WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Cyteen: Powtórne narodziny |
Tytuł oryginalny | Cyteen: Reborn |
Data wydania | listopad 2002 |
Autor | C.J. Cherryh |
Przekład | Jolanta Pers |
Wydawca | Solaris |
Cykl | Unia/Sojusz |
ISBN | 83-88431-24-2 |
Format | 290s. 120x190mm |
Cena | 29,90 |
Gatunek | fantastyka |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Cyteen: Powtórne narodzinyC.J. Cherryh
C.J. CherryhCyteen: Powtórne narodzinyWyjął walizki ze schowka, zaś jego eskorta przemieściła się do przodu - ten samolot kursował pomiędzy Reseune a Planys w miarę potrzeby, na ogonie i skrzydłach miał wymalowany symbol Nieskończonego Człowieka, a nie czerwono-biały emblemat linii RESEUNEAIR, które przewoziły pasażerów i ładunki w większość miejsc kontynentu, a nawet za ocean. Jego właścicielem były laboratoria Reseune, mimo że obsługiwała go załoga RESEUNEAIR; w istocie, podobnie jak RESEUNEONE, ten samolot był prywatny; ładunki i listy pasażerów nie podlegały weryfikacji Biura Transportu. Długi lot z Reseune, nad samotnym oceanem. Samolot ze śluzą powietrzną i filtrem próżniowym w śluzie, konieczność włożenia skafandrów i masek przed wyjściem na zewnątrz. Wyjął swój sprzęt ze schowka, biały, cienki plastik, w którym człowiek czuł się jak w rozgrzanym piecu, bo skafandry ogólnego stosowania nie miały systemu obiegu powietrza, a jedynie parę taśm wokół piersi i na ramionach, które uniemożliwiały skafandrowi nadymanie się jak balon i podkradanie powietrza podawanego przez hełm. Drugi pilot wziął go w obroty i sprawdził szwy, kołnierz, mankiety, kostki i przód skafandra, po czym poklepał go po ramieniu, wskazując śluzę powietrzną. Popularne skafandry nie miały urządzeń komunikacyjnych, trzeba więc było gestykulować albo krzyczeć. Wziął więc swój bagaż, owinięty w plastykową torbę, i sprawdził czy ochrona ma zamiar go wypuścić. Nie całkiem. Jeden z nich miał wyjść razem z nim. Obserwowali go uważnie. Wszedł do śluzy powietrznej i odczekał pełny cykl, a następnie zszedł na dół po drabince, z ochroniarzem za plecami, gdzie czekała załoga naziemna w wyprodukowanych na zamówienie skafandrach. W Planys było bardzo mało zieleni. Wieże skraplające walczyły o utrzymanie roślin przy życiu, ale wszystko było tutaj surowe i nowe, głównie czerwone skały, błękitne zarośla i wełnodrzew. Tęgoskórowce były na tym kontynencie dominującym elementem fauny, podobnie jak na drugim płaskozwierze, dzięki niczym nieprzerwanej izolacji, która zafundowała Cyteen dwa praktycznie niezależne systemy ekologiczne - jeśli nie liczyć wełnodrzewu i paru innych przenoszonych wiatrem chwastów, rozmnażających się praktycznie z najmniejszego włókienka, byle tylko znalazło pył i wilgoć. Flora wzmocniona wchłoniętymi krzemianami, trująca z powodu zawartości metali i alkaloidów, wyrzucała w powietrze masę włókien, rakotwórczych dla ziemskich układów oddechowych nawet przy ekspozycji sięgającej minut: rośliny potrafiły zabić w ciągu minut lub lat, w zależności od tego, czy ktoś był na tyle głupi, by zjeść liść, czy tylko miał pecha i wciągnął nieoczyszczony haust powietrza. Tlenek węgla w powietrzu także wystarczał dla załatwienia człowieka. Wszakże jedynym sposobem, by zostać zabitym przez miejscową faunę, było stanięcie jej na drodze, a stary żart głosił, że jedyne przypadki śmierci odnotowywano, gdy zbliżone rozmiarami sztuki spotykały się ze sobą łeb w łeb i zagłodziły się na śmierć. Łatwo było zapomnieć, czym była Cyteen, dopóki nie dotarło się na niezamieszkane tereny. Uczucie izolacji było wszechogarniające. Wystarczyło odwrócić wzrok od lotniska i budynków, a już widziało się Cyteen, surową i śmiertelnie groźną. W takim miejscu żył Jordan. • • • Nie można było zdjąć skafandrów, dopóki nie dotarło się do Aneksu Planys, garażu i kolejnej śluzy powietrznej, gdzie wszyscy brutalnie szczotkowali się nawzajem, a potężne wentylatory sprawiały, że kiepskiej jakości skafandry zaczynały łopotać i szumieć. Należało podnieść i odciągnąć elastyczne paski, żeby usunąć spod nich włókna, następnie poddać się opłukiwaniu specjalnym detergentem za pomocą węża, rozpiąć skafandry, zdjąć je i stanąć na kratownicy, nie dotykając zewnętrznych powierzchni - zespół odkażający zajmował się wtedy bagażem. Do licha, pomyślał, niespokojny do chwili, aż zamknęły się drzwi i wraz z eskortą znalazł się w korytarzu, który wyglądał jak tunele burzowe w domu w Reseune- szary beton, zupełnie szary. Na wyższym poziomie było nieco lepiej: beton pomalowany na zielono, przyzwoite oświetlenie. Brak okien… pewnie w Planys nie było ich w ogóle. Małe ustępstwo na rzecz estetyki: kilka pnączy plastikowych roślin i tanie ilustracje w ramkach na ścianach. Budynek A, głosiły co kawałek brązowe litery wysokie na metr, gdzieniegdzie zasłonięte przez wiszące tam obrazki. Drzwi zrobiono z pomalowanego na brązowo metalu. Było też, co niezwykłe, biuro z zasłoniętymi firankami oknami wychodzącymi na korytarz. Na małej tabliczce z rytego plastiku widniały słowa: Dr Jordan Warrick, Administrator, Sekcja Edukacyjna. Strażnik otworzył przed nim drzwi. Wszedł, zobaczył Paula przy biurku, Paula, który wyglądał jak… Paul, tylko że zaczął farbować włosy - wstał, uścisnął mu rękę i objął go. Wtedy dotarło do niego, że to się dzieje naprawdę. – Wchodź - powiedział mu do ucha Paul, klepiąc go po ramieniu. - Wie, że już jesteś. Podszedł do drzwi, otworzył je i wszedł. Jordan czekał na niego, z otwartymi ramionami. Przez długą, długą chwilę stali obejmując się i nie mówiąc ani słowa. Szlochał. Jordan także. – Jak dobrze cię widzieć - rzekł wreszcie Jordan. - Do licha, ależ urosłeś. – Dobrze wyglądasz - oświadczył Justin, próbując nie dostrzegać zmarszczek wokół oczu i ust ojca. Jordan robił wrażenie szczuplejszego, ale nadal był wysportowany i twardy - być może, rozmyślał Justin, robił to samo co ja, od dnia, gdy Denys wezwał go do biura i oznajmił, że dostaje zezwolenie na podróż - odbywał w sali gimnastycznej jedno okrążenie za drugim, żeby tylko ojciec nie zobaczył, że stracił formę. – Szkoda, że Grant nie mógł przylecieć. – On też żałuje. - Trudno mu było zachować spokój. Z trudem go odzyskał. I nie powiedział już, że Grant bardzo bał się puszczać go samego w tę podróż, bał się zostawać sam - azi, we władzy Reseune. - Może następnym razem. Ta podróż musiała się udać. Musieli przebrnąć przez to wszystko gładko i łatwo, żeby w przyszłości były możliwe następne wizyty. Wiedział, że każdy kawałek papieru w jego teczce zostanie zbadany przez Służby Bezpieczeństwa na wszystkie sposoby, jakimi tylko dysponowali; kiedy wróci na Reseune, ta sama procedura się powtórzy; podobnie rewizja osobista, której poddano go przed wpuszczeniem na pokład samolotu, bardzo skrupulatnej. Ale był tu. Miał do dyspozycji resztę dzisiejszego dnia i jutro aż do południa. W każdej minucie, jaką spędzi z Jordanem, będzie towarzyszyć im dwóch wysokiej rangi agentów Ochrony, siedząc w tym samym pokoju; ale nie było w tym nic złego, podobnie jak w kamerach i mikrofonach, które wkradały się w każdy moment jego życia, nie zostawiając żadnej prywatności. Podszedł z Jordanem do stołu konferencyjnego i usiadł, Paul dołączył do nich. Justin odezwał się: – Przywiozłem trochę moich prac. Zaraz przyniosą moją teczkę. Bardzo bym chciał, żebyś na niektóre z nich rzucił okiem. To strata czasu, oświadczył Yanni, w swój niepowtarzalny sposób, kiedy go błagał o pozwolenie na pokazanie swojego ostatniego projektu. Ale uzyskał je w tamto popołudnie. To cię będzie kosztowało sporo nadgodzin, informowała notka, którą Yanni mu przesłał. – Co u ciebie? - spytał zwyczajnie Jordan, ale więcej można było wydedukować z niepokoju w jego oczach, co Justin, jako jego syn i student psychologii mógł łatwo odczytać, choć było to niedostępne dla Ochrony i analizatorów głosu. Czy jest coś, o czym nie wiem? – Cholera - rzekł i roześmiał się, czując, jak napięcie go opuszcza - diabelnie dobrze. Zbyt dobrze, chociaż poprzedni rok to było piekło. Na pewno się domyślałeś. Nie mogłem nic zrobić jak trzeba, wszystko rozpadało mi się w rękach… - A o wielu problemach nie mogę nawet wspomnieć. - ... ale teraz jest tak, jakby nagle wszystko wróciło do normy. Po pierwsze, zwolnili mnie z pracy przy Projekcie. Czułem się z tego powodu winny - co pewnie dużo mówi o tym, jak było kiepsko. Zajmowało mi to wiele czasu, byłem zbyt zmęczony, żeby normalnie myśleć, nic z tego nie wychodziło. Yanni uważał, że w ten sposób pozbędę się paru moich problemów, no wiesz, a potem włączył mnie do produkcji. Aż znowu z jakiegoś powodu mu się odmieniło i wpakował mnie z powrotem do prac badawczo-rozwojowych, na bardzo długi okres realizacji całego Projektu. I jakoś sobie radzę, dzięki Bogu. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Szerokie spojrzenie
— Eryk Remiezowicz
Cudzego nie znacie: Przyczajony Fremen, ukryty Harkonnen
— Michał Kubalski
Z trzech stron zgniatany
— Eryk Remiezowicz
Szerokie spojrzenie
— Eryk Remiezowicz
Krótko o książkach: Październik 2002
— Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Pustynia wciąga nas
— Joanna Słupek
Piekło kiepskiego przekładu
— Eryk Remiezowicz
Ciężkie czasy, lekka lektura
— Eryk Remiezowicz
W fortecach dusze duszą
— Eryk Remiezowicz