Zamieszczamy pięć pierwszych rozdziałów powieści Elizabeth Moon „Polowanie”. Książka otwierająca trylogię „Heris Serrano” ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.
Elizabeth Moon
Polowanie
Zamieszczamy pięć pierwszych rozdziałów powieści Elizabeth Moon „Polowanie”. Książka otwierająca trylogię „Heris Serrano” ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.
Elizabeth Moon
‹Polowanie›
Heris Serrano opuściła swój pokój w małym, ale przyzwoitym hotelu portowym na stacji Rockhouse i ruszyła do przystani jednostki, którą miała dowodzić, przekonana, że wygląda jak idiotka. Nikt na jej widok nie roześmiał się w głos, ale to mogło tylko znaczyć, że przechodnie woleli naśmiewać się za jej plecami, niż ryzykować konfrontację z byłą oficer Zawodowej Służby Kosmicznej.
Heris starała się nie patrzeć na ludzi, którzy zgromadzili się w porcie dzielnicy handlowej. Jej uszy płonęły – czuła rzucane za plecami spojrzenia. Nie mogła ukryć swojego wojskowego rodowodu, nawet gdyby zmieniła sposób chodzenia – należała do ZSK prawie od urodzenia jako córka oficerów, wnuczka i bratanica admirałów, członek rodziny służącej od niezliczonych pokoleń w wojsku. Nawet w pierwszym, żałosnym roku na Akademii czuła się niemal jak w domu – przez całe życie słyszała historie o tej uczelni, opowiadane jej przez rodziców, wujów i ciotki.
A teraz wylądowała w stroju przyozdobionym złotymi sznurami, którego kolor mógłby zadowolić jedynie planetarnego admirała z jednego z pomniejszych księstw, a wszystko to z powodu kaprysów starej bogaczki mającej więcej pieniędzy niż rozumu. Wszyscy ci zajęci swoimi sprawami oficerowie i członkowie załóg statków kupieckich muszą śmiać się za jej plecami. Fiolet i szkarłat nie są normalnymi barwami mundurów, rękawy pełne złotych epoletów wyglądają niedorzecznie, a złoto-zielone obszycie kołnierza, mankietów i klap zdradza wszystkim, że oficer ZSK stoczyła się tak nisko, że teraz będzie wozić bogate ekscentryczki po kosmosie w czymś bardziej przypominającym posiadłość niż statek kosmiczny.
Doki handlowe kończyły się odrapaną szarą ścianą z okratowaną bramą. Heris wsunęła do czytnika swoją kartę. Kraty odsunęły się, po czym opadły z powrotem za jej plecami, więżąc ją między bramą a stalowymi drzwiami z niedużym okienkiem. Kolejny czytnik – i tym razem drzwi otworzył człowiek wyciągający rękę po jej dokumenty. Podała wymagany w cywilu pakiecik: licencję pilota, certyfikaty pięciu specjalizacji, imperialny dowód tożsamości, opis przebiegu kariery wojskowej (tylko zarys), listy polecające i – co najważniejsze – umowę o pracę z lady Cecelią de Marktos. Człowiek – pracownik ochrony stacji lub rodziny Garond, tego Heris nie wiedziała – przejechał ręcznym skanerem nad tym ostatnim dokumentem i oddał jej cały pakiecik.
– Witamy na północnym pokładzie, kapitan Serrano – rzekł bez śladu sarkazmu w głosie. – Mogę w czymś pomóc?
Przez chwilę ścisnęło ją w gardle, gdy przypomniała sobie słowa, które usłyszałaby po przejściu przez podobną bramkę w komercyjnych dokach, gdzie stały lśniące szare krążowniki ZSK. Gdzie widok jej szarego munduru z błyszczącymi insygniami spowodowałby energiczne saluty i powitanie godne towarzysza broni: „Witamy we Flocie”. Ale nie może wrócić tam, gdzie dopadłaby ją przeszłość. Zrezygnowała ze swojego stopnia. Nigdy więcej nie usłyszy tych słów.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała cicho. – Wiem, gdzie dokuje statek. – Nie mogła jeszcze wymówić jego nazwy, choć miała nim dowodzić. Dorastała wśród jednostek noszących imiona wywodzące się od nazw bitew, potworów czy starszych okrętów z długą historią. Nie mogła jeszcze powiedzieć, że objęła dowodzenie statkiem Sweet Delight.
Na wszystkich stacjach północną część zajmowały pomieszczenia arystokracji. Bogactwo i przywileje spotykało się wszędzie, i w ZSK, i w komercyjnych dokach, ale tutaj królowało wyłącznie bogactwo i ci, którzy mu służyli. Plastik pokładu zasłonięto puszystymi wykładzinami, a sklepy nie miały szyldów, tylko logo sieci. Każde stanowisko dokowe było wyposażone we własną śluzę z dwoma wejściami: jedno, oznaczone napisem „brama towarowa”, prowadziło do pomieszczenia pełnego stojaków i półek na zaopatrzenie, drugie zaś do elegancko wyposażonego salonu dla odlatujących. Karta wsunięta przez Heris do czytnika wyczarowała kolejnego odźwiernego, tym razem służącego w liberii, który zaprowadził ją do salonu. Stały tam potężne sofy i fotele obite lawendowym pluszem i zarzucone poduszkami w jaskrawych kolorach oraz stoły i postumenty z czymś, co zapewne było bezcennymi dziełami sztuki, choć dla niej wyglądało jak nadtopione pozostałości kosmicznej bitwy.
Sam kołnierz wejściowy nie był pilnowany. Heris zmarszczyła brwi. Nawet cywile powinni mieć kogoś, kto pomimo ochrony doku strzegłby głównego włazu statku. Zatrzymała się na chwilę przed przekroczeniem granicy, która formalnie oddzielała stację od jej jednostki. Gruby lawendowy plusz, którym wyłożono korytarz, zasłaniał wszystkie kluczowe przewody łączące statek z układami podtrzymywania życia stacji. Tak jak podczas poprzedniej wizyty, Heris pomyślała, że to bardzo niebezpieczne. Te przewody powinny być widoczne. Nawet cywile muszą stosować się do przepisów.
Z wnętrza statku wydostawało się ciepłe powietrze, ale nie pachnące przyprawami, które zapamiętała z rozmowy kwalifikacyjnej, a kwaśnym smrodem poranka po całonocnej zabawie. Zmarszczyła nos i poczuła, jak sztywnieją jej plecy. Statek może i formalnie należy do kogoś innego, ale ona nigdy nie pozwalała na bałagan na dowodzonej przez nią jednostce – i teraz też do tego nie dopuści. Okazało się, że wkroczyła prosto w środek rodzinnej kłótni, choć usłyszała głosy dopiero po przekroczeniu dźwiękoszczelnego ekranu korytarza. Jednym spojrzeniem oceniła sytuację: wysoka, kanciasta i siwowłosa kobieta o donośnym głosie – jej pracodawczyni – i trzech ponurych, przesadnie wystrojonych młodzieńców, których Heris nie wpuściłaby na swój statek, oraz ich dziewczyny. Wszystkie były rozczochrane, a jedna wciąż spała na lawendowej kanapie, która doskonale pasowała do pluszowego dywanu i ścian. Na wykładzinie widoczne były ślady wymiotów. W momencie przekraczania bariery Heris usłyszała, jak młodzieniec o brązowych włosach, ubrany w wymiętą koszulę, odpowiada na wybuch starszej kobiety płaczliwym głosem:
– Ależ, ciociu Cecelio, to niesprawiedliwe…
Heris pomyślała, że niesprawiedliwością jest fakt, że tacy jak on, zepsuci bogaci smarkacze nie przechodzą szkoły życia w obozie dla rekrutów. Posłała pracodawczyni swój zwykły poranny uśmiech, którym zawsze witała załogę mostka.
– Dzień dobry, milady.
Młodzież – wszyscy poza dziewczyną pochrapującą na kanapie – wbiła w nią wzrok. Heris poczuła, jak czerwienieją jej uszy, ale zignorowała to, wciąż uśmiechając się do Cecelii Artemisii Veroniki Penelopy, obdarzonej większą liczbą tytułów niż komukolwiek potrzeba, nie wspominając już o pieniądzach.
– Ach – powiedziała dama, reagując na jej pojawienie się natychmiastowym opanowaniem emocji. – Kapitan Serrano. Jak miło widzieć panią na pokładzie. Nasz odlot ulegnie niewielkiemu opóźnieniu… – spojrzała na brązowowłosego młodzieńca – dopóki mój siostrzeniec się nie rozgości. Zakładam, że pani ma już swoje rzeczy na pokładzie?
– Wysłano je wcześniej, milady – potwierdziła Heris.
– Dobrze. W takim razie Bates zaprowadzi panią do kabiny. – W tym momencie Bates wyłonił się z jakiegoś korytarza i uprzejmie się ukłonił. Kapitan była ciekawa, czy zostanie przedstawiona siostrzeńcowi damy teraz, czy później – była pewna, że gdyby dać jej szansę, potrafiłaby zetrzeć z jego twarzy ten paskudny grymas. Ale nie pozwolono jej na to. Bates – wysoki, elegancki i tak bardzo inny od popularnego wizerunku lokaja, że miała problemy z uwierzeniem w jego realność – poprowadził ją wyłożonym pluszem korytarzem do jej kabiny. Wolałaby raczej znaleźć się na mostku. Ale nie na tym mostku, lecz takim na Rapierze czy choćby na nędznym wojskowym holowniku.
Bates stanął obok drzwi kajuty.
– Czy pani kapitan życzy sobie teraz przekodować zamek?
Spojrzała na jego nieprzeniknioną twarz. Czy chciał zasugerować, że na pokładzie są złodzieje? Że ktoś może naruszyć prywatność jej kabiny? Kabiny kapitana? Wiedziała, jak nisko upadła, przyjmując posadę kapitana jachtu należącego do bogatej damy, ale nie miała pojęcia, że będzie musiała zamykać własną kabinę.
– Dziękuję – odpowiedziała, zupełnie jakby sama o tym pomyślała. Bates dotknął magnetycznym prętem płytki zamka, a ona przyłożyła do niej dłoń. Po chwili rozległ się bezbarwny, ale przyjemny głos. – Proszę podać nazwisko. – Podała je, a zamek zadźwięczał i potwierdził jej tożsamość. – Witam w domu, kapitan Serrano. – Bates podał jej spore kółko z prętami.
– To pręty do przekodowywania zamków w kajutach załogi statku i pomieszczeniach operacyjnych. Wszystkie są oznaczone, a pełen schemat jednostki znajdzie pani na swojej konsoli. Załoga będzie czekać na mostku w dogodnej dla pani chwili.
Nie wiedziała, czy może poprosić Batesa o przekazanie załodze, kiedy mają się jej spodziewać, czy też personel domowy nigdy nie robi takich rzeczy. Zorientowała się już, że te dwie grupy prawie nie mają ze sobą styczności.
– Mógłbym przekazać wiadomość panu Gavinowi, inżynierowi pokładowemu – zaproponował Bates niemal przepraszającym tonem. – Odkąd opuścił nas kapitan Olin… – Heris wiedziała, że został wyrzucony – lady Cecelia często prosi mnie o kontaktowanie się z nim.