Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Modyfikowany węgiel›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułModyfikowany węgiel
Tytuł oryginalnyAltered Carbon
Data wydania21 października 2003
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
CyklTakeshi Kovacs
ISBN83-88916-91-2
Format512s. 115×175mm
Cena28,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Modyfikowany węgiel

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 2 3 »

Richard Morgan

Modyfikowany węgiel

CZĘŚĆ 1: PRZYBYCIE
(TRANSFER STRUNOWY)
Rozdział pierwszy
Zmartwychwstanie może być brutalne.
W Korpusie Emisariuszy uczą, żeby przed przechowalnią odpuścić. Przestawić się na zero i dryfować. To pierwsza lekcja, a nauczyciele wbijają to w ciebie od pierwszego dnia. W sali wykładowej przechadzała się przed nami Hardooka Virginia Viadura, z ciałem tancerki ukrytym w bezkształtnym kombinezonie Korpusu.
Niczym się nie przejmujcie – powiedziała – A będziecie gotowi.
Spotkałem ją znowu dekadę później, w areszcie sądowym w New Kanagawa. Kładli ją na sto osiemdziesiąt; napad z bronią w ręku i uszkodzenia organiczne. Ostatnie, co mi powiedziała, gdy wyprowadzali ją z celi to: Nie martw się chłopcze, przechowają to. Potem nachyliła głowę, by zapalić papierosa, głęboko wciągnęła dym w płuca, które nic ją już nie obchodziły, i ruszyła korytarzem, jakby szła na nudny wykład. W wąskim polu widzenia ograniczonym drzwiami celi patrzyłem, jak idzie z dumą, i niczym mantrę szeptałem do siebie słowa: Nie martw się, przechowają to. Była to obosieczna mądrość ludowa. Ślepa wiara w skuteczność systemu karnego i klucz do ulotnego stanu umysłu, bez którego nie dało się uniknąć raf psychozy. Bez względu na to, co czujesz, myślisz, kimkolwiek jesteś, gdy wrzucają cię do przechowalni, tym będziesz wychodząc z niej. Łącznie ze stanami lękowymi, co może stanowić problem. Więc odpuszczasz sobie. Przełączasz się na zero. Odrywasz się i dryfujesz.
O ile masz czas.
Wyskoczyłem ze zbiornika, jedną ręką macając po piersiach w poszukiwaniu rany, drugą sięgając po nieistniejącą broń. Grawitacja uderzyła mnie niczym młot i opadłem z powrotem w żel pływowy. Na ślepo machałem rękami, aż łokciem walnąłem boleśnie w bok zbiornika i jęknąłem. Żel wlał mi się przez usta i popłynął w dół gardła. Natychmiast zacisnąłem wargi i złapałem się listwy uszczelniającej zbiornik, ale miałem to już wszędzie. Zalewało oczy, paliło mnie w nosie i gardle, ślizgało się po palcach. Masa zmuszała mnie do zwolnienia uchwytu na pokrywie, przygniatając moją klatkę jak podczas manewru w wysokim g, wciskając w żel. Żel pływowy? Tonąłem.
Nagle ktoś mocno chwycił mnie za ramię i krztuszącego się, wyciągnął do pozycji siedzącej. Kiedy właśnie docierało do mnie, że nie mam żadnej rany na piersiach, ktoś przetarł mi twarz ręcznikiem i mogłem wreszcie coś zobaczyć. Postanowiłem zachować tę przyjemność na później i skupiłem się na tym, by oczyścić gardło i nos z zawartości zbiornika. Przez około pół minuty siedziałem z opuszczoną głową, wykrztuszając z siebie żel i próbując dojść, czemu wszystko tyle waży.
– I tyle po treningu. – Twardy, męski głos, w rodzaju tych, jakie zazwyczaj słyszy się wokół instytucji związanych z prawem. – Czego cię nauczyli w tych Emisariuszach, co, Kovacs?
Wtedy to do mnie dotarło. Na Świecie Harlana Kovacs to dość powszechne nazwisko. Wszyscy wiedzą, jak je wymawiać. Ten facet nie wiedział. Mówił w zniekształconej odmianie amangielskiego używanego na Świecie, ale nawet biorąc to pod uwagę, mocno zniekształcał nazwisko, a końcówkę wymawiał z twardym „k”, zamiast słowiańskiego „cz”. W ogóle, wszystko było tu za ciężkie.
Zrozumienie przebiło się przez moją otumanioną percepcję jak cegła przez taflę matowanego szkła.
Inna planeta.
Gdzieś po drodze wzięli Takeshiego Kovacsa (m.c.) i go przesłali. A skoro Świat Harlana stanowił jedyną zamieszkałą biosferę w układzie Glimmera, oznaczało to równocześnie międzygwiezdną transmisję strunową do…
Gdzie?
Rozejrzałem się. Zgrzebne rury neonów osadzone pod betonowym sufitem. Siedziałem w otwartym włazie matowego, metalowego cylindra, dla świata wyglądając jak antyczny lotnik, który zapomniał ubrać się przed wejściem na pokład swojego dwupłatowca. Cylinder był jednym z rzędu około dwudziestu, ustawionych pod ścianą, naprzeciw zamkniętych, ciężkich metalowych drzwi. Powietrze było chłodne, a ściany niepomalowane. Należało oddać sprawiedliwość, na Świecie Harlana przynajmniej sale upowłokowiania maluje się na pastelowo, a obsługa jest schludna. W końcu skoro spłaciło się dług wobec społeczeństwa, mogą ci przynajmniej zapewnić słoneczny start w nowe życie.
Określenie „słoneczny” zdecydowanie nie pasowało do stojącej przede mną postaci. Facet miał około dwa metry wzrostu i wyglądał, jakby zanim załapał się na obecne stanowisko, utrzymywał się z zapasów z bagiennymi tygrysami. Muskulatura wypychała jego klatkę piersiową i ręce jak zbroja, a włosy ostrzygł tuż przy skórze, odsłaniając schodzącą do lewego ucha długą bliznę w kształcie błyskawicy. Ubrany był w luźny czarny strój, z naramiennikami i logo w kształcie dyskietki na piersi. Oczy pasowały do ubrania, patrzyły na mnie z twardym spokojem. Po tym, jak pomógł mi się podnieść, cofnął się na wyciągnięcie ręki, dokładnie według podręcznika. Robił to już od dawna.
Zablokowałem jeden z otworów w nosie i wydmuchałem z drugiego żel.
– Chcesz mi powiedzieć, gdzie jestem? Wyliczyć mi moje prawa, coś w tym stylu?
– W tej chwili nie masz żadnych praw, Kovacs.
Spojrzałem w górę i zauważyłem, że na jego twarzy wciąż malował się ten sam ponury uśmiech. Wzruszyłem ramionami i wysmarkałem nos do końca.
– Powiesz mi, gdzie jestem?
Zawahał się na chwilę, zerknął na oświetlony neonami sufit, jakby chcąc upewnić się co do informacji, zanim mi ją przekaże, a potem powtórzył mój gest.
– Jasne. Czemu nie? Jesteś w Bay City, stary. Bay City, Ziemia. – Na jego twarz wrócił grymas udający uśmiech. – Kolebka rasy ludzkiej. Życzymy miłego pobytu na tym najstarszym z cywilizowanych światów. Ta-dada-DAAM.
– Nie rezygnuj z pracy – powiedziałem trzeźwo.
* * *
Lekarka poprowadziła mnie długim, białym korytarzem, którego podłoga nosiła liczne ślady gumy z łóżek na kółkach. Poruszała się dość szybko i z trudem za nią nadążałem, zwłaszcza że miałem na sobie wyłącznie owinięty wokół bioder szary ręcznik i wciąż jeszcze ociekałem żelem ze zbiornika. Zachowywała się z wymuszoną uprzejmością, ale wyczuwałem w tym coś głębszego. Pod ramię wcisnęła sobie zwinięty w rulon arkusz dokumentacji. Zastanawiałem się, przez ile upowłokowień dziennie przechodziła.
– Przez następny dzień czy dwa powinien pan jak najwięcej odpoczywać – wyrecytowała. – Mogą się pojawić drobne dolegliwości i bóle, ale to normalne. Sen załatwi sprawę. Jeśli będzie pan miał jakieś nawracające komp…
– Wiem. Już przez to przechodziłem.
Kiepski początek znajomości, ale właśnie przypomniałem sobie Sarę.
Zatrzymaliśmy się przed bocznymi drzwiami z matową szybą i napisem: PRYSZNIC. Lekarka skierowała mnie do środka i przez chwilę stała, przyglądając mi się.
– Pryszniców też już używałem – zapewniłem.
Skinęła głową.
– Kiedy pan skończy, na końcu korytarza jest winda. Wysiądzie pan piętro niżej. Aha, czeka na pana policja, chcą z panem porozmawiać.
Instrukcja mówi, że nowo upowłokowionym powinno się oszczędzać silnych wrażeń i adrenaliny, ale prawdopodobnie czytała moją kartotekę i nie uznała spotkania z policją za szczególne wydarzenie w moim życiu. Spróbowałem właśnie tak do tego podejść.
– Czego chcą?
– Nie byli uprzejmi mnie o tym poinformować. – Słowa zdradzały frustrację, której nie powinna była po sobie pokazać. – Może wyprzedza pana reputacja.
– Możliwe. – Kierowany impulsem, wykrzywiłem nową twarz w uśmiechu. – Pani doktor, nigdy tu jeszcze nie byłem. To znaczy na Ziemi. Nie miałem jeszcze do czynienia z waszą policją. Powinienem się bać?
Popatrzyła na mnie i zobaczyłem, jak rozwija się to w jej oczach; strach, zdumienie i pogarda zawiedzionego reformatora ludzkości.
– Człowieka takiego jak pan – powiedziała w końcu – to chyba oni powinni się bać.
– Jasne, racja – zgodziłem się cicho.
Zawahała się, potem machnęła ręką.
– W przebieralni jest lustro – stwierdziła i wyszła. Zerknąłem w stronę wskazanego pokoju, niepewny, czy jestem już na nie gotów.
Pod prysznicem bez żadnej konkretnej melodii wygwizdałem swój niepokój i namydliłem się, obmacując równocześnie nowe ciało. Powłoka miała niewiele ponad czterdzieści standardowych lat Protektoratu, budowę pływaka i chyba jakieś wojskowe uwarunkowanie w układzie nerwowym. Najprawdopodobniej podrasowanie neurochemiczne. Miałem już kiedyś coś takiego. Ucisk w płucach sugerował uzależnienie od nikotyny. Na ramieniu miałem też potężną bliznę, ale poza tym nie znalazłem nic, do czego mógłbym się przyczepić. Drobne wady i problemy same później wyjdą, ale jeśli ma się choć odrobinę rozsądku, po prostu się do nich przywyka. Każda powłoka ma swoją historię. Jeśli przejmujesz się czymś takim, prędzej czy później stajesz w kolejce do Synthety albo Fabrikonu. Nosiłem już całkiem sporo syntetycznych powłok, bo dość często używają ich podczas przesłuchań. Są tanie, ale za bardzo przypomina to samotne mieszkanie w domu pełnym przeciągów, i nigdy nie potrafią dobrze podpiąć zmysłu smaku. Wszystko, co jesz, smakuje jak gotowane trociny.
W przebieralni znalazłem elegancko poskładany na półce letni garnitur i lustro na ścianie. Na szczycie stosiku z ubraniem leżała biała koperta z moim nazwiskiem, przyciśnięta prostym, stalowym zegarkiem. Wziąłem głęboki oddech i podszedłem do lustra.
Ta chwila zawsze była najtrudniejsza. W ciągu ostatnich dwudziestu lat często mi się to zdarzało, ale wciąż doznaję wstrząsu, gdy zaglądając w lustro, widzę w nim nieznaną twarz. Jakby obraz wydobywał się z głębin stereogramu. Przez pierwszych kilka chwil widzisz tylko kogoś obcego, kto przypatruje ci się przez okno. Potem, jak przy zmianie ostrości, czujesz, że unosisz się za tą maską i przywierasz do niej od środka z niemal namacalnym wstrząsem. Jakby ktoś przeciął pępowinę, tylko zamiast rozdzielenia dwóch osób, dokonuje się odrzucenie obcości, i oto patrzysz w lustrze na własne odbicie.
Stałem tam i wycierałem się do sucha, przyzwyczajając się do nowej twarzy. Zasadniczo miała kaukaskie rysy, co było dla mnie pewną odmianą, i sprawiała wrażenie, że nawet jeśli istniało w życiu coś takiego jak linia najmniejszego oporu, jej właściciel nigdy się nią nie kierował. Nawet przez charakterystyczną bladość wynikającą z długiego pobytu w zbiorniku przebijały twarde rysy jakby wysmagane przez wiatr. Wszędzie widniały bruzdy. Gęste, czarne włosy tu i ówdzie zaczynały siwieć. Oczy były zamyślone i niebieskie, a pod lewym biegła niewielka, postrzępiona blizna. Uniosłem lewe przedramię i przyjrzałem się wypisanej tam historii, zastanawiając się, czy te dwie sprawy miały ze sobą jakiś związek.
Koperta pod zegarkiem zawierała pojedynczą kartkę zadrukowanego papieru. Wydruk, ręczny podpis. Bardzo staromodne.
Cóż, jesteś teraz na Ziemi. Najstarszym z cywilizowanych światów. Wzruszyłem ramionami i przeczytałem list, potem ubrałem się i wsadziłem go do kieszeni mojej nowej marynarki. Zerkając po raz ostatni do lustra, założyłem zegarek i ruszyłem na spotkanie policji.
Była szesnasta piętnaście czasu lokalnego.
* * *
Lekarka czekała na mnie, siedząc za długim blatem recepcji i wypełniając na monitorze jakieś formularze. Obok niej stał chudy, poważnie wyglądający mężczyzna ubrany na czarno. W pokoju nie było nikogo więcej.
– Pan z policji?
– Na zewnątrz. – Machnął w stronę drzwi. – To nie ich teren. Potrzebują specjalnego nakazu, żeby móc tu wejść. Mamy własną ochronę.
– A pan jest…?
Przyjrzał mi się z tą samą mieszaniną emocji, która uderzyła mnie wcześniej w spojrzeniu lekarki.
– Naczelnik Sullivan, kierownik Centrali Bay City, instytucji, którą właśnie pan opuszcza.
– Nie wygląda pan na zachwyconego wypuszczeniem mnie.
Sullivan przygwoździł mnie wzrokiem.
– Jesteś recydywistą, Kovacs. Nigdy nie widziałem sensu w tym, żeby tracić dobre ciało i krew na ludzi takich jak ty.
Dotknąłem trzymanego w kieszeni listu.
– Na szczęście dla mnie, pan Bancroft ma na ten temat inne zdanie. Powinien był wysłać po mnie limuzynę. Ona również czeka na zewnątrz?
– Nie sprawdzałem.
Gdzieś na blacie zabrzmiał pojedynczy dzwonek. Lekarka skończyła wprowadzać dane. Oderwała wystający kawałek wydruku, podpisała go w kilku miejscach i podała Sullivanowi. Naczelnik nachylił się nad arkuszem i przejrzał go zwężonymi oczami, po czym umieścił na nim podpis i podał mi kopię.
– Takeshi Lev Kovacs – oświadczył, tak samo źle wymawiając moje nazwisko jak jego pracownik w pokoju ze zbiornikiem. – Na mocy władzy powierzonej mi przez Wydział Sprawiedliwości NZ, wypuszczam pana, wynajmując Laurensowi Bancroftowi na okres nieprzekraczający sześciu tygodni, po którym to czasie pańskie zwolnienie zostanie ponownie rozpatrzone. Proszę tu podpisać.
Wziąłem pióro i w miejscu wskazanym przez naczelnika napisałem swoje nazwisko cudzym charakterem pisma. Sullivan rozdzielił górną i dolną kopię, po czym podał mi tę różową. Lekarka przytrzymała drugi arkusz, przejęty po chwili przez Sullivana.
– To oświadczenie lekarskie potwierdzające, że Takeshi Kovacs (m.c.) został przejęty w nienaruszonym stanie od Administracji Sądowej Świata Harlana, po czym upowłokowiono go w tym ciele. Poświadczony przeze mnie i zamknięty obwód monitorujący. W załączeniu dysk z kopią szczegółów transmisji i danymi zbiornika. Proszę podpisać deklarację.
Spojrzałem w górę i bezskutecznie poszukałem jakichś kamer. Nie warto się rzucać. Po raz drugi przećwiczyłem swój nowy podpis.
– Oto kopia obowiązującej pana umowy wynajmu. Proszę ją uważnie przeczytać. Naruszenie któregokolwiek z punktów może spowodować natychmiastowe przeniesienie pana na powrót do przechowalni i wykonanie kary w pełnym wymiarze albo tu, albo w innej instytucji wyznaczonej przez Administrację. Czy rozumie pan te warunki i zgadza się im podlegać?
Wziąłem dokument i szybko go przeskanowałem. Standardowa papka. Zmodyfikowana wersja zwolnienia warunkowego, jakie podpisywałem już pół tuzina razy na Świecie Harlana. Napisane nieco bardziej formalnym językiem, ale treść była ta sama. Czyste pieprzenie. Podpisałem bez mrugnięcia.
– No cóż – Sullivan jakby stracił część swojej sztywności. – Ma pan szczęście, Kovacs. Niech pan nie zmarnuje szansy.
Nigdy im się nie znudzi powtarzanie tego?
W milczeniu złożyłem moje kopie dokumentów i wcisnąłem je do kieszeni obok listu. Odwracałem się, by wyjść, gdy lekarka wstała z miejsca i wysunęła w moją stronę małą, białą karteczkę.
– Panie Kovacs.
Zatrzymałem się.
– Nie powinien pan mieć żadnych poważnych problemów z aklimatyzacją – stwierdziła. – To zdrowe ciało i jest pan do tego przyzwyczajony. Gdyby jednak działo się coś poważnego, proszę zadzwonić pod ten numer.
Wyciągnąłem rękę i chwyciłem biały prostokąt z mechaniczną precyzją, której wcześniej nie zauważyłem. Neurochemia zaczynała zaskakiwać. Wsunąłem karteczkę do tej samej kieszeni, co resztę papierów, i wyszedłem, bez słowa przemierzając recepcję i otwierając drzwi. Może byłem niewdzięcznikiem, ale nie sądziłem, żeby ktokolwiek w tym budynku zapracował już na moją wdzięczność.
Ma pan szczęście, Kovacs. Jasne. Sto osiemdziesiąt lat świetlnych od domu, w ciele innego człowieka w ramach sześciotygodniowego wynajmu. Przetransportowany, by wykonać pracę, której lokalna policja nie tknęłaby nawet pałką. Zawiodę, a czeka mnie powrót do przechowalni. Czułem się tak szczęśliwy, że mijając drzwi, mógłbym zacząć śpiewać.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.