Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Roger Zelazny
‹Pan Światła›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPan Światła
Tytuł oryginalnyLord of Light
Data wydania9 listopada 2006
Autor
PrzekładPiotr W. Cholewa
Wydawca ISA
ISBN83-7418-124-9
Format288s. 135×205mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Pan Światła

Esensja.pl
Esensja.pl
Roger Zelazny
« 1 2 3 4 7 »

Roger Zelazny

Pan Światła

Obejrzała się szybko. Nosiła zasłonę, więc nie widział jej twarzy. Przyjrzała mu się przez nią, po czym wstała i podeszła do okna.
Był skonsternowany. Jej postać, niegdyś gibka, teraz stała się szeroka w talii; jej krok, niegdyś niby kołysanie gałęzi, teraz przypominał chód kaczki; cerę miała zbyt ciemną; nawet skryte za zasłoną, nos i podbródek zdawały się nazbyt wystające.
Skłonił głowę.
– „Gdy przechodzisz, idziemy wszyscy na spoczynek – zaśpiewał. – Jak ptaki do swych gniazd na drzewach”.
Stała nieruchoma, niczym jej posąg w holu na dole.
– „Wstrzymaj wilczycę, wstrzymaj wilka, wstrzymaj złodzieja, falo ciemna, lecz dla nas łatwą bądź do przejścia”.
Powoli wyciągnęła rękę i położyła mu dłoń na głowie.
– Masz moje błogosławieństwo, mały – rzekła po chwili. – Niestety, to wszystko, co mogę ofiarować. Nie zapewnię ci ochrony ani nie podaruję urody ja, której także brakuje takich luksusów. Jak ci na imię?
– Tak – odparł.
Dotknęła czoła.
– Znałam kiedyś pewnego Taka. Za dni minionych, w dalekim miejscu…
– Jestem owym Takiem, pani.
Usiadła na parapecie. Po chwili zrozumiał, że szlocha za zasłoną.
– Nie płacz, bogini. Tak jest tutaj. Pamiętasz Taka z Archiwów? Taka z Jasną Włócznią? Znów stoi tu, gotów wypełnić twe rozkazy.
– Tak… – powtórzyła. – Och, Taku! Ty również? Nie wiedziałam! Nie słyszałam…
– Jeszcze jeden obrót koła, pani, a kto wie? Wszystko może się ułożyć nawet lepiej niż kiedyś.
Ramiona jej zadrżały. Wyciągnął ku niej rękę, cofnął…
Odwróciła się i ujęła jego dłoń.
Wiek minął, nim znów przemówiła.
– Nie normalnym biegiem rzeczy odzyskamy nasze pozycje i sprawy się uregulują, Taku z Jasną Włócznią. Musimy podążyć własną ścieżką.
– O czym mówisz? – zdziwił się, po czym odgadł: – O Samie?
Skinęła głową.
– Od niego wszystko zależy. On jest naszą nadzieją przeciwko Niebu, drogi Taku. Jeśli uda się go przywołać, zyskamy szansę, aby żyć znowu.
– Więc dlatego podjęłaś to ryzyko, dlatego sama usiadłaś w paszczy tygrysa?
– A czemuż by nie? Kiedy nie ma prawdziwej nadziei, musimy wykuć własną. Nawet gdy moneta jest fałszywa, wciąż można nią płacić.
– Fałszywa? Nie wierzysz, że był Buddą?
Zaśmiała się krótko.
– Sam był największym szarlatanem w pamięci bogów i ludzi. Był także najgroźniejszym przeciwnikiem, z jakim zmierzyli się Trimurti. Nie rób takiej miny, Archiwisto, jakby zaszokowały cię moje słowa. Przecież wiesz, że osnowę swojej doktryny, ścieżkę i osiągnięcie, całą powłokę, wykradł z zakazanych prehistorycznych źródeł. To była broń, nic więcej. Największą jego siłę stanowiła nieszczerość. Gdybyśmy znów mieli go przy sobie…
– Świętym był czy szarlatanem, pani, powrócił.
– Nie żartuj sobie ze mnie, Taku.
– Bogini ma i pani, właśnie opuściłem pana Jamę, gdy wyłączał swoją machinę modlitewną. Na jego czole widniała zmarszczka tryumfu.
– Taka próba, przy tak minimalnych szansach… Pan Agni mówił kiedyś, że nie sposób tego dokonać.
Tak wstał.
– Bogini Ratri – rzekł. – Któż spośród bogów czy ludzi, czy kogokolwiek pomiędzy nimi, wie o takich sprawach więcej od Jamy?
– Nie znam odpowiedzi na to pytanie, Taku, ponieważ ona nie istnieje. Ale jak możesz twierdzić z taką pewnością, że pochwycił w sieć naszą rybę?
– Ponieważ jest Jamą.
– Podaj mi więc ramię, Taku. Poprowadź mnie, jak to kiedyś uczyniłeś. Spójrzmy na śpiącego Bodhisattwę.
• • •
Grotę wypełniało światło padające nie z pochodni, ale z generatorów Jamy. Ustawione na platformie łoże było z trzech stron osłonięte parawanami. Większą część maszynerii także zamaskowano parawanami i kotarami. Mnisi w szafranowych szatach poruszali się bezszelestnie po wielkiej komorze. Jama, mistrz sztuk, stał przy łożu.
Kiedy się zbliżyli, kilku zdyscyplinowanych, niewzruszonych dotąd mnichów wydało krótkie okrzyki. Tak obejrzał się na kobietę, którą prowadził, i odstąpił o krok. Oddech uwiązł mu w gardle.
Nie była już pulchną, niską matroną, z którą rozmawiał. Znowu stał u boku Nocy nieśmiertelnej, o której napisano „Bogini, strojna klejnotami, napełnia przestrzeń, nieśmiertelna, zalewa góry i doliny, poświatą gwiazd ciemności razi”.
Spoglądał tylko przez chwilę, po czym osłonił oczy. Wciąż miała na sobie ślady swego dalekiego Aspektu.
– Bogini… – zaczął.
– Podejdźmy do śpiącego – nakazała. – Budzi się.
Zbliżyli się do łoża.
Potem – by kiedyś przedstawiano je na freskach u krańców niezliczonych korytarzy, rzeźbiono na murach świątyń i malowano na sklepieniach licznych pałaców – nastąpiło przebudzenie tego, który znany był pod wieloma imionami – jako Mahasamatman, Kalkin, Mandżusri, Siddhartha, Tathagata, Poskromiciel, Maitreja, Oświecony, Budda i Sam. Po jego lewej stronie stała bogini Nocy, po prawej stanął Śmierć. Tak, małpa, przykucnął u stóp łoża jako wieczny komentarz do współistnienia pierwiastka tego, co zwierzęce, z tym, co boskie.
Nosił zwyczajne, smagłe ciało średniego wzrostu i wieku. Rysy miał regularne i dość pospolite; kiedy otworzył oczy, były ciemne.
– Bądź pozdrowiony, Panie Światła!
To Ratri wymówiła te słowa.
Oczy leżącego zamrugały. Wzrok pozostał zamglony. W komorze nic się nie poruszało.
– Witaj, Mahasamatmanie… Buddo! – rzekł Jama.
Oczy patrzyły przed siebie, niewidzące.
– Cześć, Sam – powiedział Tak.
Czoło zmarszczyło się lekko, oczy spojrzały w bok, na Taka, potem przesunęły się ku pozostałym.
– Gdzie…? – zapytał szeptem przybysz.
– W moim klasztorze – odparła Ratri.
Obojętnie patrzył na jej piękno.
A potem zamknął oczy i zacisnął powieki. Grymas bólu zmienił jego usta w łuk, a zęby w strzały.
– Czy w istocie jesteś tym, którego imionami cię powitaliśmy? – spytał Jama.
Nie odpowiedział.
– Czy jesteś tym, który powstrzymał armię Nieba na brzegach Vedry?
Wargi się rozluźniły.
– Czy jesteś tym, który kochał boginię Śmierci?
Oczy zamigotały. Po wargach przemknął lekki uśmiech.
– To on – stwierdził Jama. I dodał: – Kim jesteś, człowieku?
– Ja? Jestem niczym – odparł leżący. – Może liściem pochwyconym w wirze. Piórkiem na wietrze…
– To niedobrze. Gdyż dość jest w świecie liści i piór, żebym nie musiał tak długą pracą powiększać ich liczby. Chciałem człowieka. Takiego, który zdoła podjąć wojnę przerwaną jego nieobecnością. Człowieka o wielkiej mocy, który za jej sprawą przeciwstawi się woli bogów. Myślałem, że może ty nim jesteś.
– Jestem… – Znów spojrzał z ukosa. – Sam. Jestem Samem. Kiedyś… dawno temu… rzeczywiście walczyłem, prawda? Wiele razy…
– Byłeś Wielkodusznym Samem, Buddą. Pamiętasz?
– Może byłem…
W jego oczach z wolna rozpalał się płomień.
– Tak – powiedział wreszcie. – Tak, byłem. Najpokorniejszym z dumnych, najdumniejszym z pokornych. Walczyłem. Przez jakiś czas nauczałem Drogi. Walczyłem znowu, znowu nauczałem, próbowałem polityki, magii, trucizny… Wydałem bitwę tak straszną, że samo słońce odwróciło twarz od rzezi: z ludźmi i bogami, ze zwierzętami i demonami, z duchami ziemi i powietrza, ognia i wody, jazczurami i końmi, mieczami i rydwanami…
– I przegrałeś – dokończył Jama.
– Tak, rzeczywiście. Ale daliśmy im niezły pokaz, co? Ty, boże Śmierci, powoziłeś moim rydwanem. Wszystko teraz do mnie wraca. Schwytali nas, a Władcy Karmy mieli być naszymi sędziami. Wymknąłeś się im przez wolę śmierci Drogą Czarnego Koła. Ja nie zdołałem.
– To prawda. Twoja przeszłość odkryła się przed nimi. Zostałeś osądzony. – Jama spojrzał na mnichów, którzy z pochylonymi głowami siedzieli teraz na podłodze. Zniżył głos. – Gdyby kazali ci umrzeć prawdziwą śmiercią, zrobiliby z ciebie męczennika. Gdyby pozwolili ci chodzić po świecie w dowolnej postaci, zostawiliby drzwi otwarte dla twego powrotu. Tak samo więc, jak ty ukradłeś swoje nauki Gottamie innego miejsca i czasu, tak i oni skradli opowieść o końcu dni tamtego pośród ludzi. Zostałeś uznany za godnego Nirwany. Twój atman przeniesiono nie do innego ciała, ale do wielkiej chmury magnetycznej, która okrąża tę planetę. To było pięćdziesiąt lat temu. Oficjalnie jesteś teraz awatarem Wisznu, którego nauki zostały błednie zinterpretowane przez niektórych co bardziej gorliwych wyznawców. A osobiście istniałeś nadal jedynie w postaci samopodtrzymującej się fali, którą udało mi się schwytać.
« 1 2 3 4 7 »

Komentarze

05 XII 2009   14:07:11

Jedno z fajniejszych jakie się ukazało. Lubię ten buddyjski klimat...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Ludzie jak bogowie, bogowie jak ludzie
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Dobry Czort
— Miłosz Cybowski

Przeczytaj to jeszcze raz: Tasując światy
— Beatrycze Nowicka

Przeczytaj to jeszcze raz: Muza w bursztynie
— Beatrycze Nowicka

Atut w rękawie
— Michał Kubalski

Cudzego nie znacie: Pieskie życie strażnika Przedwiecznych
— Michał Kubalski

Smokiem w komputer
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.