WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Wszystko jest względne |
Tytuł oryginalny | Everything’s Eventual |
Data wydania | 31 października 2002 |
Autor | Stephen King |
Przekład | Łukasz Praski, Maciejka Mazan, Danuta Górska, Marek Mastalerz |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
ISBN | 83-7337-203-2 |
Format | 444s. 120×191mm; oprawa twarda |
Cena | 39,90 |
Gatunek | groza / horror |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Śmierć Jacka HamiltonaStephen King
Stephen KingŚmierć Jacka Hamiltona– Nie mogę - mówi. - Za bardzo boli. Boże, gdybyście wiedzieli, jak to boli! Chcę jeszcze jedno piwo. Tylko nie dawajcie tyle soli. Gdzie jest Harry, gdzie jest Charlie? Chyba chodziło mu o Harry’ego Pierponta i Charliego Makleya - Charlie uczył Harry’ego i Jacka, kiedy byli jeszcze smarkaczami. – Znowu zaczyna - mówi Johnnie. - Trzeba mu sprowadzić lekarza i ty to zrobisz, Homer. – Jezu, Johnnie, to nie moje miasto! – Nie szkodzi - Johnnie na to. - Jak ja wyjdę, wiesz, co się będzie działo. Zapiszę ci nazwiska i adresy. Skończyło się na jednym nazwisku i adresie, a kiedy tam dotarłem, okazało się, że wszystko na nic. Lekarz (konował, którego misją było dokonywanie aborcji i wypalanie kwasem linii papilarnych) dwa miesiące wcześniej uszczęśliwił się na śmierć, aplikując sobie laudanum według własnego pomysłu. • • • Zostaliśmy w tym parszywym pokoju na zapleczu Murphy’ego jeszcze pięć dni. Pokazał się Mickey McClure i próbował nas wyrzucić, ale Johnnie pogadał z nim tak, jak tylko on potrafi - kiedy omotał kogoś swoim czarem, nie sposób mu było odmówić. Poza tym płaciliśmy. Piątej nocy czynsz wynosił już cztery stówy i nie mogliśmy nawet zaglądać do baru, żeby nikt nas nie zobaczył. I tak nikt nas nie widział i o ile wiem, gliny też nigdy się nie dowiedziały, gdzie spędziliśmy te pięć dni pod koniec kwietnia. Ciekawe, ile Mickey McClure zarobił na tym interesie - więcej niż tysiaka. Robiliśmy już banki, z których zabieraliśmy mniej. Chodziłem po różnych mistrzach skrobanek i artystach od zmiany wyglądu. Żaden z nich nie chciał przyjść obejrzeć Jacka. Za bardzo się gotuje, mówili. To były najgorsze dni ze wszystkich, jeszcze dziś niechętnie o tym myślę. Powiedzmy, że poczuliśmy z Johnniem na własnej skórze, co czuł Jezus, kiedy Piotr wyparł się Go trzy razy w Ogrodzie Oliwnym. Przez jakiś czas Jack miał okresy majaczenia i przytomności, a potem już prawie ciągle majaczył. Rozmawiał z matką i Harrym Pierpontem, później mówił o Boobiem Clarku, słynnym pedale z Michigan City, którego wszyscy znaliśmy. – Boobie próbował mnie pocałować - powtarzał w kółko jednej nocy Jack, aż myślałem, że zwariuję. Johnnie jakby nie zwracał na to uwagi. Siedział obok Jacka na łóżku i głaskał go po włosach. Wyciął mu w podkoszulku kawałek materiału w miejscu, gdzie była dziura po kuli i cały czas smarował ją merkurochromem, ale skóra zrobiła się już szarozielona i z dziury zaczęło cuchnąć. Wystarczyło poczuć ten zapach, żeby oczy zaszły łzami. – To gangrena - powiedział Mickey McClure, kiedy wpadł po czynsz. - Już po nim. – Wcale nie - odparł Johnnie. Mickey nachylił się, opierając tłuste ręce o kolana. Powąchał oddech Jacka jak gliniarz sprawdzający pijanego, a potem się odsunął. – Lepiej szybko znajdźcie lekarza. Czuć w ranie, to źle. Ale jak czuć w oddechu… - Mickey pokręcił głową i wyszedł. – Niech spierdala - rzekł do Jacka Johnnie, głaszcząc go po głowie. - Co on może wiedzieć? Jack nie odpowiedział. Spał. Kilka godzin później, gdy obaj z Johnniem też poszliśmy spać, Jack leżał na skraju łóżka, bredził coś o Henrym Claudym, naczelniku Michigan City. Nazywaliśmy go Ja-Bóg, bo zawsze było Ja-Bóg to, Ja-Bóg tamto. Jack wrzeszczał, że zabije Claudy’ego, jeżeli nas nie wypuści. Ktoś zaczął walić w ścianę i krzyczeć, żebyśmy uciszyli tego gościa. Johnnie usiadł obok Jacka, zaczął do niego mówić i jakoś go uspokoił. – Homer? - mówi po chwili Jack. – Słucham, Jack. – Zrobisz sztuczkę z muchami? - pyta. Zdziwiłem się, że pamiętał. – Bardzo bym chciał - mówię - ale tu nie ma much. W tej części kraju sezon na muchy jeszcze się nie zaczął. Cichym i ochrypłym głosem Jack zanucił: – Może na was tak, ale na mnie mucha nie siada. Mam rację, Chummah? Nie miałem pojęcia, kim jest Chummah, ale skinąłem głową i poklepałem go po ramieniu. Było lepkie i rozpalone. – Masz rację, Jack. Miał fioletowe cienie pod oczami i zaschniętą ślinę na wargach. Zaczął już tracić na wadze. Czułem też jego zapach. Zapach moczu, jeszcze nie taki zły, i zapach gangreny, okropny. Jednak Johnnie nie dawał po sobie poznać, że w ogóle cokolwiek czuje. – Przejdź się na rękach, John - powiedział Jack. - Tak jak kiedyś. – Za chwilę - odrzekł Johnnie. Nalał mu wody do szklanki. - Najpierw to wypij. Musisz sobie zwilżyć gwizdek. Potem zobaczę, czy jeszcze umiem przejść się po pokoju do góry nogami. Pamiętasz, jak biegałem na rękach po fabryce koszul? Jak pobiegłem do bramy, zamknęli mnie na dołku. – Pamiętam - potwierdził Jack. Johnnie nie chodził tej nocy na rękach. Zanim przytknął szklankę do ust Jacka, biedak znowu zasnął z głową na ramieniu Johnniego. – Umrze - powiedziałem. – Wcale nie - odrzekł Johnnie. • • • Następnego dnia rano zapytałem Johnniego, co robimy. Co możemy zrobić. – Dostałem od McClure’a jeszcze jedno nazwisko. Joe Moran. McClure mówi, że był pośrednikiem w porwaniu Bremera. Jak złoży Jacka do kupy, będzie dla mnie wart tysiąc. – Ja mam sześćset - powiedziałem. I byłem gotowy je oddać, ale nie dla Jacka Hamiltona. Jack już nie potrzebował lekarza; teraz bardziej przydałby mu się ksiądz. Zrobiłbym to dla Johnniego Dillingera. – Dzięki, Homer - rzucił. - Wrócę za godzinę. Tymczasem popilnuj małego. - Johnnie powiedział to jednak z posępną miną. Wiedział, że jeżeli Moran nam nie pomoże, będziemy musieli pojechać do miasta. To by znaczyło, że trzeba będzie zabrać Jacka do Saint Paul i spróbować tam. Wiedzieliśmy, co może oznaczać powrót kradzionym fordem. Była wiosna 1934 roku i wszyscy trzej - ja, Jack i zwłaszcza Johnnie - byliśmy na liście „wrogów publicznych” J. Edgara Hoovera. – Powodzenia - mówię. Wyszedł. Pokręciłem się trochę po pokoju. Miałem go już dość. Czułem się trochę jak w Michigan City, tylko gorzej. Bo kiedy siedzisz w pudle, nic gorszego nie może cię już spotkać. A tu, w kryjówce na zapleczu Murphy’ego, zawsze wszystko mogło się zmienić na gorsze. Jack wymamrotał coś i znowu zasnął. W nogach łóżka stało krzesło z poduszką. Wziąłem poduszkę i usiadłem obok Jacka. To chyba nie potrwałoby długo. Kiedy wróci Johnnie, powiedziałbym mu tylko, że biedny Jack wydał ostatnie tchnienie i po prostu dał nogę na tamten świat. Poduszka będzie spokojnie leżała na krześle. Naprawdę, wyświadczyłbym tylko przysługę Johnniemu. Jackowi też. – Widzę cię, Chummah - mówi nagle. Powiadam wam, serce podskoczyło mi do gardła. – Jack! - mówię, opierając się na łokciach o poduszkę. - Jak się czujesz? Oczy uciekły mu pod powieki. – Zrób sztuczkę… z muchami - mówi i znowu zasypia. Ale zdążył się obudzić w odpowiednim momencie; gdyby spał, Johnnie znalazłby na łóżku trupa. • • • Kiedy wreszcie Johnnie wrócił, prawie rozwalił drzwi. Wyciągnąłem spluwę. Zobaczył to i się zaśmiał. – Odłóż gnata, stary, pozbieraj się i wyluzuj! – Co jest? – Spadamy stąd, to jest. - Wyglądał, jakby mu ubyło pięć lat. - Najwyższy czas, nie uważasz? – Taa. – Nic mu się nie stało, jak mnie nie było? – Nie - odparłem. Na poduszce, która leżała już na krześle, był wyszyty napis DO ZOBACZENIA W CHICAGO. – Bez zmian? – Bez zmian. Dokąd jedziemy? – Do Aurory - powiedział Johnnie. - To miasteczko na północy. Wprowadzimy się do Volneya Davisa i jego dziewczyny. - Pochylił się nad łóżkiem. Rude włosy Jacka, które i tak były rzadkie, zaczęły wypadać. Leżały na poduszce i widać było skórę na czubku głowy Jacka, białą jak śnieg. - Słyszysz, Jack! - zawołał Johnnie. - Na razie się jeszcze gotuje, ale niedługo się uspokoi! Rozumiesz? – Przejdź się na rękach, tak jak Johnnie Dillinger - poprosił Jack, nie otwierając oczu. Johnnie cały czas się uśmiechał. Mrugnął do mnie. – Rozumie - rzekł. - Tylko się nie obudził. Prawda? – Jasne - przytaknąłem. • • • |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
W pigułce
— Tomasz Kujawski
Krótko o książkach: Upływ czasu
— Joanna Kapica-Curzytek
Wybawca lekki jak piórko
— Dominika Cirocka
Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął
— Katarzyna Piekarz
Pudełko nie czarno-białe
— Dominika Cirocka
Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Esensja czyta: Czerwiec 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk
Esensja czyta: Maj 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Katarzyna Piekarz
Esensja czyta: Styczeń 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Tym razem bez koszmarów
— Dominika Cirocka
Historia niesie pisarza
— Tomasz Kujawski