Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Kochański
‹Baszta Czarownic›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBaszta Czarownic
Data wydania13 października 2003
Autor
Wydawca MAG
ISBN83-89004-53-4
Cena23,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Baszta Czarownic

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Kochański
1 2 3 4 »
Zamieszczamy fragment nowej powieści krzysztofa Kochańskiego „Baszta czarownic”. Jej akcję autor umieścił w Słupsku, swoim rodzinnym mieście. Mieszkańcy (i nie tylko) z pewnoscią rozpoznają znane sobie zakątki…

Krzysztof Kochański

Baszta Czarownic

Zamieszczamy fragment nowej powieści krzysztofa Kochańskiego „Baszta czarownic”. Jej akcję autor umieścił w Słupsku, swoim rodzinnym mieście. Mieszkańcy (i nie tylko) z pewnoscią rozpoznają znane sobie zakątki…

Krzysztof Kochański
‹Baszta Czarownic›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBaszta Czarownic
Data wydania13 października 2003
Autor
Wydawca MAG
ISBN83-89004-53-4
Cena23,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
ZACZYNAMY
Około godziny drugiej po północy piorun uderzył w kasztanowiec przed Spichlerzem Richtera. W pobliżu nie było nikogo, nie licząc czarnego kota, który dał nura w wykusz Bramy Młyńskiej, będącej kilka wieków temu jednym z trzech wjazdów do miasta.
Pod Mostem Zamkowym, nad skrajem którego drzewo zwieszało okazałe liście i niedojrzałe kolczaste łupiny, spał mężczyzna nakryty po uszy kraciastą marynarką. Marynarka była prawie nowa, jeszcze wczoraj leżała w magazynie opieki społecznej. Chociaż huknęło jak z armaty, kloszard był nadal pogrążony we śnie, ściskając mocno butelkę po winie, którą samotnie opróżnił kilka godzin wcześniej. Spał nieświadomy, że jakiś ludzki cień przemyka chyłkiem przez ulicę stanowiącą strop jego iluzorycznego domu.
Po drugiej stronie ulicy Garncarskiej mieściła się siedziba Zawodowej Straży Pożarnej, gdzie przy telefonie „998” pełnił dyżur Tadeusz Jankowski. Zaniepokojony hałasem wstał od skomputeryzowanej konsoli i podszedł do okna. Na bezchmurnym sierpniowym niebie zobaczył gwiazdy; ich blasku nie zdołały zaćmić pobliskie latarnie, gdyż noc była wyjątkowo pogodna.
Piorun w taką noc?
Jankowski wychylił się głębiej w stronę biurowego parkingu, ale nie dostrzegł nic godnego uwagi. Miasto Słupsk było pogrążone we śnie. Wracał już na krzesło, gdy niespodziewanie dotarła do niego woń spalenizny. Powtórnie zerknął przez okno i po chwili wahania wyjrzał na korytarz. Uniósł głowę i niczym pies myśliwski wciągał w nozdrza powietrze. Badanie widocznie naprowadziło strażaka na jakiś ślad, gdyż poderwał się nagle i pędem zbiegł po schodach na parter. Przez wychodzące na ulicę okna zobaczył, że naprzeciwko dym wali tak, jak z komina pobliskiej osiedlowej kotłowni, zanim zlikwidowano ją kilka lat temu, podłączając zasoby do miejskiej sieci ciepłowniczej. Jankowski przytomnie obrócił się na pięcie i chwycił gaśnicę. Kilkanaście sekund później władował rozprężoną zawartość stalowej butli do wielkiej dziupli, która powstała u nasady drzewa. Zadowolony, z poczuciem dobrze wykonanego zadania, powrócił do dyżurki na piętrze i wtedy dobry nastrój uleciał z sykiem – zupełnie jak przed minutą piana z gaśnicy.
– Jasny gwint!
Szafa była otwarta na oścież, pokazując puste półki i nagi wieszak. Cywilne ubranie, w którym Jankowski przyszedł do pracy, zniknęło. Dżinsy, flanelowa koszula i skórzana, brązowa kurtka. Zdumiony strażak rozejrzał się wokół, w iluzorycznej nadziei, że może to nieprawda, że dzisiaj złożył ubranie gdzie indziej, ale tak nie było. Za to na podłodze leżał barwny ciuch, zmięty, porzucony byle jak. Mężczyzna podniósł go i przyjrzał się uważnie. Damska kiecka? Nie. Raczej sutanna. Chociaż, też nie. Nie ma takich kolorowych sutann…
W tym momencie huknęło po raz drugi. Jankowski nie mógł tego widzieć, ale ofiarą znów padło to samo drzewo, pomimo, że cztery metry dalej rósł bliźniaczy kasztanowiec, spleciony z pechowcem kilkoma konarami. Dym wyskoczył z dziupli, niczym z fajki Popeye′a, wielbiciela szpinaku, lecz zaraz przygasł, rozmył się, stłumiony tkwiącą w dziupli gaśniczą pianą.
Bezdomny pod Mostem Zamkowym szczelniej nakrył głowę połą kraciastej marynarki. Śnił dalej.
Strażak Tadeusz Jankowski tym razem nie zamierzał się przejmować. Zrozumiał, że to nie piorun, lecz jakaś cholerna petarda, za pomocą której zwykły czub usiłuje wysadzić w powietrze drzewo, dodatkowo zabawiając się kradzieżą mienia.
Już nie był zadowolony. Wręcz przeciwnie. Wściekłość paliła mu twarz. Został okpiony, wystrychnięty na dudka, w dodatku nic nie mógł na to poradzić. Zdarzenie musiał zachować w tajemnicy, ponieważ w myśl regulaminu nie miał prawa opuszczać dyżurki. Postępku tego nie tłumaczył nawet szczytny cel, jakim było ugaszenie płonącego drzewa. Od tego jest obsada strażackich wozów, śpiąca (w gotowości) w sąsiednim budynku. Zgodnie z regulaminem Jankowski winien tkwić przed konsolą, choćby grzmiało i się waliło. Choćby palił się świat, a nawet zwłaszcza wtedy. Jak mawiał ogniomistrz Malej: „Kapitan dalekomorskiego statku jest w zdecydowanie lepszej sytuacji od strażaka na dyżurze. Gdy okręt tonie, spuszcza się szalupy, pasażerowie i załoga się ewakuują. Kapitan, co prawda, schodzi ostatni – ale schodzi”. Regulamin Zawodowej Straży Pożarnej w ogóle nie przewidywał opuszczenia posterunku przy telefonie „998”.
Uderzenie drugiego pioruna wypłoszyło czarnego kota z wykuszu Bramy Młyńskiej, gdzie wcześniej znalazł schronienie. Zdezorientowany zwierzak zmylił kierunek i – zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie – podążał w stronę kasztanowca, nie bacząc, iż spod konarów wyłania się złowrogo przygarbiona męska sylwetka. W jakiś sposób przypominała wcześniejszy cień, przemykający mostem ku remizie, lecz poruszała się z większą pewnością siebie.
Zwłoki kocura znalazł nad ranem pomocnik piekarza, wracający do domu z nocnej zmiany. Młodzieniec nie należał do wrażliwych, ale na widok zmiażdżonej czaszki, z wypływającą z oczodołu krwawą wydzieliną, odwrócił się z niesmakiem i pośpiesznie podążył swoją drogą.
Wstępnie dziękuję za uwagę.
Jak się rzekło, ZACZYNAMY!
SOBOTA. Herbaciarnia w Spichlerzu Richtera.
Gość siedział w kącie baru, na ostatnim w rzędzie wysokim stołku. Miał na sobie wytarte niebieskie dżinsy i flanelową koszulę koloru dojrzałej wiśni. Skórzaną kurtkę przewiesił przez oparcie fotela.
Co pewien czas zerkał na zastygłą w posąg kobietę za kontuarem, wpatrzoną niewidzącymi oczami gdzieś w dal; kiedy na nią zerkał, na jego przystojnej, choć niemłodej już twarzy pojawiał się słaby uśmiech. Trwało to tylko moment, bo zaraz mężczyzna powracał spojrzeniem do szklanki, do której z wielkiego kielicha dolewał porcję wina, a potem z butelki taką samą ilość pomarańczowego płynu. Powolnym haustem, bez oddechu, wypijał powstałą mieszankę, by po jakimś czasie powtórzyć całą ceremonię od początku. Wino było wytrawne, czerwone. Na butelce z gazowanym napojem żółcił się napis „Mirinda”.
Nie licząc tych dwojga, w lokalu było pusto, ale nie wyglądało na to, żeby brak klientów był odpowiedzialny za melancholię stojącej za barem kobiety, wciąż nieruchomej i smutnej.
Z kantorka szefa, dzierżawcy lokalu, dobiegała muzyka Wagnera. Szef nie cierpiał Wagnera. Dlatego słuchał go zawsze, ilekroć siadał do deklaracji rozliczeniowych z Urzędem Skarbowym.
– Dlaczego pani jest smutna? – zapytał mężczyzna.
– Proszę? – Kobieta zwróciła ku niemu piękną twarz. Była bardzo młoda, zapewne niewiele po dwudziestce. Czarne włosy, spięte z tyłu w kok, lśniły w blasku palących się świeczek, wskutek czego wyglądały, jakby były mokre.
– Pytam, dlaczego pani jest smutna?
– Nie jestem smutna. Ja tylko tak wyglądam. Zawsze tak wyglądam.
– Tak poważnie?
– Właśnie.
– Doskonale – skwitował mężczyzna, nie precyzując, czy wyraża tym słowem zadowolenie co do samopoczucia swej rozmówczyni, czy też może raczej pochwala fakt jej dostojnego wyglądu.
Trzasnęły drzwi i do herbaciarni weszło dwóch młodzieńców, głośnych, wyraźnie czymś rozbawionych. Zamilkli na chwilę, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu.
– Dwa żywce! – zawołał jeden z nich. Usiedli przy stoliku.
– Piwa nie prowadzimy. To jest herbaciarnia – rzekła barmanka.
– A ten? Co pije? – Młodzieniec bezceremonialnie wskazał na mężczyznę we flanelowej koszuli.
– Podajemy wino – odpowiedziała dziewczyna. – Wyłącznie w kieliszkach – zaznaczyła.
– Może być. Trzy razy.
Ożywione nagle ciało barmanki wykonało rutynowy taniec wokół butelek i kieliszków, i za moment szła już ku przybyszom, z trzema lampkami wina na srebrnej tacy.
– Jedna dla ciebie – rzekł do niej chłopak w trykotowej koszulce, opinającej umięśniony tors.
– Dziękuję. Nie piję wina.
Dziewczyna odsunęła się, zabierając pustą tacę. Zdążyła wrócić na swoje miejsce za barem, nim chłopak, przygniatany drwiącym spojrzeniem swego towarzysza, zdołał zdobyć się na odpowiedź:
– Szkoda! – krzyknął. – Łatwiej byłoby cię przelecieć!
Oparł się plecami o krzesło, wyraźnie z siebie zadowolony. Jego kolega zaśmiał się z demonstracyjną aprobatą. Obaj chwycili za kieliszki. Pili, jakby rzeczywiście było w nich piwo. Obserwowali się przy tym wzajemnie, może wyczekując, który wytrzyma dłużej.
– Nie powinniście panowie w ten sposób zwracać się do kobiety – odezwał się nieoczekiwanie siedzący przy barze mężczyzna.
Młodzieńcy odstawili opróżnione do połowy kieliszki. Patrzyli sobie w oczy.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Za dużo postmodernizmu w mieście
— Agnieszka Szady

Tegoż twórcy

Mała Esensja: Idealny pierwszy kontakt
— Marcin Mroziuk

Sztuczni ludzie-nieludzie i potwory
— Konrad Wągrowski

Drzazga w pamięci
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.