Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Wizje alternatywne 4›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWizje alternatywne 4
Data wydaniagrudzień 2002
RedakcjaWojtek Sedeńko
Wydawca Solaris
ISBN83-88431-47-1
Format606s. 125x195mm
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Córka łupieżcy

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 8 9 10 11 »

Jacek Dukaj

Córka łupieżcy

Rzeczywiście, z każdym mijającym dniem traciła wiarę w to, co widziała, i że istotnie widziała. Przyszedł raport od Niewyraźnego z analizy tego odłamka kryształowego Coloseum: nic nadzwyczajnego, krzem na kronicznej siatce molekularnej. Zastanawiała się, czy nie pójść do eksperta z naszyjnikiem, czy jego nie zbadać - ale nie mogła się do końca przekonać, teraz przynajmniej był piękny, teraz była w nim jakaś tajemnica. Nie zdejmowała go, gdy nie musiała; w pracy sądzono, że otrzymała go w prezencie na urodziny, podobnie jak pierścień ipsatora - nie zaprzeczała, poniekąd przecież była to prawda.
Żeby ojciec zaoferował jej wyjaśnienie, jakiekolwiek, żeby zostawił u tych prawników list, chociażby z najbardziej fantastyczną historią - uwierzyłaby, znajdowała się teraz w takim limbo niepewności, że uwierzyłaby bez wahania. Ale nie. Nic. Tylko długa lista kont, z kilkunastoma tysiącami euro na każdym, i jakaś kawalerka na Manhattanie.
Na krótko podskoczyły w niej nadzieje, że może to była ta sekretna kryjówka Jana, mieszkanie, o którym nawet matka nie wiedziała, ukrywał się tam przed Nimi… Wynajęła więc z miejsca proxiera w Nowym Jorku (teraz było ją stać) i wysłała go do kawalerki. Chodziła potem we lśnie po tych dwóch pokojach, kuchence i łazience, pół dnia i noc, otwierając szuflady, bebesząc szafy, zaglądając pod meble… Żadnego śladu Jana Klajn, jakby w ogóle tu nie mieszkał. Może zresztą rzeczywiście tak było, kupił i zapomniał? Brak nawet stosownej warstwy kurzu dla zaznaczenia upływu czasu, agencja usług domowych od lat wypełnia kontrakt, sprzątaczka przychodzi we wtorki i piątki, opłaty są automatycznie uiszczane z jednego z owych kont. Zuzanna zażyczyła sobie historii operacji na pozostałych kontach, kto wie, ile takich kontraktów jest wypełnianych po śmierci ojca… Tymczasem z jeszcze innego konta opłacała usługi Światomiła Niewyraźnego.
Zdjęcia mogły być fałszywe - i zapewne były - ale stanowiły obrazy zbyt potężne, oferowały widoki nazbyt silnie oddziałujące na wyobraźnię, by mogła o nich zapomnieć. Wystarczał bowiem sam ów cień wiary, ułamkowa szansa prawdy - i już dreszcz przebiegał po ciele na myśl, że on faktycznie stał kiedyś pod tym niebiem, wędrował tą ulicą między gazowymi domami, przemierzał te puszcze kryształu…
Zuzannie zdało się, że odkryła główną i najpierwszą tajemnicę Sztuki: to samo dzieło zostawia cię pustym i obojętnym, w poczuciu banału, kiczu i sztuczności, i to samo - potrafi wstrząsnąć aż do granic obsesji, zafascynować i zawładnąć, jeśli tylko podarujesz mu szansę prawdy, nawet najmniejszą.
Przekopiowała wszystkie siedemset czternaście zdjęć do cache’u, do katalogu ARCHEOLOG GALAKTYKI. Odwiedzała je, jak się odwiedza ulubione miejsca, ulubione lsny. W przerwie na papierosa, w tramwaju, w taksówce, w chwilach przymusowej bezczynności - one czekały, niezmienne, acz zawsze z nowymi szczegółami do odkrycia. Raz nawet, a było to na party u Lidki, kiedy Zuzanna uciekła z zadymionych pokoi na korytarz, by przewietrzyć umysł, u Lidki nawet ściany pociły się marychą - raz nawet zasnęła, wszedłszy w hologram żółtej laguny pod trzema słońcami, Jan, w kwiecistych szortach i wielkim, słomkowym kapeluszu, siedział na piasku, patykiem rysował coś na granicy odpływu, kamera musiała zostać ustawiona na szczycie wydmy, Zuzanna usiadła po lewej ręce ojca, zaglądnęła mu przez ramię, nie obejrzał się, zamarły w bezruchu, położyła się na wznak, wyciągając ręce nad głową, perłowe światło zalało jej oczy… Obudziła ją po godzinie jakaś parka, wymykająca się z party w poszukiwaniu większej prywatności dla skonsumowania nocy.
Potem wrócił Kamil i skończyła się samotność. Nagle znowu miała dni - dni i noce - wypełnione, myśli zaprzątnięte, pamięć zawiniętą na najbliższej dobie, godzinie, i uczucia jasne, oczywiste. Nawet Ulę przestała zauważać, ledwo zamieniała z nią kilka słów, miniaturowa dziewczynka snuła się po kątach mieszkania, po zakamarkach umysłu Zuzanny - obecność lekceważona, zanim jeszcze naprawdę dostrzeżona… Przyszło odrzucić kolejną zabawkę, gdy minął jej czas, gdy minęła potrzeba; kiedyś zapominała tak o lalkach i klockach, znajdowała je po latach, gdzieś pod meblami, w kłębach kurzu.
Okazało się, że Kamil kupił działkę w jednej z nowych dzielnic willowych i, ni z tego, ni z owego, zaczęli dyskutować architekturę i wystrój domu, jaki planował tam postawić. We lśnie już stał, spacerowali po nim i zmieniali szczegół po szczególe - drzwi tu, ściana bardziej pod kątem, tam kominek, a może lepiej nie, może wnękę… Nigdy się jej nie oświadczył, nigdy nie zapytał, nie było takiej rozmowy - lecz teraz był Dom. Co prawda kroniczna technologia pozwala postawić go na uzbrojonym terenie w jeden weekend, po koszcie niższym od ceny byle samochodu, więc i znaczy taki dom mniej niż dawniej, podobnie jak wszystko znaczy obecnie mniej niż w wiekach minionych - życie, śmierć, małżeństwo, dziecko, mierzalne ułamkami, trochę tak, a trochę nie, zawsze odwracalne, próbujemy i cofamy się, fraktal zamiast linii prostej, i ani się naprawdę nie zaczyna, ani nigdy się całkiem nie kończy - ale jednak: Dom. Powinna się Zuzanna wystraszyć, wręcz spodziewała się po sobie lęku i drżącej niepewności, tymczasem odczuwała jedynie spokojne zadowolenie. Może były one już zadowoleniem i spokojem Wektora1 - tym niemniej to ona je odczuwała, nie ipsator. Zaczęła myśleć nad wycofaniem swoich wpłat na mieszkanie.
Tymczasem wraz z majem nadeszło lato, klimat śródziemnomorski i temperatury iberyjskie, Kraków opanowała półnaga młodzież, dziewczęta o jędrnych piersiach i muskularni, opaleni chłopcy; jak w większości miast UE i Ameryki, niełatwo było wypatrzeć ciało ponadczterdziestoletnie, zresztą nikt nie wypatrywał. Czwartkowymi popołudniami, ledwo zaczynał się weekend, Zuzanna i Kamil opuszczali miasto w białym BMW arafat Kamila. Pół godziny na autostradzie - i byli w innym świecie, ciężka woń nagrzanej słomy i świeżego gnoju wisiała nad wiejskimi drogami, BMW telepało się po starym asfalcie, piaskowych traktach, krzywe płoty odgradzały tu zarosłe trawą obejścia, co druga chałupa bezludna, wymarłe całe wioski, zdziczałe kury smęcą się po poboczach, a nad łąkami, po których kiedyś przechadzały się bociany, wirują w wielokolorowych chmurach wielkie motyle, produkt uboczny karpackich Kabalistów Genowych. Bardzo starzy, bardzo brzydcy ludzie siedzą zgarbieni na schodach sklepików, przed kościółkami, jest zbyt gorąco, nie rodzili się do takich upałów, takiego słońca, stuletnia babcia w czarnych okularach prowadzi krowę na zardzewiałym łańcuchu, arafat mija je powoli, „Szczęść Boże”, „Szczęść Boże”, ale tu już Bóg nie ma komu szczęścić, nawet gdyby chciał, bodaj tylko na jeden sposób: przyśpieszając ich śmierć; lecz nie przyśpiesza, czas wsi rozsprzęgł się z czasem miasta, wieś w ogóle nie jest już prawdziwa, to lsen majowy, w który zagłębiają się mozolnie na drugim biegu, fale drżącego powietrza zamazują zaraz przebytą drogę, przecież to nie ma prawa być prawdziwe, nie ma w tym żadnej twardej realności, tu można tylko spać, jeść, lenić się zwierzęco, kochać od niechcenia i rozmawiać o banałach - i to właśnie będą robić, czwartek do niedzieli, pod krytą czerwoną dachówką willą dziadka Kamila. Kiedy budowano ją, jeszcze za Jaruzelskiego, wieloletni wysiłek całego rodu - miała ta dwupiętrowa willa zapewnić luksus licznej rodzinie; teraz, toporna i przysadzista w porównaniu z elfią architekturą miast, zapewnia schronienie w cienistej pustce przed pustką słoneczną. Dziadek Kamila wynurza się z półmroku niczym ogr z jaskini. Burczy i warczy, że oderwali go od telewizora, tym niemniej te wizyty wnuka stanowią dla starca jedyne urozmaicenie, niczego nie odmówi Kamilowi i jego „narzeczonej”. W rzeczy samej mają dla siebie całe piętro - i całą okolicę, pola, lasy, strumienie i rzeczki, źródlanie czyste i pełne ryb, zarośnięte przez brzozy malownicze ruiny PGR-ów, mogą wędrować całymi godzinami i nie spotkać żywej duszy, to znaczy nikogo z ciałem poniżej pięćdziesiątki, jest to ziemia bezludna, czekająca na ponowne odkrycie przez następne pokolenie, dzieci Generacji T będą tu biegać nago pod Księżycem przez elfie lasy, gaje pomarańczowe i ciche winnice, a kroniczne namioty, lżejsze od jaskółczego skrzydła, staną na zielonych wzgórzach…
Z takim szeptem na wargach rozbierał Zuzannę na granicy cienia sosnowego lasku, wilgotny pień prostował jej kręgosłup, mrużąc oczy unosiła głowę, ognisty błękit wlewał się w nią teraz także przez otwarte niemo usta, trzeba było się czegoś chwycić, więc wbijała mu palce w ramiona, w boki, przyciągała go do siebie w krótkich szarpnięciach między atakami bezgłośnego śmiechu.
C’mon, give me that cock!
Hah, sure you’re wet enough, Zu.
Stop teasing me, you bastard
Ten jego krzywy uśmiech i cwaniacki błysk w oku rozmiękczały ją do reszty, wybuchała jej w piersi próżniowa bomba, otwierała się jakaś pułapka podciśnieniowa, która musiała natychmiast zostać zapełniona, inaczej zasysała oddech, odciągała krew z serca, i Zuzanna pożerała Kamila z desperacją konającego, oplatała go niczym roślinny pasożyt. Jakże się potem wstydziła tej zachłanności, rumieniła się pod ironicznymi spojrzeniami Kamila i zrywała z palca ipsacyjny pierścień; jednak zarazem tego właśnie pragnęła, na te wspomnienia najmocniej szumiało jej w uszach tętno - i Angelus wracał na swoje miejsce.
« 1 8 9 10 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Dużo i dobrze
— Eryk Remiezowicz

Klub Absolutnej Karty Kredytowej
— Jarosław Grzędowicz

Tegoż autora

Moc generowania sensów
— Jacek Dukaj

Konsekwencje wyobraźni
— Jacek Dukaj

Kilka uwag o wzlocie i upadku fantastyki naukowej
— Jacek Dukaj

Aguerre w świcie
— Jacek Dukaj

SF bez taryfy ulgowej
— Jacek Dukaj

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.