Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Stephen King
‹Wszystko jest względne›

Wszystko jest względne
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWszystko jest względne
Tytuł oryginalnyEverything’s Eventual
Data wydania31 października 2002
Autor
PrzekładŁukasz Praski, Maciejka Mazan, Danuta Górska, Marek Mastalerz
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN83-7337-203-2
Format444s. 120×191mm; oprawa twarda
Cena39,90
Gatunekgroza / horror
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Śmierć Jacka Hamiltona

Esensja.pl
Esensja.pl
Stephen King
« 1 2 3 4 8 »

Stephen King

Śmierć Jacka Hamiltona

– Nic, wszystko w porządku - mówi i wysuwa się z okna prawie do pasa z automatem w ręce. Tylko że na początku nie mógł strzelać, bo przeszkadzała mu ciężarówka z mleczarni. Widziałem w lusterku kierowcę, który gapił się na nas spod swojej czapeczki. A kiedy spojrzałem na Jacka wychylonego przez okno, zobaczyłem na środku płaszcza dziurę, okrągłą i równiutką, jakby była narysowana ołówkiem. Nie było krwi, tylko ta czarna dziurka.
– Daj spokój Jackowi, skup się na pieprzonym fordzie! - krzyknął do mnie Johnnie.
Skupiłem się. Oddaliliśmy się od ciężarówki może o pół mili, a gliniarze utknęli za nią, bo z jednej strony drogi mieli barierę, a z drugiej sznur samochodów, który leniwie toczył się w przeciwnym kierunku. Pokonaliśmy ostry zakręt i przez chwilę ciężarówka z mleczarni i wóz policyjny znikły nam z oczu. Nagle z prawej pojawiła się zarośnięta chwastami żwirowa droga.
– Tutaj! - dyszy Jack, opadając na fotel, ale ja już skręcałem.
To był stary podjazd. Przejechałem mniej więcej siedemdziesiąt jardów, wspinając się na małe wzniesienie i zjeżdżając po drugiej stronie. Zatrzymałem się pod domem na farmie, który wyglądał na dawno opuszczony. Zgasiłem silnik, wysiedliśmy i stanęliśmy za samochodem.
– Jak przyjadą, pokażemy im - rzekł Jack. - Nie zamierzam skończyć na krześle elektrycznym jak Harry Pierpont.
Ale nikt się nie zjawił, więc po dziesięciu minutach wsiedliśmy i wróciliśmy na główną drogę, powoli i ostrożnie. Wtedy zobaczyłem coś, co bardzo mi się nie spodobało.
– Jack - odzywam się. - Krew leci ci z ust. Uważaj, zaraz pobrudzisz sobie koszulę.
Jack otarł usta palcem prawej ręki, popatrzył na krew i uśmiechnął się do mnie tak, że do dziś widzę w snach ten uśmiech: szeroki i śmiertelnie przerażający.
– Przygryzłem sobie policzek - rzuca. - Nic mi nie jest.
– Na pewno? - pyta Johnnie. - Trochę śmiesznie mówisz.
– Nie mogę jeszcze złapać tchu - mówi Jack. Jeszcze raz otarł usta palcem, na którym tym razem było mniej krwi, co go widocznie uspokoiło. - Spierdalajmy stąd.
– Skręć z powrotem na Spiral Bridge, Homer - prosi Johnnie i zrobiłem, co mi kazał. Nie wszystkie opowieści o Johnniem Dillingerze są prawdziwe, ale to fakt, że zawsze umiał odnaleźć drogę do domu, nawet gdy już nie miał domu; i zawsze mu ufałem.
Znów toczyliśmy się trzydzieści mil na godzinę jak stateczny pastor na niedzielnej przejażdżce, gdy Johnnie dostrzegł stację Texaco i kazał mi skręcić w prawo. Wjechaliśmy na żwirowe wiejskie drogi, Johnnie co chwilę wołał, żeby skręcić w lewo czy w prawo, chociaż moim zdaniem wszystkie drogi wyglądały tak samo: identyczne koleiny między polami klapniętej kukurydzy. Były błotniste, a na niektórych polach leżały jeszcze resztki śniegu. Od czasu do czasu mijaliśmy wsiowego dzieciaka, który się nam przyglądał. Jack zachowywał się coraz ciszej. Zapytałem, jak się czuje, a on odparł:
– Nic mi nie jest.
– Ktoś powinien cię obejrzeć, jak się to trochę uspokoi - powiedział Johnnie. - Trzeba też naprawić płaszcz. Z tą dziurą wygląda, jakby ktoś do ciebie strzelał! - Roześmiał się, a ja razem z nim. Nawet Jack się śmiał. Johnnie zawsze nas umiał rozweselić.
– Chyba nie weszła za głęboko - rzekł Jack, kiedy wyjechaliśmy na drogę 43. - Już mi nie leci krew z ust, patrzcie. - Odwrócił się i pokazał Johnniemu palec, na którym został tylko brunatny ślad. Jednak gdy opadł z powrotem na siedzenie, krew pociekła mu ustami i nosem.
– Chyba jednak weszła głęboko - oznajmił Johnnie. - Zajmiemy się tym. Jeżeli możesz jeszcze mówić, pewnie nic ci nie będzie.
– Jasne - zgodził się Jack. - Nic mi nie jest. - Mówił bardzo cicho, jak nigdy.
– Świetnie się trzymasz, jak na swoje lata, skurczybyku - rzuciłem.
– Zamknijcie się, palanty - odrzekł i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Obśmiali się ze mnie. Było wesoło jak diabli.
Pięć minut później, kiedy wyjechaliśmy na główną drogę, Jack zemdlał. Oparł się bezwładnie o okno, a z kącika ust wypłynęła mu strużka krwi, rozmazując się na szybie. Wyglądało to tak, jakby ktoś rozgniótł komara, który był już po obiedzie - wszędzie bordowe ciapy. Jack ciągle miał na głowie zawiązaną szmatę, ale zdążyła się już przekrzywić. Johnnie zdjął ją i starł mu krew z twarzy. Jack mruknął coś, unosząc ręce, jakby chciał odepchnąć Johnniego, ale bezsilnie opadły mu na kolana.
– Gliny pewnie zawiadomiły przez radio innych - odzywa się Johnnie. - Jak pojedziemy do Saint Paul, koniec z nami. Tak myślę. A ty, Homer?
– Tak samo. Co nam zostaje? Chicago?
– No. Tylko najpierw musimy się pozbyć gabloty. Znają już numery. A nawet jak nie znają, przyniesie nam pecha.
– Co z Jackiem? - pytam.
– Nic mu nie będzie - mówi i od razu wiem, że lepiej będzie, jak nie poruszę więcej tego tematu.
Zatrzymaliśmy się przy drodze milę dalej i Johnnie przestrzelił przednią oponę pechowego forda. Jack oparł się o maskę, niezdrowo blady.
Jeżeli potrzebowaliśmy wozu, zawsze do mnie należało zatrzymanie jakiegoś samochodu.
– Kiedy nam się nie udaje kogoś zastopować, tobie się udaje - powiedział kiedyś Johnnie. - Ciekawe dlaczego?
Odpowiedział mu Harry Pierpont. Było to w czasach, gdy nie nazywaliśmy się jeszcze gang Dillingera, tylko gang Pierponta.
– Bo wygląda jak Homer - powiedział. - Nikt nigdy bardziej nie przypominał Homera niż Homer Van Meter.
Śmialiśmy się z tego i oto znów stanąłem na poboczu, lecz teraz moje zadanie było naprawdę ważne. Można powiedzieć, sprawa życia i śmierci.
Przejechały trzy czy cztery auta, podczas gdy ja udawałem, że majstruję przy oponie. Potem zjawiła się ciężarówka, ale jechała za wolno i za bardzo nią trzęsło. Poza tym z tyłu siedzieli jacyś goście. Kierowca zwolnił i mówi:
– Potrzebujesz pomocy, amigo?
– Nie, dzięki. Chcę nabrać apetytu przed lunchem. Jedźcie dalej.
Facet śmieje się i rusza. Goście z tyłu machają do mnie.
Następny był inny ford, zupełnie sam. Zacząłem wymachiwać rękami, żeby się zatrzymali, stałem w takim miejscu, że musieli zauważyć przebitą oponę. Szczerzyłem do nich zęby w uśmiechu, który mówił, że jestem tylko niegroźnym Homerem stojącym na poboczu.
Zadziałało. Ford stanął. W środku siedziały trzy osoby, mężczyzna, młoda kobieta i tłuste dziecko. Rodzina.
– Chyba złapał pan gumę - odzywa się mężczyzna. Miał na sobie garnitur i płaszcz, czyste, ale nie pierwszego gatunku.
– No, nie wiem, czy jest aż tak źle - mówię na to. - Powietrza nie ma tylko na dole.
Jeszcze się śmiał, jakbym opowiedział jakiś nowy wspaniały żart, gdy spomiędzy drzew wyszli Johnnie i Jack z gnatami.
– Spokojnie - odzywa się Jack. - Nikt nie chce wam zrobić krzywdy.
Człowiek popatrzył na Jacka, popatrzył na Johnniego, potem znów na Jacka. Później jego oczy zatrzymały się na Johnniem i otworzył usta. Widziałem to już tysiące razy, ale zawsze mnie bawiło.
– Jesteś Dillinger - dyszy facet i momentalnie podnosi ręce.
– Miło mi pana poznać - Johnnie na to i łapie go za rękę. - Opuść te graby, dobrze?
Kiedy człowiek opuścił ręce, minęło nas kilka samochodów - wieśniacy jechali do miasta, siedząc sztywno jak kije w swoich starych, zabłoconych sedanach. Wyglądaliśmy jak paru gości na poboczu, którzy szykują się do wymiany opony.
Tymczasem Jack podszedł do forda od strony kierowcy, wyłączył silnik i wyjął kluczyki. Niebo tego dnia było białe, jakby miał padać deszcz albo śnieg, ale twarz Jacka była jeszcze bielsza.
– Jak się pani nazywa? - pyta Jack kobietę. Miała na sobie długi szary płaszcz i śliczną czapkę marynarską.
– Deelie Francis. - Jej oczy były wielkie i ciemne jak śliwki. - A to mój mąż, Roy. Chcecie nas zabić?
Johnnie spojrzał na nią surowo.
– Jesteśmy gangiem Dillingera, pani Francis, i nigdy nikogo nie zabiliśmy. - Johnnie zawsze to podkreślał. Harry Pierpont często się z niego śmiał i pytał, po co sobie strzępi język, ale wydaje mi się, że Johnnie robił słusznie. Dlatego między innymi będą o nim pamiętać jeszcze długo po tym, jak zapomną tego pedzia w słomkowym kapeluszu.
– Zgadza się - wtrąca Jack. - Okradamy tylko banki, i to wcale nie tak często, jak mówią. A kim jest ten szlachetny mały człowiek? - Połaskotał dzieciaka pod brodą. Mały był naprawdę gruby; wyglądał jak W. C. Fields.
– To Buster - wyjaśnia Deelie Francis.
« 1 2 3 4 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

W pigułce
— Tomasz Kujawski

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Upływ czasu
— Joanna Kapica-Curzytek

Wybawca lekki jak piórko
— Dominika Cirocka

Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął
— Katarzyna Piekarz

Pudełko nie czarno-białe
— Dominika Cirocka

Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Czerwiec 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Maj 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Katarzyna Piekarz

Esensja czyta: Styczeń 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski

Tym razem bez koszmarów
— Dominika Cirocka

Historia niesie pisarza
— Tomasz Kujawski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.