WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Po drugiej stronie gwiazd |
Tytuł oryginalny | The Far Side of The Stars |
Data wydania | 4 lutego 2008 |
Autor | David Drake |
Wydawca | ISA |
Cykl | Porucznik Leary |
ISBN | 978-83-7418-178-5 |
Format | 448s. 135×205mm |
Cena | 34,90 |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Po drugiej stronie gwiazdDavid Drake
David DrakePo drugiej stronie gwiazdWrócił barman niosąc piwo z lemoniadą, które postawił z hałasem na stoliku. – Dziękuję panu! – odezwał się Leary, lecz tamten tylko odwrócił się z chrząknięciem i poszedł zająć miejsce za barem. Daniel wpatrywał się w spieniony, brązowy płyn w szklance – mieszankę piwa z nalewaka i ginger ale lub innego napoju orzeźwiającego, trzymanego przez barmana do drinków. Ten ostatni miał taką minę, jakby był bardzo zdegustowany tym, że musiał podać coś równie podłego. Daniel nie winił go za to. – Cóż, okazało się, że hrabia z żoną lecieli na Cinnabar, by wynająć statek, na którym mogliby zwiedzić Galaktykę Północną – powiedział Mon, unosząc szklanicę. – Zamiast skorzystać z załogi i jednostki z Nowego Swierdłowska, chcieli mieć to, co najlepsze. Poza tym wiedzieli, że to Cinnabar wytyczył najkrótsze trasy na Północ. Dokonał tego pański wujek Stacey. Napił się, skrzywił i odstawił szklankę. Zaczął mówić, lecz zaraz przestał, by otrzeć usta grzbietem lewej dłoni. – Zwiedzanie Północy? – powtórzył Leary, wydąwszy w zamyśleniu wargi i wpatrując się w szklankę. – Masz na myśli wizytę w Boskiej Federacji? Przypuszczam, że mieszkańcy Nowego Swierdłowska mogą uznać to za interesujące, choć pamiętam, jak jeden z przyjaciół Stacey’a mówił, że widział zagrody dla świń ładniejsze od Blasku, a reszta Federacji nie dorównywała nawet tym standardom. – Nie wydaje mi się, żeby przejmowali się stolicą – uznał porucznik Mon, zwijając dłonie. – Hrabia twierdzi, że interesują go polowania, a jego żona bada ludy, które nigdy nie wróciły w kosmos po Przerwie. Nazywa je społeczeństwami reliktowymi. No wie pan, czarnuchy z kośćmi w nosach, które wytną panu serce i je zeżrą, bo tak kazał im Wielki Bóg Gu. To jej życiowa pasja, jak sądzę. – Czyli są uczonymi – podsumował Daniel. – Federacja nie kontroluje nawet dziesiątej części światów Północy zasiedlonych przed Przerwą, zresztą „kontrola” to zbyt duże słowo. Planety przeważnie rządzą się własnymi prawami, a flota należąca do Federacji utrzymuje się z wymuszeń lub zwyczajnego piractwa. Dzięki kombinacji traktatu i gróźb statkom Cinnabaru i jego sojuszników nic nie groziło, przynajmniej w tych przypadkach, gdy rozbitkowie mogliby obwieścić światu, co się stało. Niemniej wszystkie handlujące w Galaktyce Północnej statki były uzbrojone, nawet jeśli działa i pociski zmniejszały ich ładowność. – Taaa, no cóż, to bardzo głupi sposób trwonienia czasu i pieniędzy – powiedział Mon. – Lecz oni mają pieniądze; Bóg jeden wie, że tak jest. I w tym sęk, Leary. Kiedy dowiedzieli się, że Sissie jest na sprzedaż, postanowili sami ją kupić. I chcą, żebym został jej kapitanem z pensją porucznika komandora! – Mon, to wspaniała wiadomość! – zawołał Daniel, wstając, by sięgnąć ponad stolikiem i uścisnąć oficerowi ramiona. – Nie mogliby znaleźć lepszego okrętu ani kapitana do tej roboty! Dobry Boże, człowieku, a już myślałem, że stało się coś złego! Skoro Klimovowie mogli sobie pozwolić na obsadzenie załogą korwety, to stanowiła ona idealny wybór na długą wyprawę w rejony jeszcze nie odkryte bądź otwarcie wrogie. Księżniczka Cecile była okrętem szybkim i zgrabnym. Choć lekka, jak na okręt większej flotylli, była znacznie silniejsza od piratów i jednostek marynarki broniących Federacji (o ile stanowiło to jakąkolwiek różnicę), które mogłaby spotkać na Północy. Mon musiałby zrzec się przydziału, lecz w obecnych okolicznościach admiralicja powinna zagwarantować mu możliwość powrotu do marynarki w tym samym stopniu. Jedyne, co tracił, to staż i połowa pensji, stanowiąca ćwierć tego, co oferowali mu Klimovowie. A jeśli chodziło o Sissie… Cóż, i tak nie byłaby dłużej okrętem wojennym, ale nie zamieniono by jej również na barkę przewożącą zapasy do kopalń na asteroidach. Dobre wieści dla okrętu, dobre wieści dla jego obecnego kapitana… i dobre wieści dla Daniela Leary’ego, gdyż oznaczały one zdjęcie mu dwóch kłopotów z grzbietu! – Właśnie, że stało się coś złego! – oświadczył żałośnie Mon. – Sir, skąd mam wziąć załogę? Po podpisaniu traktatu pokojowego wszystkie domy kupieckie rozpoczną zaciąg wśród kosmonautów. Zostaną mi sami pijacy i rozrabiacy, i to na podróż na Północ, a nie do któregoś z głównych portów. Daniel sączył piwo, rozmyślając nad słowami porucznika. Do licha! Ależ to było obrzydliwe. Pewnie pił już gorsze rzeczy… Realnie rzecz biorąc, wiedział, że pił gorsze rzeczy, jednak z pewnością nie był wówczas trzeźwy. – Cóż, Mon… – zaczął, powstrzymując się przed przepłukaniem ust czymś czystym, a w każdym razie o innym smaku. – Sądząc po tym, co Klimovowie zaoferowali tobie, myślałbym, że doświadczonym marynarzom również zapłacą nieco lepiej, niż wynoszą przeciętne pensje. Prawdę mówiąc, oczekiwałbym, że większość obecnej załogi Sissie zostanie z tobą. Zawsze była szczęśliwym okrętem… bo miała szczęście do oficerów, nie omieszkam dodać. Do baru wszedł mężczyzna w średnim wieku z młodszą kobietą, średnio urodziwą, za to bogato ubraną – być może drugą żoną, z pewnością nie dziwką. – Hej, Bert – powitał barmana, zmierzając do ostatniego boksu. – To, co zwykle, dla mnie i Mamie. – Już się robi, Lon – odrzekł barman, stawiając na kontuarze dwie szklanki. – Szczęście! – rzucił gorzko Mon do pustej szklanicy. – W tym cały problem. W drodze powrotnej mieliśmy tuzin awarii. Głównie Szybkiego Napędu, zanim Pasternak nie ustalił, że nie włączono wymienionych na Tanais mierników, przez co silniki otrzymywały osiem procent antymaterii więcej, niż sądził. Połowa napędu wysiadła, uszkodzona przez nadmierne obciążenie. Straciliśmy też dwa maszty w Matrycy. Nie zginął żaden takielarz, lecz tylko dlatego, że Woetjans złapała jednego bez linki asekuracyjnej, a potem drugą ręką uchwyciła się żagla. Bosman Woetjans i inżynier Pasternak – odpowiednio: szef takielunku i szef statku – byli oficerami przynoszącymi chlubę FRC. Zwłaszcza Woetjans – wielka, żylasta kobieta, warta tyle, co cała drużyna marynarzy, gdy wkraczała do bójki z wysokociśnieniową rurką w ręce. – No cóż, takie rzeczy zdarzają się po kapitalnym remoncie – orzekł rozsądnie były kapitan Księżniczki Cecile. – Po to właśnie są loty testowe. Czy Klimovowie byli bardzo źli? – Oni? – rzucił pogardliwie rozmówca. – Dobry Boże, Leary, oni są przyzwyczajeni do statków ze Swierdłowska. Cieszyli się, że nie pękł kadłub i nie odpadły wszystkie maszty! Pokręcił żałośnie głową. – Nie, nie, chodzi o załogę – dodał. – Uważają mnie za pechowca. Słyszałem Barnesa, jak mówił, że szybciej będzie rozpiąć skafander w próżni, niż polecieć teraz na Sissie, a reszta takielarzy mu przytaknęła. To zaraz rozejdzie się po dokach. Niech to diabli wezmą, już się rozeszło! – Och – mruknął Daniel, rozumiejąc go całkowicie, lecz nie mając pojęcia, co powiedzieć. – Och. Oczywiście, było to bardzo niesprawiedliwe, lecz marynarze to przesądny ludek. Pewne okręty – według każdego eksperta bez zarzutu – cieszyły się sławą zabójców; pewnych kapitanów – niezależnie od ich kwalifikacji – nazywano Jonaszami. Mając wybór, żaden marynarz nie zaciągał się na takie jednostki ani do takich dowódców, a teraz, w obliczu ofert ze strony floty handlowej, wszyscy w miarę sprawni marynarze mieli wybór. – Niech diabli porwą wszystkich marynarzy! – rzucił Mon. – Niech diabli wezmą życie! – Obrócił się na ławce i dodał: – Whisky z wodą, proszę. Podwójną, cholera, i nie chowaj butelki! – Powrócił spojrzeniem do Daniela i powiedział zrozpaczonym głosem: – Nie potrzebuję żony, żeby wiedzieć, że piję więcej, niż mogę. Ale doskonale pan wie, sir, że alkohol nigdy nie przeszkadzał mi w pełnieniu służby. – Nigdy na ciebie nie narzekałem, Mon – odrzekł z kamienną twarzą Leary. Sam też mógł zamówić sobie drinka, lecz uznał, iż nie poprawiłoby to sytuacji. – Myślałem, że skoro wszystko szło źle, to wie pan… – ciągnął oficer, ukrywając twarz w dłoniach. – Że, no wie pan, jeżeli się nie poddam, to kłopoty same ustaną. Że Bóg zdejmie ze mnie kciuk; wie pan, o czym mówię? – Tak, wiem – potwierdził Daniel. Marynarze byli przesądni z natury; codziennie zbyt blisko ocierali się o przypadkową śmierć, żeby mogło być inaczej. Odnosiło się to tak do kapitanów, jak i do takielarzy, którym rozkazywali. – Ale podczas następnej wachty urwał się Pierwszy Bakburty, zabierając ze sobą takielunek z Drugiego i Trzeciego – dokończył gorzko mężczyzna. Przyszedł barman z whisky. Postawił ją na stoliku, obserwując Mona spode łba, po czym wrócił za bar. Hogg również przyglądał im się badawczo. Leary się nie przejmował, ale Mon wyraźnie był bliżej krawędzi, niż chciałby jakikolwiek kapitan, gdyby rzecz działa się na mostku podczas walki. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec
Inna wojna
— Janusz A. Urbanowicz
Krótko o książkach: Wrzesień 2001
— Artur Długosz, Janusz A. Urbanowicz, Grzegorz Wiśniewski
Pierwsza krew
— Janusz A. Urbanowicz