WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Wszystko jest względne |
Tytuł oryginalny | Everything’s Eventual |
Data wydania | 31 października 2002 |
Autor | Stephen King |
Przekład | Łukasz Praski, Maciejka Mazan, Danuta Górska, Marek Mastalerz |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
ISBN | 83-7337-203-2 |
Format | 444s. 120×191mm; oprawa twarda |
Cena | 39,90 |
Gatunek | groza / horror |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Śmierć Jacka HamiltonaStephen King
Stephen KingŚmierć Jacka Hamiltona– Prawdziwy z niego wielkolud, co? - Jack uśmiechnął się. Miał krew na zębach. - Ile ma lat? Pewnie ze trzy? – Prawie dwa i pół - informuje z dumą pani Francis. – Naprawdę? – Tak, ale jest duży jak na swój wiek. Proszę pana, dobrze się pan czuje? Jest pan okropnie blady. I ma pan krew na… Wtedy odzywa się Johnnie: – Jack, możesz schować ten wóz między drzewami? - Pokazał na starego forda stolarza. – Jasne - zgadza się Jack. – Dasz sobie radę, z kapciem i tak dalej? – Mowa. Tylko… strasznie chce mi się pić. Pani… Francis, ma pani coś do picia? Kobieta odwróciła się i pochyliła - nie było jej łatwo z tym słoniowatym dzieckiem na rękach - i wyciągnęła z tyłu termos. Przejechało obok nas kilka następnych aut. Ludzie w środku machali do nas, więc też pomachaliśmy w odpowiedzi. Ciągle uśmiechałem się od ucha do ucha, starając się wyglądać tak homerowato, jak tylko mógł wyglądać Homer. Bałem się o Jacka i nie wiedziałem, jak w ogóle może się utrzymać na nogach, nie mówiąc o przechyleniu termosu i połknięciu jego zawartości. Kobieta powiedziała mu, że to mrożona herbata, ale chyba nie słyszał. Kiedy oddał jej termos, po policzkach płynęły mu łzy. Podziękował, a ona znowu zapytała, czy dobrze się czuje. – Teraz tak - mówi Jack. Wsiadł do pechowego forda i wjechał w krzaki. Wóz podskakiwał na dziurawej oponie, którą przestrzelił Johnnie. – Czemuś nie przedziurawił tylnej, bałwanie? - Jack mówił z gniewem, zdyszanym głosem. Potem wtoczył auto między drzewa i na chwilę zniknął nam z oczu, ale po chwili wyszedł wolnym krokiem, patrząc pod nogi jak starzec idący po lodzie. – Dobra - odzywa się Johnnie. Na kółku z kluczykami odkrył koniczynkę i bawił się nią w taki sposób, że wiedziałem na pewno, że pan Francis nigdy już nie zobaczy swojego forda. - Skoro jesteśmy przyjaciółmi, pojedziemy razem na małą przejażdżkę. Johnnie prowadził. Jack siedział na miejscu pasażera. Ja wcisnąłem się do tyłu razem z Francisami i usiłowałem wywołać uśmiech na twarzy prosiaka. – Kiedy dojedziemy do następnego miasteczka - informuje Johnnie Francisów - wysadzimy was i damy pieniądze na autobus, tyle, żeby starczyło na bilet tam, dokąd chcieliście jechać. Samochód zabierzemy. Nie uszkodzimy go i jeżeli nikt go nie ostrzela, będzie jak nowy, gdy dostaniecie go z powrotem. Jeden z nas zadzwoni do was i powie, gdzie będzie wóz. – Nie mamy jeszcze telefonu - odzywa się Deelie. Właściwie szlochała. Sprawiała wrażenie kobiety, której raz na dwa tygodnie trzeba przetrzepać skórę, żeby cycki jej nie opadały. - Jesteśmy na liście oczekujących, ale ci ludzie od telefonów grzebią się jak muchy w smole. – Wobec tego - ciągnął dobrodusznie Johnnie, w ogóle niezbity z tropu - zadzwonimy na policję, a oni dadzą wam znać. Ale jeśli będziecie jęczeć, nie zobaczycie więcej swojego wozu na chodzie. Pan Francis kiwał głową, jak gdyby wierzył w każde słowo. I pewnie wierzył. W końcu miał do czynienia z gangiem Dillingera. Johnnie wjechał na stację Texaco, zatankował do pełna i kupił wszystkim napoje gazowane. Jack wypił butelkę oranżady winogronowej jak człowiek umierający z pragnienia na pustyni, ale kobieta nie chciała dać napoju Paniczowi Prosiakowi. Ani łyczka. Dzieciak wyciągał ręce i ryczał. – Nie może pić przed lunchem - wyjaśnia Johnniemu. - Co panu jest? Jack opierał głowę o szybę z boku i miał zamknięte oczy. Pomyślałem, że znowu zemdlał, ale się odezwał: – Niech pani każe bachorowi się zamknąć albo ja to zrobię. – Chyba pan zapomniał, czyj to samochód - mówi pani Francis z godnością. – Daj mu tej oranżady, dziwko - Johnnie na to. Ciągle się uśmiechał, tylko zupełnie inaczej. Spojrzała na niego i zaraz zniknął jej z twarzy rumieniec. I tak Panicz Prosiak dostał swoją butelkę Nehi przed lunchem. Dwadzieścia mil dalej wysadziliśmy ich w jakimś miasteczku i popruliśmy w stronę Chicago. – Facet, który żeni się z taką kobietą, zasługuje na wszystko, co go potem spotyka - zauważył Johnnie. - A spotyka go sporo. – Ona zadzwoni na policję - odzywa się Jack, nie otwierając oczu. – Nie zadzwoni - odpowiada Johnnie jak zawsze pewny siebie. - Będzie jej żal pięciu centów. I miał rację. Przed Chicago widzieliśmy tylko dwa radiowozy, obydwa jechały w przeciwnym kierunku i żaden nie zwolnił, żeby się nam przyjrzeć. Znowu fart Johnniego. A Jack - wystarczyło na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, że jego fart szybko się kończy. Zanim dojechaliśmy do centrum Chicago, zaczął majaczyć i rozmawiał ze swoją matką. – Homer! - odzywa się Johnnie z takim błyskiem w oku, który zawsze mnie bawił. Popatrzył na mnie jak flirtująca dziewczyna. – Co? - odpowiadam, częstując go takim samym spojrzeniem. – Nie mamy dokąd jechać. Jest gorzej niż w Saint Paul. – Jedźmy do Murphy’ego - mówi Jack, nie otwierając oczu. - Chcę zimnego piwa. Chce mi się pić. – Do Murphy’ego - zgadza się Johnnie. - Wiesz co, to całkiem niezły pomysł. Murphy to był irlandzki bar w South Side. Trociny na podłodze, podgrzewacz do żarcia, dwóch barmanów, trzech wykidajłów, sympatyczne dziewczyny przy barze i pokój na górze, do którego można je było zabrać. Na zapleczu było więcej pokoi, gdzie czasem spotykali się ludzie, żeby zaczekać, aż się wokół nich uspokoi. Znaliśmy cztery takie miejsca w Saint Paul, ale w Chicago tylko dwa. Zaparkowałem forda Francisów w bocznej alei. Johnnie siedział z tyłu z naszym majaczącym przyjacielem - jeszcze nie byliśmy gotowi nazywać go naszym umierającym przyjacielem - który opierał głowę o jego ramię. – Wejdź i przyprowadź mi Briana Mooneya - prosi Johnnie. – A jak go nie będzie? – To nie wiem - mówi Johnnie. – Harry! - krzyczy Jack, prawdopodobnie zwracając się do Harry’ego Pierponta. - Ta kurwa, co mi ją zafundowałeś, sprzedała mi francę! – Idź - mówi do mnie Johnnie, łagodnie gładząc Jacka po głowie jak matka. Okazało się, że Brian Mooney był w barze - znowu fart Johnniego - i dostaliśmy na noc pokój, chociaż kosztował dwieście dolarów, czyli dość dużo, zwłaszcza że z okna widzieliśmy tylko boczną aleję, a toaleta znajdowała się na końcu korytarza. – Chłopaki, jesteście ugotowani na amen - informuje nas Brian. - Mickey McClure wyrzuciłby was na ulicę. W gazetach i radiu nie mówią o niczym innym tylko o Little Bohemia. Jack usiadł na łóżku w rogu, z piwem i papierosem. Zimne piwo cudownie przywracało mu siły; był już prawie przytomny. – Lesterowi udało się uciec? - zapytał Mooneya. Popatrzyłem na niego, kiedy się odezwał, i zobaczyłem coś strasznego. Kiedy Jack zaciągał się lucky strikiem, z dziury z tyłu płaszcza wylatywał obłoczek dymu jak indiański sygnał. – Masz na myśli Chłopaczka? - odezwał się Mooney. – Lepiej nie mów tak o nim w jego obecności - powiedział Johnnie, uśmiechając się szeroko. Cieszył się, że Jack oprzytomniał, ale chyba nie widział tego obłoczka dymu unoszącego się z jego pleców. Ja też wolałbym tego nie widzieć. – Postrzelił paru federalnych i uciekł - rzekł Mooney. - Co najmniej jeden z federalnych nie żyje, może dwaj. W każdym razie tym gorzej dla was. Możecie tu dzisiaj przenocować, ale do jutra po południu musicie się zmyć. Wyszedł. Johnnie zaczekał parę sekund, a potem pokazał drzwiom język jak mały dzieciak. Roześmiałem się - Johnnie zawsze umiał mnie rozśmieszyć. Jack też próbował się śmiać, ale zaraz przestał. Za bardzo go bolało. – Pora wyciągnąć cię z tego płaszcza i zobaczyć, jak to wygląda, wspólniku - powiedział Johnnie. Trwało to z pięć minut. Zanim Jack został rozebrany do podkoszulka, wszyscy trzej byliśmy zupełnie spoceni. Kilka razy musiałem zatykać Jackowi usta, żeby stłumić jego wrzask. Całe mankiety miałem we krwi. Na podszewce płaszcza była tylko czerwona rozetka, ale koszula przemokła do połowy, a podkoszulek całkowicie. Z lewej strony, tuż pod łopatką, Jack miał guzek z dziurą w środku, coś w rodzaju małego wulkanu. – Dosyć - odzywa się Jack z płaczem. - Dosyć, proszę. – Już dobrze - mówi Johnnie, znowu gładząc Jacka po głowie. - Już skończyliśmy. Możesz się położyć. Prześpij się. Musisz odpocząć. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
W pigułce
— Tomasz Kujawski
Krótko o książkach: Upływ czasu
— Joanna Kapica-Curzytek
Wybawca lekki jak piórko
— Dominika Cirocka
Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął
— Katarzyna Piekarz
Pudełko nie czarno-białe
— Dominika Cirocka
Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Esensja czyta: Czerwiec 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk
Esensja czyta: Maj 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Katarzyna Piekarz
Esensja czyta: Styczeń 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Tym razem bez koszmarów
— Dominika Cirocka
Historia niesie pisarza
— Tomasz Kujawski