, że wciąż nie wiadomo, do jakiej rasy przynależę.
W tajemnicy dowiedziałem się, że w największej karczmie w mieście pomocnik oberżysty akurat zginął w wypadku. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że w Redlum tak właśnie określało się zdarzenia kończące się dla jednego z uczestników zjedzeniem, spopieleniem albo utratą połowy czaszki w bójce. Nie przeszkadzała mi nawet świadomość, że lokaj przekazał mi tę informację, aby się mnie pozbyć.
On również umożliwił mi wymknięcie się ze szkoły i podpowiedział, że do karczmy najlepiej pójść o zachodzie słońca. Właściciel zazwyczaj otwierał późnym popołudniem, a pierwsi goście rzadko zjawiali się przed zapadnięciem zmroku. Dzielnicę ludzi – w której mieściły się szkoły magii – i Powerstreet, gdzie stała największa karczma w Redlum, dzielił spory kawałek.
Byłem tam raz z kolegami − oczywiście nie w samej karczmie. Ukryliśmy się wtedy za wozem i obserwowaliśmy wnętrze przez wielkie okna. Tacy jak my nie mieli odwagi zbliżyć się do drzwi.
koniec
« 1 2 3
10 czerwca 2016

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2018
— Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Potwory i spółka
— Anna Nieznaj

Tegoż twórcy

Prawi
— Katarzyna Rupiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.