WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Podzielona Wierność |
Tytuł oryginalny | Divided Allegiance |
Data wydania | 17 marca 2004 |
Autor | Elizabeth Moon |
Przekład | Jerzy Marcinkowski |
Wydawca | ISA |
Cykl | Czyny Paksenarrion |
ISBN | 83-88916-69-6 |
Format | 512s. 115×175mm |
Cena | 29,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Podzielona WiernośćElizabeth Moon
Elizabeth MoonPodzielona Wierność– Spójrz na mapę. Powinnaś przekroczyć góry mniej więcej tutaj. Jeśli pojedziesz na północ, trafisz na szlak wschód – zachód, biegnący od Finthy do Prealith. W Lyonya odszukasz łowców lub od kupców w Tsaia dowiesz się, jak tu trafić. – Wskazał palcem na mapie. – Powołaj się na mnie, gdyż inaczej skierują cię na północ, do mego wuja lub braci, a nie chciałabyś aż tak zboczyć z drogi. Gdy tam przybędziesz, oddaj pismo mojej żonie, Estil – jest o parę dłoni wyższa ode mnie. Myślę, że moja wiadomość dojdzie do niej w ten sposób szybciej niż wysłanym umyślnie kurierem. – Tak, panie. – Jestem pewny, iż mogę ci zaufać, że nikomu o tym nie powiesz. Są tacy, którzy z radością ukradliby pismo, powodując tym nie lada kłopoty. – Nikomu nie powiem, panie. – Dziękuję. Zaufasz mojej pani, że ci zapłaci, czy chcesz pieniądze teraz? – Oczywiście, że ufam tobie… twojej pani. Jeszcze nie dostarczyłam wiadomości, choć przysięgam, że to zrobię. – Phelan twierdzi, że będziesz szukać pracy na północy, czy tak? – Skinęła głową. – Wobec tego Estil może ci pomóc. Obiecuję, że zrobi, co w jej mocy. – Paksenarrion – odezwał się Książę, wyciągając do niej rękę. – Pamiętaj, że zawsze będziesz mile widziana w moim domu i Kompanii. Niechaj bogowie będą z tobą. – Niech strzeże cię Falk – dodał Halveric. Opuściła namiot z pewnymi oporami. Trudno było pogodzić się z myślą, że odtąd nie ma tutaj żadnych praw. Gdyby wtedy ktoś zatrzymał ją i poprosił o pozostanie, mogłaby zmienić zdanie. Lecz nie spotkała przyjaciół, a wartownik przepuścił ją bez słowa. Gdy podeszła do bramy miasta, zaczęła rozmyślać o czekającej ją podróży. Szybkim krokiem przemierzała zatłoczone uliczki Sordu. Teraz, gdy porzuciła barwy Księcia i szła w brązowych spodniach i koszuli, z plecakiem na ramieniu i długim mieczem u boku, nie słyszała gwizdów, którymi tak się przejmowała. Dziwnie jej było po tak długim czasie z powrotem chodzić w spodniach. Było jej gorąco w nogi, drapało. Długi miecz także źle leżał na biodrze. Niecierpliwym gestem przesunęła go do tyłu. Plecak był ciężki… pomyślała, że jest za gorąco na chodzenie w kolczudze i ciepłych, wełnianych rzeczach spoczywających obecnie w plecaku. Zerknęła na słońce i poszła przed siebie. Na podwórzu gospody uwijał się dowódca karawany, trzy wozy były już załadowane. Chrząknął na jej widok i skinął głową w stronę drzwi karczmy. Paks spojrzała tam i zobaczyła kapitana straży. – Ha! – zawołał tamten. – Jesteś punktualnie. – Zmierzył ją od góry do dołu krytycznym spojrzeniem. – Gdzie twoja kolczuga? – W plecaku, sir – odrzekła. – Lepiej ją załóż – doradził. – Nie odważyłbym się zostawić jej gdzieś w panującym tu zamieszaniu. Swoje rzeczy połóż na wozie – wskazał. – A teraz pilnuj załadowanych towarów. Gdy przybędą pozostali, opracuję porządek wart. * * * Po paru dniach podróży Paks przyzwyczaiła się do reszty strażników. Nie sądziła, by mogła zaufać im podczas walki, niemniej uznała, że przypominają poznanych dotychczas żołnierzy. Paru wyrzutków z kompanii najemniczych i milicji, lecz większość okazała się odpowiedzialna i pracowita. Część nigdy nie robiła nic innego i znała się jedynie na strzelaniu z kuszy. Inni przeszli dobre szkolenie – opuścili godne szacunku oddziały z różnych, zwykle mało ważnych powodów. Na szczycie listy przyczyn królowały picie, bijatyki i hazard. Mijały dni. Na Miedzianych Wzgórzach stawało się coraz goręcej, bardziej niż gdziekolwiek indziej, gdzie do tej pory była. Powiedziano jej, że to najgorętsza część lata. – Mądrzy wybierają wiosenne karawany – mruknął jeden ze strażników, leżąc w cieniu wozu. – Jeśli takowe wyruszają – rzucił inny. – No tak, czego można oczekiwać od kupców? – Wysokich cen. – Wywołało to powszechny śmiech. Paks prażyła się w kolczudze. Spojrzała na wschód, gdzie w oddali majaczyła linia oceanu. Ze wzniesień, gdy widoczności nie psuła mgiełka upałów, mogła wypatrzyć piasek i wodę. Tam musiało być chłodniej. W końcu zapytała, dlaczego nie podróżują bliżej oceanu. – Skąd jesteś? – Z północy – odparła. – Urodziłam się na północny zachód od Vérelli. – Och. To w głębi lądu, prawda? Nie wiesz zbyt wiele o morzu. Cóż, gdybyśmy jechali bliżej brzegu, trafilibyśmy w okolice najgorsze z możliwych. Piach… chodziłaś kiedyś po piasku? – Po małej plaży pomiędzy Immerdzanem a… – Nie, nie po plaży. Po suchym piachu… sypkim piachu. To jest… o, do licha. To… to gorsze od zaoranego pola. – To potrafiła zrozumieć, kiwnęła więc głową. – Pomyśl o tych wozach: zapadające się koła, praca z mułami. Nasza praca. A potem mokradła. Grząskie, wilgotne, słone błota. I jeszcze więcej piachu. I wcale nie jest tam chłodno, tylko piekielnie gorąco, woda słona, wszystko śmierdzi. Uch. – Nie zapominaj o piratach – dorzucił ktoś. – Właśnie do tego dochodziłem. Wiesz, że tutejsze okolice nazywają Wybrzeżem Rabusiów? – A jak oni tam żyją? – Niektórzy lubią jeść kraby, małże i takie tam. Jest tam mnóstwo owoców morza. Mówią, że tu i ówdzie trafiają się źródła słodkiej wody. Parę nędznych osad. Poza tym piraci mają statki i zawsze mogą odpłynąć. Pomimo złowieszczej nazwy i ostrzeżeń dowódcy karawany nie zobaczyli choćby jednego bandyty i wozy bez kłopotów toczyły się niespiesznie na północ. Paks ćwiczyła strzelanie z kuszy, a jej umiejętności szermiercze wywarły na reszcie strażników wielkie wrażenie. Z kolei mnóstwo czasu zabierało jej wypluwanie kurzu po kolejnych próbach walki wręcz. Znali sztuczki, jakich nigdy nie widziała w Kompanii. Wreszcie ujrzała na horyzoncie smugę Krasnoludzkich Gór przecinających Miedziane Wzgórza. Gdy podeszli bliżej, przekonała się, że łańcuch górski biegł na wschód od samego wybrzeża, gdzie piasek ustępował skałom. – To Węzeł Wschodu – powiedział jej kupiec, widząc, jak tam patrzy. – Jeśli żeglujesz, musisz odpłynąć daleko w morze, by odszukać najlepsze prądy. – A tam nigdy nie chciałabyś się znaleźć – dodał strażnik, wskazując na rozległą zatokę za cyplem. – To Zatoka Niewolników. Na każdego pirata na wybrzeżu przypada dziesięciu w zatoce. Dla zapewnienia ci tam bezpieczeństwa potrzebna byłaby kompania rozmiarów oddziału twego Księcia. – Handlowałem tam – sprzeciwił się inny kupiec. Strażnik spojrzał na niego. – Cóż – mruknął w końcu. – Musiała nie spodobać się im twoja twarz – albo pieniądze. Karawana dotarła do skrzyżowania i skręciła na zachód, w stronę prowadzącej przez Miedziane Wzgórza przełęczy i dalej ku Wschodnim Marchiom Aarenis. Paks zaczęła studiować mapę w nadziei, że znajdzie szlak, który doprowadzi ją do wschodniej przełęczy w Krasnoludzkich Górach. Strażnicy upierali się, że powinna znaleźć sobie towarzystwo, ale ona wolała nikogo o to nie pytać, lepiej, żeby nikt nie wiedział, dokąd zmierza. W końcu postanowili sami znaleźć jej towarzysza. * * * – Jeśli chcesz mieć kompana, to jeszcze ktoś nas opuszcza, żeby przebyć Srebrną Przełęcz. – Jori, parę lat starszy od Paks, był jednym z tych, którzy najbardziej upierali się, że nie powinna jechać sama. – Och? – Nie przerwała pracy nad mechanizmem kuszy. – Kto taki? – Tamten elf. – Podniosła głowę zaskoczona. Nie wiedziała, że w karawanie podróżuje elf. Jori uśmiechnął się złośliwie. – Jest dumny, jak każdy elf – nie musisz obawiać się, że będzie cię zaczepiał po drodze. Puściła to mimo uszu. – Dlaczego tam jedzie? Uśmiech Joriego zgasł. – Och – twierdzi, że udaje się do Lasu Pani. No wiesz, do królestwa elfów. Niemniej część trasy moglibyście pokonać razem. – Hm. – Odstawiła kuszę i wstała, przeciągając się. – Gdzie jest? – Tam. – Jori wskazał brodą grupkę przy ognisku. – Przedstawię cię, co? – Jeszcze nie. Najpierw chcę go sobie obejrzeć. – W takim razie to ten w szarym płaszczu. Pomyślała, że jest o palec niższy od niej i nie przypomina widzianych dotychczas elfów, niemniej w zielonoszarych oczach i gracji, z jaką się poruszał, było coś nieludzkiego. W głosie pobrzmiewała mu elfia śpiewność. – Nie, mam sprawę do załatwienia w moim królestwie – mówił do kupca korzennego. – Nie boisz się samotnej przeprawy przez góry? |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Ku pokrzepieniu serc
— Eryk Remiezowicz
Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Ten Obcy
— Eryk Remiezowicz
Ku pokrzepieniu serc
— Eryk Remiezowicz