Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Modyfikowany węgiel›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułModyfikowany węgiel
Tytuł oryginalnyAltered Carbon
Data wydania21 października 2003
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
CyklTakeshi Kovacs
ISBN83-88916-91-2
Format512s. 115×175mm
Cena28,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Modyfikowany węgiel

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 2 3

Richard Morgan

Modyfikowany węgiel

Rozdział drugi
Wyszedłem do olbrzymiej, prawie pustej hali. Bardzo przypominała stację kolejową w domu, w Millsport. W popołudniowym słońcu świecącym przez przezroczysty, pochyły dach, bursztynowym blaskiem błyszczała podłoga z hartowanego szkła. Kilkoro dzieci bawiło się automatycznymi drzwiami w wejściu, a w cieniu pod ścianą snuł się samotny robot porządkowy. Nic więcej się nie działo. Porzuceni w blasku na ławkach ze starego drewna rozproszeni ludzie czekali w ciszy na przyjaciół lub członków rodziny powracających z wygnania w modyfikowany węgiel.
Ośrodek Transferu.
Ludzie ci nie będą w stanie rozpoznać bliskich w ich nowych powłokach. To nowo przybyli musieli dokonywać identyfikacji, a w czekających niecierpliwość ponownego zjednoczenia tłumił zimny strach przed nieznanym ciałem i twarzą, którą trzeba będzie nauczyć się kochać. A może byli po prostu przedstawicielami kolejnych pokoleń i czekali na krewnych będących dla nich niczym więcej, jak tylko odległym wspomnieniem z dzieciństwa lub rodzinną legendą. Znałem jednego faceta w Korpusie, Murakami, który czekał na wypuszczenie pradziadka odstawionego ponad wiek wcześniej. Przyjechał do Newpest z litrem whisky i akcesoriami do bilardu. Wychowano go na opowieściach o wyczynach prapradziadka w salach bilardowych Kanagawy. Facet został odstawiony, zanim jeszcze Murakami się urodził.
Schodząc po schodach do sali, zauważyłem mój komitet powitalny. Wokół jednej z ławek kręciły się trzy potężne sylwetki, przechadzając się leniwie w ukośnych promieniach słońca, wzbudzając wiry w unoszących się tam kłębach kurzu. Na ławce siedziała czwarta postać, ze złożonymi rękami i wyciągniętymi nogami. Cała czwórka miała na nosach lustrzane okulary słoneczne, które z tej odległości zmieniały ich twarze w identyczne maski.
Kierując się w stronę drzwi, bynajmniej nie zboczyłem w ich stronę, co musieli uświadomić sobie dopiero, gdy byłem już w pół drogi przez halę. Dwóch z nich oddryfowało, by przejąć mnie ze spokojem niedawno karmionych, wielkich kotów. Potężni i groźnie wyglądający, z zadbanymi, czerwonymi irokezami na głowach, dotarli do mojej trasy kilka metrów przede mną, zmuszając mnie albo do zatrzymania się, albo do obejścia ich ostrym łukiem. Stanąłem. Świeżo po przybyciu i ledwie upowłokowiony – kiepskie warunki na wkurzanie lokalnej policji. Spróbowałem drugiego tego dnia uśmiechu.
– Mogę w czymś pomóc?
Starszy nonszalancko machnął w moją stronę odznaką, po czym zaraz ją schował, jakby mogła się zbrukać na powietrzu.
– Policja Bay City. Porucznik chce z panem porozmawiać.
Zabrzmiało to tak, jakby planował dodać na końcu jakiś epitet. Przybrałem postawę kogoś, kto głęboko się zastanawia, czy pójść z nimi, ale mieli mnie i dobrze o tym wiedzieli. Godzinę po wyjściu ze zbiornika nie zna się swojego ciała na tyle, by pakować się nim w bójki. Zablokowałem obrazy śmierci Sary i pozwoliłem zaprowadzić się do siedzącego policjanta.
Porucznik okazała się kobietą po trzydziestce. Pod złotymi dyskami lustrzanek widać było kości policzkowe zdradzające amerindiańskie korzenie i szerokie usta chwilowo wykrzywione w sardonicznym uśmiechu. Okulary wciśnięto na nos, którym można by otwierać konserwy. Całą twarz otaczały krótkie, zmierzwione włosy, podpięte z przodu spinkami. Owinęła się w za dużą kurtką wojskową, ale długie nogi w czarnych spodniach wystające spod okrycia zdradzały szczupłe ciało. Prawie przez minutę patrzyła na mnie w górę z rękami złożonymi na piersiach, zanim w końcu się odezwała.
– Kovacs, tak?
– Tak.
– Takeshi Kovacs? – Wymawiała to idealnie. – Ze Świata Harlana? Millsport via przechowalnia w Kanagawie?
– Wie pani co? Po prostu przerwę, kiedy się pani pomyli.
Zapadła długa cisza, odbita w lustrzanych soczewkach. Porucznik rozluźniła ramiona i zaczęła oglądać krawędź jednej ze swoich dłoni.
– Masz pozwolenie na to poczucie humoru, Kovacs?
– Przykro mi, zostało w domu.
– A co cię sprowadza na Ziemię?
Wykonałem niecierpliwy gest.
– Sami wiecie, inaczej by was tu nie było. Macie mi coś do powiedzenia czy po prostu przyprowadziła ich tu pani na pokazówkę?
Poczułem, jak na moim ramieniu zaciska się dłoń. Porucznik wykonała ledwie dostrzegalny gest głową i stojący za mną gliniarz rozluźnił uchwyt.
– Spokojnie, Kovacs. Zagajam rozmowę. Tak, wiem, że wyciągnął cię Laurens Bancroft. Prawdę mówiąc, jestem tu, żeby zaproponować ci podwiezienie do jego rezydencji. – Nagle wyprostowała się na ławce i wstała. Była prawie równie wysoka jak moja nowa powłoka. – Kristin Ortega, Wydział Uszkodzeń Organicznych. Zajmowałam się sprawą Bancrofta.
– Zajmowała się pani?
Kiwnęła głową.
– Sprawa jest zamknięta, Kovacs.
– Czy to ostrzeżenie?
– Nie, to po prostu fakty. Czyste samobójstwo.
– Bancroft chyba w to wątpi. Twierdzi, że został zamordowany.
– Jasne, słyszałam. – Ortega wzruszyła ramionami. – Cóż, jego prawo. Pewnie trudno takiemu człowiekowi uwierzyć, że sam odstrzelił sobie głowę.
– Takiemu człowiekowi?
– Och, daj spokój… – przerwała i uśmiechnęła się do mnie lekko. – Przepraszam, ciągle zapominam.
– O czym?
Kolejna przerwa, ale tym razem Kristin Ortega po raz pierwszy w trakcie naszej krótkiej znajomości wyglądała na wytrąconą z równowagi. Kiedy znów się odezwała, jej głos zdradzał wahanie.
– Nie jesteś stąd.
– Więc?
– Więc każdy tutejszy wiedziałby, jakim rodzajem człowieka jest Laurens Bancroft. To wszystko.
Zafascynowany powodem, dla którego ktoś mógłby tak nieudolnie kłamać całkowicie obcej osobie, spróbowałem ją uspokoić.
– Bogatym – zaryzykowałem – i potężnym.
Uśmiechnęła się słabo.
– Widzisz. Więc jak, podwieźć cię?
Według listu, który miałem w kieszeni, przed terminalem powinien czekać na mnie szofer. Bancroft nic nie wspominał o policji. Wzruszyłem ramionami.
– Jeszcze nigdy nie odrzuciłem darmowej przejażdżki.
– Dobrze. Chodźmy.
Otoczyli mnie w drodze do drzwi i wyszli przede mną na zewnątrz jak ochroniarze, rozglądając się dookoła. Razem z Ortegą minęliśmy próg. Uderzył mnie w twarz ciepły blask słońca. Przymrużyłem oczy i udało mi się dostrzec zarysy budynków za prawdziwym płotem z siatki po drugiej stronie kiepsko utrzymanego lądowiska. Sterylne, brudnobiałe struktury, prawdopodobnie pochodzące jeszcze z ubiegłego tysiąclecia. Między dziwnie monochromatycznymi ścianami widać było fragmenty szarego, stalowego mostu, schodzącego na ląd gdzieś poza polem widzenia. Na płycie stała ustawiona w równych rzędach szara kolekcja pojazdów lądowych i powietrznych. Nagły podmuch wiatru przyniósł ze sobą delikatną woń jakiegoś kwitnącego zielska, wyrastającego w szczelinach płyty lądowiska. Z dala dobiegał znajomy szum ludzkiej aktywności, a wszystko wyglądało jak scena jakiegoś serialu.
…i powiadam, że jest tylko jeden sędzia! Nie wierzcie naukowcom, gdy mówią wam…
Skrzek kiepsko nastawionego wzmacniacza uderzył w nas, gdy schodziliśmy po schodach prowadzących od drzwi. Spojrzałem przez lądowisko i dostrzegłem tłumek zebrany wokół ubranego na czarno mężczyzny stojącego na jakiejś skrzynce. Nad głowami słuchaczy w niekontrolowany sposób przesuwały się holoplakaty. „NIE” DLA REZOLUCJI 653!! TYLKO BÓG MOŻE WSKRZESZAĆ!! P.M.C. = Ś.M.I.E.R.Ć. Aplauz zagłuszył mówcę.
– Co to?
– Katolicy – wyjaśniła Ortega, zaciskając usta. – Stara sekta religijna.
– Naprawdę? Nigdy o nich nie słyszałem.
– Nie miałeś szansy. Nie wierzą, że można zdigitalizować człowieka bez utraty duszy.
– Czyli niezbyt powszechne wyznanie.
– Tylko na Ziemi – powiedziała kwaśno. – Wydaje mi się, że Watykan, ich główny kościół, sfinansował kilka statków kriogenicznych do Starfall i Latimera.
– Byłem na Latimerze, ale nie zetknąłem się tam z czymś takim.
– Statki wyleciały dopiero na przełomie stuleci, Kovacs. Nie dolecą tam jeszcze przez kilkadziesiąt lat.
Gdy mijaliśmy zgromadzenie, młoda dziewczyna z włosami ściągniętymi do tyłu pchnęła w moją stronę ulotkę. Gest był tak gwałtowny, że wyzwolił nieoswojone jeszcze odruchy mojej powłoki, i zanim udało mi się nad tym zapanować, wykonałem blok. Zaskoczona dziewczyna znieruchomiała z wyciągniętą ulotką, którą wziąłem od niej z przepraszającym uśmiechem.
– Nie mają prawa – powiedziała dziewczyna.
– Och, zgadzam się.
– Tylko Pan Bóg może uratować twoją duszę.
– Ja… – Kristin Ortega odciągnęła mnie, łapiąc za ramię w sposób sugerujący dużą wprawę. Uwolniłem się, uprzejmie, ale równie stanowczo.
– Spieszysz się?
– Tak, myślę, że oboje mamy lepsze rzeczy do roboty – stwierdziła przez ściśnięte usta, oglądając się na swoich kolegów, którzy także odganiali się od ulotek.
– Mogłem chcieć z nią porozmawiać.
– Naprawdę? Wyglądało raczej, jakbyś miał ją poszatkować.
– To powłoka. Wydaje mi się, że miała jakieś uwarunkowanie neurochemiczne, a ona to wyzwoliła. Wiesz, większość ludzi po transferze spędza kilka godzin na leżąco. Jestem trochę spięty.
Zapatrzyłem się na trzymaną w dłoni ulotkę. CZY MASZYNA MOŻE URATOWAĆ TWOJˇ DUSZĘ? zapytała mnie retorycznie. Słowo maszyna zostało wydrukowane literami mającymi przypominać archaiczny monitor komputerowy. Dusza napisano płynnymi, tańczącymi po całej stronie literami stereograficznymi. Odwróciłem papier w poszukiwaniu odpowiedzi.
NIE!!!!
– A więc zamrażanie jest w porządku, ale przesyłanie ludzi w formie cyfrowej już nie. Ciekawe. – W zamyśleniu spojrzałem na pobłyskujące plakaty. – Co to Rezolucja 653?
– To precedensowa sprawa przechodząca przez sąd NZ – wyjaśniła krótko Ortega. – Biuro prokuratora Bay City chce powołać na świadka katoliczkę z przechowalni. Świadek koronny. Watykan twierdzi, że ona już nie żyje i jest w rękach Boga. Według nich to bluźnierstwo.
– Rozumiem. A więc raczej nie masz tu problemów moralnych.
Zatrzymała się i obróciła w moją stronę.
– Kovacs, nienawidzę tych cholernych palantów. Ciągnęli nas w dół przez prawie dwa i pół tysiąca lat. Są odpowiedzialni za więcej nieszczęść niż jakakolwiek inna organizacja w dziejach. Chryste, oni nie pozwalają nawet na kontrolę urodzin i przez ostatnie pięć stuleci przeciwstawiali się każdemu znaczącemu postępowi w medycynie. Praktycznie jedyna dobra rzecz, jaką można o nich powiedzieć, to fakt, że ta sprawa z p.m.c. powstrzymała ich przed rozprzestrzenieniem się razem z resztą ludzkości!
Pojazd, którym miałem jechać, okazał się sponiewieranym, ale bez wątpienia smukłym transportowcem Lockheeda-Mitomy, pomalowanym w, jak przypuszczam, typowe barwy policyjne. Latałem lock-mitami na Sharyi, ale tamte były całkowicie pokryte matową czernią pochłaniającą radar. Przez porównanie, wymalowane na tym białe i czerwone pasy wyglądały wybitnie jaskrawo. W kokpicie siedział nieruchomo pilot w okularach pasujących do reszty gangu Ortegi. Właz prowadzący do wnętrza pojazdu był otwarty. Wspinając się do środka, Ortega postukała w pancerz pojazdu, a turbiny obudziły się z szumem.
Pomogłem jednemu z irokezów zamknąć właz, przy starcie oparłem się o ścianę, a potem podszedłem do okna. Gdy spiralą lecieliśmy w górę, wykrzywiłem kark, by utrzymać w polu widzenia tłumek pod nami. Pojazd wyprostował się mniej więcej sto metrów wyżej i lekko opuścił nos. Opadłem z powrotem w objęcia fotela i zauważyłem, że Ortega mi się przygląda.
– Nadal ciekaw, co? – zapytała.
– Czuję się jak turysta. Odpowiesz mi na pytanie?
– Jeśli będę mogła.
– Jeśli ci ludzie nie uprawiają kontroli urodzin, powinno ich tu być cholernie dużo. A Ziemia nie wygląda w tej chwili na strasznie aktywną, więc… Czemu to nie oni tu wszystkim rządzą?
Ortega wymieniła ze swoimi ludźmi złośliwe uśmiechy.
– Przechowalnia – powiedział irokez po mojej lewej stronie.
Klepnąłem się w tył czaszki, a potem zacząłem się zastanawiać, czy też używają tu tego gestu. To standardowe miejsce na stos korowy, ale gesty kulturowe nie zawsze działają w ten sposób.
– Przechowalnia. Oczywiście. – Rozejrzałem się po ich twarzach. – Nie ma dla nich wyjątku?
– Nie. – Z jakiegoś powodu ta wymiana słów bardzo nas do siebie zbliżyła. Odprężyli się. Ten sam irokez uzupełnił:
– Dziesięć lat, trzy miesiące… Dla nich to to samo. Za każdym razem wyrok śmierci. Nigdy nie wychodzą z przechowalni. To urocze, nie?
Skinąłem głową.
– Eleganckie. Co się dzieje z ich ciałami?
Facet naprzeciw mnie machnął ręką.
– Sprzedają, rozbierają na części. Zależy od rodziny.
Odwróciłem się i popatrzyłem w okno.
– Jakiś problem, Kovacs?
Popatrzyłem na Ortegę ze świeżym uśmiechem na twarzy. Miałem wrażenie, że wszyscy stali mi się trochę bliżsi.
– Nie, nie. Po prostu myślę. Czuję się jak na innej planecie.
To ich załamało.
Suntouch House
23 października
Takeshi-san.
Kiedy otrzyma pan ten list, niewątpliwie będzie pan nieco zdezorientowany. Proszę przyjąć moje przeprosiny, ale zapewniono mnie, że trening, który przeszedł pan w Korpusie Emisariuszy powinien umożliwić panu poradzenie sobie z tą sytuacją. Zapewniam pana także, że nie doprowadziłbym do tego, gdybym nie znajdował się w rozpaczliwej sytuacji.
Nazywam się Laurens Bancroft. Ponieważ pochodzi pan z kolonii, nic to dla pana nie znaczy. Niech wystarczy, że jestem tu, na Ziemi, człowiekiem bogatym i potężnym, a w rezultacie mam wielu wrogów. Sześć tygodni temu zostałem zamordowany, co policja, z sobie tylko znanych powodów, postanowiła uznać za samobójstwo. Ponieważ morderca zasadniczo zawiódł, podejrzewam, że spróbuje ponownie, a biorąc pod uwagę nastawienie policji, tym razem może mu się udać.
Oczywiście, będzie się pan zastanawiał, co to ma wspólnego z panem, i czemu ściągnięto pana sto osiemdziesiąt sześć lat świetlnych z pańskiej przechowalni, by zajął się pan tak lokalną sprawą. Moi prawnicy doradzili mi wynajęcie prywatnego detektywa, ale biorąc pod uwagę moje znaczenie w społeczności światowej, nie jestem w stanie zaufać nikomu, kogo mógłbym zaangażować tutaj. Pańskie nazwisko podała mi Reileen Kawahara, dla której, jak rozumiem, wykonał pan osiem lat temu jakieś zadanie na Nowym Beijingu. Korpus Emisariuszy zlokalizował pana w Kanagawie kilka dni po moim zapytaniu o pana, choć biorąc pod uwagę pańskie działania w ostatnim czasie, nie byli w stanie zaoferować żadnych gwarancji czy zobowiązań. Jak rozumiem, pracuje pan na własny rachunek.
Zwolniono pana na następujących warunkach:
Podejmie pan pracę dla mnie na sześć tygodni, z opcją odnowienia kontraktu, o ile konieczne będą dalsze działania. W tym czasie zobowiązuję się pokryć wszelkie rozsądne wydatki, jakich będzie wymagać śledztwo. Dodatkowo pokryję koszty wynajęcia powłoki.
W przypadku gdy uda się panu zakończyć śledztwo sukcesem, reszta pańskiego wyroku w Kanagawie – sto siedemnaście lat i cztery miesiące – zostanie anulowana i trafi pan z powrotem na Świat Harlana, a tam natychmiast zostanie pan zwolniony do wybranej powłoki. Jeśli pan woli, zobowiązuję się do spłacenia hipoteki na obecną powłokę tu, na Ziemi, gdzie może pan zostać naturalizowanym obywatelem NZ. W obu wypadkach zostanie panu wypłacona suma stu tysięcy dolarów NZ lub jej ekwiwalent.
Uważam, że to hojna oferta, ale powinienem dodać, że nie jestem człowiekiem, z którym można igrać. W przypadku gdyby śledztwo zawiodło, zostałbym zabity lub próbowałby pan w jakiś sposób uciec albo naruszyć warunki kontraktu, powłoka, którą pan nosi, zostanie uśmiercona, a pan powróci do przechowalni i dokończy odbywanie kary tu, na Ziemi. Do wyroku mogą zostać doliczone wszelkie inne kary wynikłe z pańskich działań. Jeśli woli pan odrzucić moją ofertę, zostanie pan natychmiast przeniesiony z powrotem do przechowalni, choć w takim przypadku nie mogę panu zagwarantować transportu na Świat Harlana.
Mam nadzieję, że uzna pan tę sytuację za okazję i zgodzi się dla mnie pracować. W nadziei na to, wysyłam kierowcę, który odbierze pana z przechowalni. Nazywa się Curtis i należy do moich najbardziej zaufanych pracowników. Będzie czekał na pana w hali wyjściowej.
Oczekuję na spotkanie z panem w Suntouch House.
Z poważaniem,
Laurens J. Bancroft
koniec
« 1 2 3
1 października 2003

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.