Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Chaz Brenchley
‹Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru
Tytuł oryginalnyTower of King’s Daughter
Data wydania30 kwietnia 2004
Autor
PrzekładMałgorzata Wieczorek
Wydawca ISA
CyklOutremer
ISBN83-7418-007-2
Format528s. 115×175mm
Cena31,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru

Esensja.pl
Esensja.pl
Chaz Brenchley
1 2 3 23 »
Zapraszamy do lektury pieciu rozdziałów powieści Chaza Brenchleya zatytułowanej „Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru” otwierającej cykl „Outremer”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.

Chaz Brenchley

Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru

Zapraszamy do lektury pieciu rozdziałów powieści Chaza Brenchleya zatytułowanej „Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru” otwierającej cykl „Outremer”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.

Chaz Brenchley
‹Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru
Tytuł oryginalnyTower of King’s Daughter
Data wydania30 kwietnia 2004
Autor
PrzekładMałgorzata Wieczorek
Wydawca ISA
CyklOutremer
ISBN83-7418-007-2
Format528s. 115×175mm
Cena31,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Obowiązek jest zobowiązaniem.
Na lojalność trzeba sobie zasłużyć.
Wierność zdobyć.
Zdrada jest uniwersalna.

Królestwo Outremeru narodziło się we krwi, cierpieniu i pasji. Czterdzieści lat później wrogowie nadal zagrażają jego granicom, a herezja godzi w pokój.

Bez względu na to, co Kościół twierdził, a ludzie wierzyli, było to wciąż królestwo stworzone przez młodszych synów, ludzi głodnych ziemi i wydziedziczonych.
Owi synowie stali się teraz ojcami, mieli własnych synów. I ich pozbawieni ziemi młodsi synowie sami spoglądali na północ, wschód i południe, odkrywając, że ziemie Outremeru stały się dla nich zbyt ciasne, jak za mała rękawiczka. Nie dostrzegali granicy – wewnętrznej czy zewnętrznej – która nie mogłaby ulec zmianie.
Nazywali Outremer Królestwem Młota, gdy pili po nocy i gdy rozprawiali, zbierając się w salach swoich ojców. Nazywali go tak od kształtu wytyczonego przez zewnętrzne granice i z powodu własnej, przepełnionej agresją tęsknoty, by zobaczyć, jak ten młot opada i rozbija, wykuwa nowe tereny dla tych, którzy ich potrzebowali.
Lecz Kościół nauczał poprzestawania na małym, tak jak zwykle to robił – mamy to, po co przybyliśmy – a ojcowie prawili o bezpieczeństwie i ostrożności – mamy tyle, ile jesteśmy zdolni utrzymać.
A najmądrzejsi z nich, duchowny, ojciec, młodszy syn – czy córka – patrzyli na ziemie chłodnym wzrokiem i widzieli, że w rzeczywistości nie tworzyły nawet jednego królestwa, mimo że związane zostały osobą wspólnego króla i licznymi hołdami. Zbyt poróżnionymi wyrzutkami, rodziną zbyt od siebie oddaloną były te cztery państwa – cztery i jeszcze jedno, lecz to było zamknięte przed innymi, Zawinięte, i jego nazwy obecnie nikt nie wymawiał, wydarto je zarówno z map, jak i z pamięci – ciągle toczyły spory, ciągle prowadziły dysputy z innymi. I oczywiście zawsze, zawsze w stanie wojny z całym światem dookoła.
Nie – mówili najmądrzejsi – to nie przetrwa. Nie może długo tak trwać. Sto lat dawali Outremerowi, nie więcej. Z pewnością, nie więcej…

Towarzystwo Odkupienia jest sumieniem Królestwa i zarazem jego zbrojnym ramieniem. W odległej granicznej twierdzy Roq de Rançon należącej do Odkupicieli, gdzie wśród murów rozbrzmiewa echo starożytnej magii i zapomnianych sekretów, rozpoczyna się opowieść o miłości, obowiązku i zdradzie: Marrona, młodego mężczyzny, który niedawno złożył śluby zakonne, Julianny, córki Królewskiego Cienia zmierzającej do Elessi na spotkanie z przyszłym mężem, i Elisandy, jej tajemniczej towarzyszki podróży.

Wszyscy odegrają ważną rolę w nadchodzących wydarzeniach, ponieważ ich życie zostało nierozerwalnie splecione z losem Outremeru.

CZĘŚĆ PIERWSZA
DROGA DO ROQ
1
Martwe światło dnia
Nie po raz pierwszy Marron klęczał w Komnacie Królewskiego Oka i rozmyślał: Na cóż Ascariel? Dlaczego jego ojciec, tak wielu ojców walczyło i zginęło, zdobywając to złote miasto, marzenie kapłanów i królów, gdy wyglądało na to, że już to wszystko wcześniej posiadali? Kiedy śmierć i marzenie, i góra sama mogły zostać zamknięte wewnątrz surowego pokoju, wyrąbanego w skale i zimnego, gdzie skały pociły się słonymi kroplami i wystarczyła pojedyncza świeca i słowa grubego, nieświeżego zakonnika, by sprowadzić cudy?
Ta myśl była oczywiście herezją. Powinien się z niej wyspowiadać i odbyć stosowną pokutę. Lecz Marron dopiero niedawno przybył z odleglejszego, łagodniejszego kraju, gdzie nie widział więcej magii, niż kryło się w zmianach pór roku, gdy błogosławiąca dłoń dotykała tej ziemi. Kręciło mu się w głowie od zadziwienia i słowa, myśli pojawiały się zupełnie niechcący, sprowadzone przez to niezwykłe wirujące poczucie obcości, które go przepełniało. Pomyślał, że obie dusze Boga go zrozumieją.
Poza tym ledwie poprzedniego dnia jego oddział spalił wioskę za herezję, a on się bał swojego spowiednika.
* * *
Zdawało mu się to niemal świętem, pamiętał, że tak myślał wtedy, w upale i ostrym świetle, i w gorączkowym – szybciej, jeszcze szybciej – pośpiechu. Nie było to dzieło ludzkiego ramienia bożej sprawiedliwości, lecz rzecz, która się dokonała, gdy ogarnęło ich szaleństwo, na koniec długiego marszu, kiedy nowy dom znalazł się prawie w zasięgu wzroku, wyraźnie zagościł w ich myślach. Spędzili zbyt wiele dni w siodle, a sztorm wyrzucił ich na brzeg zbyt wcześnie, spędzili dni, całe dni na suchym prowiancie i spali na pokrytej pyłem ziemi, i wędrowali dalej, coraz dalej: dzikie słońce wznosiło się ponad obcymi wzgórzami, ich ciała były wyprażone, tak suche jak droga, którą zmierzali, odnowione śluby mieli w głowach, a nie wypróbowane ostrza niecierpliwiły się na plecach, zdawały się równie rozpalone i spragnione jak oni sami.
I fra Piet, pewnego ranka, sprowadził ich z drogi w bok, obiecując, że dotrą do zamku przed jutrzejszym zachodem, a teraz podejmą się bożego dzieła. I poszli szlakiem prowadzącym wysoko na wzgórza, aż w porze, gdy nic się nie poruszało od upału, dotarli do chat z pozawieranymi okiennicami, kopułowymi dachami i ścianami oblepionymi błotem. Dwa tuziny stało takich i była jeszcze studnia, i świątynia z gładzonego kamienia postawiona w sercu wioski. Mieszkała tam herezja, wyraźnie widzieli ją na zniszczonej desce zawieszonej nad wejściem do świątyni: Oślepione Oczy, podwójna pętla będąca znakiem Boga Podzielonego, lecz puste miejsca zostały zamazane, jakby dając do zrozumienia, że jego nieprzerwanie czujne oczy zamknęły się na zawsze. Brat Piet ostrzegł ich przed jeszcze gorszą herezją pochodzącą z tych wzgórz, znakiem, który miał wymalowane rzęsy poniżej i oznajmiał, że Bóg śpi, lecz świadczyło to o celowym nieposłuszeństwie, było znakiem katarskiej rewolty. Te puste kółka, na które patrzyli, były czymś zupełnie innym.
Były herezją Korasha, której wyznawcy twierdzili, że Bóg faktycznie wędrował podwójną ścieżką, lecz nie zwracał uwagi na śmiertelników, że nie dbał w najmniejszym stopniu o ich uczynki na ziemi. Chociaż Korash został oczyszczony przez ogień, a jego kości zmielone na proch dwieście lat temu, ciągle miał swoich zwolenników, szczególnie tutaj, na tych wzgórzach, gdzie nie sięgał głos prawdziwego Kościoła. Tak im powiedziano, Marronowi i jego braciom, świeżo po złożonych ślubach, i oto widzieli przed sobą dowód prawdziwości tych słów.
Wjechali do wioski na szczycie wzgórza, trzy tuziny mężczyzn obolałych od męczącej drogi, głodni nie tylko jedzenia. Zniekształcone ręce fra Pieta dźwignęły topór, którym rozbił ten bluźnierczy znak, jego chrapliwy głos wezwał do stali i ognia, a własną bronią powalił kapłana w czarnej szacie stojącego na schodach świątyni. Potem już tylko osadził konia w miejscu i obserwował. Stanowiło to sprawdzian, pomyślał później Marron, albo wyzwanie, możliwe również, że chrzest bojowy.
* * *
Połowę chrztu, pomyślał teraz, początkowy rytuał. Teraz czekało ich sfinalizowanie, tutaj pod zamkiem, dar cudu pochodzący od Królewskiego Oka.
Stracili rozsądek tamtego dnia, młodzi mężczyźni doprowadzeni do szaleństwa przez słońce, przemęczeni i niebezpieczni. Pamiętał, że krzyczeli, głośniej niż kobiety i dzieci, teraz byli niemi, nieruchomi. Sami stanowili emblematy Boga, zakręt za zakrętem, każdy z nich podróżował po dwóch drogach wiodących ku dzikości i ku spokojowi. Zawsze zapętlały się w środku, w głowie Boga, i zawsze rozchodziły…
Nie upłynęła godzina od ich przyjazdu. Wjechali na strome wzgórze i minęli bramę onieśmielającego zamku, dalej w górę po szerokich płytkich schodach i długą zakrytą rampą, tak zmęczeni jak ich konie i brudni już nie tylko od podróży. Na dziedzińcu przy wewnętrznej fosie ich bagaże i konie zostały zabrane przez chudych, ciemnowłosych chłopców, szarajskich niewolników, jak ktoś powiedział. I nawet nie dano im szansy na to, by zmienili habity czy zmyli zaschły pył ze skóry, usłyszeli rozkaz, by być cicho, mimo że się nie odzywali, i poprowadzono ich inną rampą, zbyt wąską dla koni, do właściwego zamku. Później w dół, szli w dół i w dół, zdezorientowani wkrótce przez wędrówkę kręconymi schodami i słabo oświetlonymi przejściami, drżący od nagłego chłodu i ogarniającej ich niepewności.
W końcu drzwi, cedr wzmocniony żelazem, a za nimi to: komnata niepodobna do wielkich sal i pełnych kolumn miejsc, o jakich słyszeli, lecz jeszcze nie zobaczyli, złapanych jak bąble powietrza w skalnej masie ponad ich głowami. Oddział mężczyzn wypełnił tę przestrzeń. Klęczeli w nierównym kręgu, nogi i ramiona sąsiadujących braci ocierały się o siebie, lecz dotyk innego człowieka był w tym miejscu pocieszeniem. Nawet woń ciał braci i własnego, zbyt długo nie mytych, ostry, ciężki odór wełnianych habitów mokrych od potu dawały Marronowi punkt zaczepienia, coś, co osadzało go w znanym świecie, w miejscu, gdzie w dziwny sposób mieszały się ze sobą cuda i przerażenie.
Cóż to jest? Musiało być pytaniem, jakie sobie wszyscy po cichu zadawali, gdy wkraczali gęsiego za bratem niosącym pochodnię. Nikt nie wypowiedział go głośno, lecz Marron widział je w oczach, gdy zerkali na siebie nawzajem i na ledwo obrobione ściany i nierówną podłogę. Kilku z nich sięgnęło, by dotknąć wilgotnej skały i przenieśli wilgoć na palcach do wyschniętych ust. Sam też tak zrobił i potem chciał wypluć, lecz zamiast tego przełknął, choć usta wykrzywił mu smak zgnilizny.
1 2 3 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Bard z kołczejącym językiem
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.