Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Martha Wells
‹Łowcy czarnoksiężników›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŁowcy czarnoksiężników
Tytuł oryginalnyWizard Hunters
Data wydania16 lutego 2004
Autor
PrzekładSylwia Twardo
Wydawca MAG
CyklUpadek Ile-Rien
ISBN83-89004-57-7
Format436s.
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Łowcy czarnoksiężników

Esensja.pl
Esensja.pl
Martha Wells
1 2 3 7 »
Zapraszamy do lektury fragmentu kontynuacji „Śmierci nekromanty” Marthy Wells – powieści „Łowcy czarnoksiężników” otwierającej trylogię zatytułowaną „Upadek Ile-Rien”.

Martha Wells

Łowcy czarnoksiężników

Zapraszamy do lektury fragmentu kontynuacji „Śmierci nekromanty” Marthy Wells – powieści „Łowcy czarnoksiężników” otwierającej trylogię zatytułowaną „Upadek Ile-Rien”.

Martha Wells
‹Łowcy czarnoksiężników›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŁowcy czarnoksiężników
Tytuł oryginalnyWizard Hunters
Data wydania16 lutego 2004
Autor
PrzekładSylwia Twardo
Wydawca MAG
CyklUpadek Ile-Rien
ISBN83-89004-57-7
Format436s.
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
— 1 —
Vienne, Ile-Rien
Była dziewiąta wieczorem. Tremaine bezskutecznie próbowała znaleźć metodę popełnienia samobójstwa, które sąd uznałby za śmierć z przyczyn naturalnych, gdy nagle rozległo się łomotanie do drzwi.
– A niech to diabli.
Kilka książek traktujących o różnych truciznach zsunęło się jej z kolan, kiedy podnosiła się z nazbyt miękkiego fotela. Został jej w ręku tylko drugi tom „Medycyny sądowej”, w którym założyła sobie palcem miejsce, gdzie skończyła czytać. Poszukiwania niemożliwej do wykrycia trucizny nie szły jej najlepiej: lekarze-czarnoksiężnicy potrafili je bardzo dobrze określać, ona zaś nie chciała, żeby wyglądało na to, że została zamordowana. Krwotok śródczaszkowy wydawał się niezłym pomysłem, tyle że trudno go sprowokować własnoręcznie. W końcu wywodzę się z Valiarde’ów, więc powinnam znaleźć jakieś rozwiązanie, pomyślała kwaśno. Owijając się kocem, przecisnęła się do drzwi, torując sobie drogę pośród stosów książek. Biblioteka w Coldcourt doskonale nadawała się do jej potrzeb, gdyż zawierała rozliczne dzieła na rozmaite tematy, w tym wszystko, co napisano w cywilizowanym świecie na temat morderstw i różnych okaleczeń ciała.
Hall był ciemnawy: oświetlała go tylko jedna żarówka, osadzona w starej gazowej lampie, umieszczonej nad schodami. Jej blask wydobył z mroku pożółkły tynk na ścianach, stare, drewniane boazerie i błękitntozłoty, wzorzysty dywan na gładkiej, kamiennej posadzce. Nazwa Coldcourt doskonale oddawała charakter budowli: zanim Tremaine dotarła do drzwi frontowych, jej bose stopy zdążyły doszczętnie przemarznąć. Dała swojej gospodyni wychodne na dzisiejsze popołudnie i wieczór, a teraz tego pożałowała, ale przecież nie mogła przewidzieć, że znalezienie odpowiedniego rozwiązania zabierze jej aż tyle czasu. W takim tempie nie zdąży umrzeć do końca tygodnia.
Nieproszony gość wciąż walił do drzwi.
– Kto tam? – krzyknęła, powątpiewając, czy ją w ogóle usłyszy. Coldcourt zbudowany jako wiejska rezydencja, miał mury z grubego kamienia, które doskonale chroniły przed chłodem vienneńskich zim. Usytuowany pośród innych, równie starych posiadłości tuż za granicami miasta, dwór ów rozsiadł się szeroko na swych zaniedbanych gruntach, roztaczając wokół siebie wdzięk swych asymetrycznych kształtów i zdobionych blankami wieżyczek. Drzwi miały kilka cali grubości, a stare, dębowe drewno pokrywała wytłaczana płyta z ołowiu, która wcale nie stanowiła tylko dekoracji: stanowiła ochronę przed kulami lub próbami włamania. Okna nad drzwiami wykonano z grubego szkła ołowiowego, wzmocnionego srebrnym drutem, a zgodnie z obowiązkiem zaciemnienia, zasłony były ściśle zaciągnięte. Wszystkie budynki miały zasłony zaciemniające, wymagane przez Centrum Obrony Cywilnej, ale pozostałe środki bezpieczeństwa należały do cech szczególnych Coldcourt. Tyle tylko, że wszystkie strażniki, chroniące przed atakami czarnoksięskimi w obecnej sytuacji nie mogły się na wiele przydać.
– To ja, Gerard! – odezwał się stłumiony głos.
– O Boże. – Tremaine oparła ze znużeniem czoło o chłodną, drewnianą płytę drzwi. Wyznaczony testamentem jako zarządca majątku jej ojca, Guilliame Gerard był też prawnym opiekunem dziewczyny, dopóki nie ukończyła lat dwudziestu jeden, ale w ostatnich czasach nie widywała go nazbyt często. W pierwszej chwili pomyślała, że pewnie dostał list od kierowniczki grupy straży obywatelskiej, do której należała.
Tremaine przystąpiła do tej grupy, gdyż pracowała ona w zbombardowanych okolicach miasta i wielu jej członków, nawet doświadczonych policjantów czy też strażaków, albo byłych żołnierzy, zginęło od niewypałów lub podczas zawaleń budynków. Nieduża kobieta, która w szkole nigdy nie przodowała na gimnastyce nie miała prawa przetrwać nawet tygodnia w podobnej roli. Tremaine mogła więc liczyć na to, że zakończy życie nie zyskując więcej uwagi ponad wzmiankę na jednej z list ofiar opublikowanych w prasie. Każdy inny sposób musiałby doprowadzić do oficjalnego śledztwa, które bez wątpienia ujawniłoby bardzo nieprzyjemne fakty na temat niedawnej przeszłości jej rodziny, a Tremaine wcale by sobie tego nie życzyła. Tyle tylko, że pracując już sześć miesięcy w straży obywatelskiej, wciąż pozostawała przy życiu.
Z pewnością nadal nie umiałaby odbić piłki tenisowej, ale nauczyła się wspinać, gramolić i przeciskać pośród ruin niczym wiewiórka, unikać spadających kawałków gruzu, a kiedy z na pół zasypanej piwnicy wyskoczył na nią ghoul, instynkt podpowiedział jej, by zatłuc go kawałkiem ołowianej rury, w ten sposób triumfując nad pragnieniem samounicestwienia.
Jednak po pół roku igrania ze śmiercią, kierowniczka grupy poinformowała Tremaine, iż należy się jej miesiąc urlopu, a dopiero potem będzie mogła odpracować następną turę. Dziewczyna zaprotestowała z patriotycznym ogniem, który wzbudziłby niewątpliwy podziw jej teatralnych przyjaciół, gdyby oczywiście ci znajdowali się jeszcze przy życiu. Musiała jednak ugiąć się na widok wyrazu oczu swojej zwierzchniczki. Była nią bowiem księżna Duncanny, która nawykła do zarządzania swym wielkim majątkiem, a w dodatku na samym początku wojny przeszła szkolenie jako pielęgniarka. Posiadała zatem zbyt wiele spostrzegawczości i kiedy Tremaine spojrzała jej w oczy, pomyślała natychmiast: Ona wie. Domyśla się, dlaczego tu jestem. Należało zatem opuścić straż obywatelską i znaleźć jakiś inny sposób.
Na pewno skontaktowała się z Gerardem.
– A niech to wszyscy diabli. – Krzywiąc się, Tremaine przekręciła wielki klucz i otworzyła ciężką zasuwę.
Gerard wślizgnął się do środka, z nawyku szybko zamykając za sobą drzwi, żeby jak najmniej światła wydostało się na zewnątrz. Istniało nikłe prawdopodobieństwo, by peryferie Vienne miały się stać przedmiotem ataku z powietrza, a Tremaine nie słyszała dzisiaj w radiu żadnych ostrzeżeń bombowych.
Przybysz był wysokim mężczyzną około czterdziestki, o ciemnych, lekko tylko dotkniętych siwizną włosach. Krawat przekrzywił mu się, a na tweedowej marynarce widać było ciemne plamy. Gdy z zakłopotaniem przyglądał się dziewczynie, w jego okularach odbijało się światło żarówki.
– Tremaine, przepraszam za to najście, ale stało się coś strasznego.
Zniszczyli strażniki, pomyślała, patrząc na niego tępo. Pałac zburzony. Poczuła, jak w piersi wzbiera jej histeryczny śmiech. Nie będzie żadnych długotrwałych dochodzeń, ani przykrych artykułów w gazetach. Gardier zwyciężyli, a ona może teraz rozbić sobie głowę kamieniem i nikt temu nie poświęci najmniejszej uwagi.
– Zbombardowali pałac.
– Nie. – Gerard popatrzył na nią dziwnie. – Nie, to nie jest aż tak straszne. – Zaczerpnął gwałtownie tchu, starając się zebrać myśli. – Przyszedłem w sprawie projektu. Nasza ostatnia próbna kula uległa zniszczeniu.
– Och. – Tremaine zwilżyła wargi, usiłując ogarnąć sytuację. Mówił o projekcie prowadzonym przez Instytut Obrony imienia Villera, znajdujący się poza miastem. Mocniej owinęła się kocem i wygodniej ujęła grubą księgę, idąc za Gerardem w głąb hallu. – Czy chcesz, żebym wypisała ci czek? – zapytała. W mieście istniały osoby, które zajmowały się tym i innymi finansowymi sprawami Instytutu, ale może ich biura zostały zburzone lub ewakuowane. – Myślałam, że rząd zarekwirował dla was wszystko, czego wam trzeba.
Gerard zatrzymał się i spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.
– Tremaine, posłuchaj… – Zamrugał powiekami, dostrzegając wreszcie jej wygląd. – Czy to twój nocny strój?
– To kitel. Kitel artysty. – Większość ubrań Tremaine uległa zagładzie; krawcowa, u której je sobie szyła zamknęła swój zakład i opuściła miasto, a ona, Tremaine, nie miała najmniejszej ochoty wystawać godzinami w kolejkach do sklepów. – Ja… Nieważne. No… co się stało?
– Kula, której używaliśmy w eksperymencie uległa zniszczeniu – wyjaśnił Gerard. – To był prototyp Riardina kuli Villera, ostatni, jaki mieliśmy.
Teraz już zrozumiała.
– Zniszczona? – Czując nagły gniew, rzuciła „Medycynę sądową” na marmurowy stolik. – Co to ma u diabła znaczyć? Przez kogo?
– Przez Riardina. – Spoglądając na nią ponuro, Gerard poprawił sobie okulary. – Zabiła go i zniszczyła samą siebie.
Tremaine wypuściła powietrze z płuc i objęła palcami nasadę nosa.
– Idiota – mruknęła. Nie było się czemu dziwić. Ten projekt przyprawił o śmierć niejedną osobę.
– To przez nadgorliwość – przyznał Gerard. – Jednak nie mieliśmy nikogo lepszego niż on. Teraz ja zostałem czarnoksiężnikiem najwyższej rangi w tym projekcie. – Nabrał głęboko tchu, jakby jeszcze się nie oswoił z tą myślą.
Tremaine podniosła na niego wzrok, marszcząc brwi. Uniwersytet w Lodun został zapieczętowany przez swoje własne strażniki i znajdował się pod stałym atakiem Gardier. Przez dwa ostatnie lata nie można się tam było dostać i nikt nie zdołał zbliżyć się doń na tyle, żeby odkryć, czy uwięzieni w środku czarnoksiężnicy i mieszkańcy miasta żyją jeszcze, czy nie. Od tego czasu zostało niewielu czarnoksiężników, którzy nie zostali oddelegowani do obrony granic i wybrzeża. Gerard reprezentował przyzwoity poziom, ale daleko mu było do błyskotliwości Riardina. Samobójstwo dawało tę dodatkową korzyść, że nie trzeba było przyglądać się, jak giną przyjaciele.
– Gerardzie…
– Dwie pozostałe kule były dostosowane do Riardina. On je wykonał i on z nimi pracował. Nie ma teraz czasu, żeby zrobić następną dla mnie. – Popatrzył na dziewczynę z powagą. – Potrzebuję prototypu Damala.
– Och. – Arisilde Damal był największym czarnoksiężnikiem w historii Ile-Rien. Tremaine nazywała go wujkiem Ari. Teraz przez chwilę przyglądała się Gerardowi nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi, a potem zrozumiała, że prosi ją o pozwolenie. – Ach, tak. Ależ oczywiście.
1 2 3 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Dla każdego, bez wymagań
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Dylematy samoświadomości
— Miłosz Cybowski

Przeczytaj to jeszcze raz: Dorożką przez Vienne
— Beatrycze Nowicka

Magiczne światło gazowych lamp
— Joanna Słupek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.